Uszczypliwość, to ostatnie, o co można mnie posądzać. Do klasyków metalu odnoszę się zawsze z szacunkiem, mając na uwadze wkład w rozwój w większości uwielbianej muzyki.
Dla niektórych, jak Bolt Thrower, At The Gates czy nawet nasz Vader kredytu zaufania, a może nawet uwielbienia, mam zdecydowanie więcej niż powinienem i często marginalizuję nowości od innych, wielkich i zasłużonych. Ten casus wybitnie odnosi się do Carcass, zespołu, którego najlepsze rzeczy, jak większości gigantów śmierć metalu, zostały nagrane, kiedy byłem w wieku mocno przedszkolnym, i dopiero po latach "wsiąkłem". Powrót Jeffa Walkera i spółki w 2013 roku nie wzbudził mojego zainteresowania, jak najwyraźniej powinien, a jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że może lepiej by było, gdyby grupa pozostała zespołem czysto koncertowym.
"Torn Arteries", wydany po ośmiu latach przerwy nowy longplay Brytyjczyków z pewnością przypadnie do gustu tym, którzy od zespołu wymagają chirurgicznej precyzji, przebojowe, ale nietandetnej melodyki, czy wreszcie dość specyficznej estetyki. Reszcie świata, która w death metalu szuka przede wszystkim finezji i emocji, wystarczy podrzucić pierwszą z brzegu nazwę Rivers of Nihil, albo dość pokaźne podziemne zastępy z katalogu Closed Casket Activities/Profound Lore Records. Oczywiście, nie ma co porównywać surowizny i napierdolu dla samego niszczenia narządu słuchu jak u przykładowo Of Feather and The Bone, z tym, co słyszymy na "Torn Arteries", ale więcej radości sprawiają Ci młodsi stażem, dopiero szukający swojej drogi. Nówka od Carcass ma w sobie wszystkie topowe elementy, jakich powinno się oczekiwać od zespołu tego kalibru. Począwszy od klarownej produkcji, przez popis fantastycznej gry perkusisty Dana Wildinga, który większość profesjonalnej kariery spędził grając tech death, aż po solówki i balans pomiędzy przystępnością a ekstremalnym wygarem. Idąc dalej, gdy dodamy do tego bardzo nietuzinkowy projekt graficzny autorstwa Zbyszka Bielaka dostajemy nic innego jak "produkt", który nie bez powodu dostał zastrzyk gotówki z niemieckiej Nuclear Blast Records, czującej potencjał na coś więcej niż tylko koncerty w klubach.
Uważam, że "Torn Arteries" to materiał wizytówka, pełniący dwojaką rolę. Pierwszą, mniej chlubną, czyli bardzo przyzwoitego uzupełnienia dyskografii w postaci albumu, na którym nie ma nudy i fałszywych dźwięków, ale brakuje swoistego magnetyzmu. Drugą, którą w pełni popieram, mianowicie drzwi otwierających bogatą, eksperymentalną historię zespołu, który swoje grono fanów dzielił równie często jak zmieniał style. Dzięki nowoczesnej produkcji i wrzuceniu do gara (względnie) tego co najlepsze od thrashu, death'n'rolla, proga i heavy, młodsi odbiorcy mogą, a właściwie to powinni skorzystać z szansy, aby zapomnieć o swoich deathcore'owych gwiazdach na rzecz metalu przez duże M. Pozostali dostali album, wobec którego premiery nie da się przejść obojętnie, aczkolwiek w zalewie premier innych zespołów, "Torn Arteries" trudno od razu pokochać.
Recenzował: Grzegorz Pindor