Songs of Loss and Separation
Gatunek: Metal
Dziesięć lat w muzyce to niemal wieczność, w której trakcie metal przemielił wszystkie swoje podgatunki na wszystkie strony. Metalcore, którego ojcami chrzestnymi są muzycy wchodzący w skład Times of Grace, eksplodował na skalę podobną do tej z pierwszej połowy lat dwutysięcznych, a klasyczny nie pozostał bierny.
Nastały dobre czasy dla tego grania, i choć do debiutu Adama Dutkiewicza i Jessiego Leach, nie wracam aż tak często, jak do płyt KillswitchEngage, wspomnienia z okolic 2010 roku pozostają żywe. Premiera „Hymn of A Broken Man” zbiegła się w czasie z rocznicą mojej pracy dla Gitarzysty, a dziś świętujemy dekadę razem. Z nowoczesnym metalem na naszych łamach, i w doskonałych stosunkach z muzyką, jaką zawarto na dość zaskakującym „Songs of Loss and Separation”.
Pandemia stworzyła doskonałe warunki, a właściwie prozaicznie, okno czasowe, aby wrócić do tego projektu, i rad jestem, że po udanej płycie i wydanej w ramach bonusu EP KillswitchEnagage, mamy okazję, aby zanurzyć się w tych dźwiękach nieco głębiej, ze smutkiem w roli przewodnika. Tytuł płyty dobrze odzwierciedla zawartość tekstową, ale niech nie mylą Was rozpaczliwe linie wokalne obu bohaterów krążka. Tak naprawdę to piosenki niosące ukojenie w trudnych i wymagających czasach, rozprawiające się z poczuciem bezradności. W obliczu kolejnych fal wirusa i dokręca śruby przez rządzących, może się okazać, że dzięki promykowi nadziei spod palców lidera KillswitchEngage, świat na chwilę będzie miejscem lepszym i pełniejszym, bogatszym o świat kreowany przez dwóch mocno doświadczonych przez życie muzyków.
Chciałbym jednak zaznaczyć, że, mimo iż dość kurczowo trzymam się nazwy Killswitch, to drugi album Times of Grace nie ma (prawie) nic wspólnego z metalcorem, czy melodyjnym metalem. To mocny, nowoczesny rock, pełen przestrzeni, ujmująco prostej pracy gitar i melodii bliższych bluesowi niż jakiejkolwiek płycie, przy której pracował Dutkiewicz. Gdyby nie mocne, z rzadka krzyczane wokale Leacha, ciężko byłoby w ogóle rozpatrywać ten album w kategorii „ciężkości”. Zresztą, nie o to tutaj chodziło, o czym Panowie dość jasno przekonują w wywiadach. Przejmujący i terapeutyczny, taki miał być charakter tej płyty. Zadanie zostało wykonane na ocenę niemal celującą, i przed wystawieniem maksymalnej noty powstrzymuje jedynie chęć wyrzucenia z siebie złości częściej niż tylko w rozbudowanym „Far From Heavenless”. Rekompensuje to jednak absolutnie fenomenalna forma wokalna Adama Dutkiewicza, który w końcu wziął na swoje barki rolę pełnoprawnego frontmana, i z niecierpliwością czekam, aby usłyszeć (bądź zobaczyć w sieci) „Bleed Me” czy balladę „Cold”. Jeśli kojarzycie wstawki rodem z hitu „ThisisAbsolution”, czy refrenu „Rose of Sharyn”, wreszcie jest okazja, aby rozkoszować się głosem naszego „rodaka”. Naprawdę warto.
Recenzował Grzegorz Pindor