Scorpions

From The First Sting

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Scorpions
Recenzje
2025-10-31
Scorpions - From The First Sting Scorpions - From The First Sting
Nasza ocena:
7 /10

To niebywałe – minęło już 60 lat, odkąd Rudolf Schenker z Hanoweru postanowił, że rock nie będzie brzmiał tak samo. Z tej okazji Scorpions wypuszczają From The First Sting – kolejną, obszerną retrospekcję swojej kariery. Można ich lubić albo nie, ale trudno zaprzeczyć, że to właśnie oni pomogli ukształtować, a momentami wręcz wynaleźć hard rocka w jego stadionowej, pełnej patosu formie. Nadal są aktywni, nadal wierzą w moc riffu i wciąż potrafią zapełnić hale od Buenos Aires po Berlin. Wyśmiewani przez niektórych za „Wind of Change”, uwielbiani przez miliony – mają na koncie 120 milionów sprzedanych płyt i hymnów, które przetrwały każdą modę.

To oczywiście nie pierwsze „best of” w historii zespołu. Było już kilka – i choć niektóre miały swój urok, żadne nie okazało się ostateczne. Best of Scorpions pojawiło się zbyt wcześnie, Best of Rockers ’n’ Ballads i Gold Ballads skupiały się na konkretnych gatunkowo kawałkach, a Scorpions Best z kolei ograniczało się głównie do hitów, pomijając te mniej komercyjne, ale często ciekawsze utwory. From The First Sting ma być – jak obiecuje wydawca – „przeglądem kipiącym nieposkromioną energią”. Ładne słowa, ale czy pokrywają się z zawartością?

Album dostępny jest w trzech wersjach: Deluxe 2LP, 2CD Bookpack i 2CD. Dla kolekcjonerów przewidziano dwa smakołyki – niepublikowany wcześniej „This Is My Song – live” oraz premierową wersję „Still Loving You” z udziałem skrzypaczki Vanessy Mae. Brzmi fajnie, choć bardziej jak ciekawostka niż konieczność.

Podróż przez dorobek Scorpions rozpoczyna się od psychodelicznego „In Search Of The Peace Of Mind” z debiutanckiego Lonesome Crow (1972), a kończy na „Rock Believer”, tytułowym kawałku z ich najnowszego albumu. Chronologiczny układ pozwala usłyszeć, jak z krautrockowej ciekawostki rodzi się stadionowy kolos – zespół, który przez lata definiował pojęcie rockowego przepychu. Dla wielu prawdziwe wejście w świat Scorpions nastąpiło dopiero przy Love At First Sting z 1984 roku. To tam narodził się monumentalny styl, który Scorpions wyniósł na szczyt. Wczesne nagrania – aż do Tokyo Tapes – nie zdradzają jeszcze tego rozmachu, ale „Fly to the Rainbow” czy „We’ll Burn the Sky” już wtedy zapowiadały, że z tej chmary wykluje się coś wielkiego.

Dlatego zaskakuje obecność utworów takich jak „This Is My Song” czy „The Sails of Charon”. Ten drugi to dla mnie perełka – niszowy, psychodeliczny, niemal mistyczny moment w historii grupy – i dobrze, że trafił do zestawu. Jeden z moich ulubionych w ich karierze, nie jest znany w mainstreamie. To pokazuje, że From The First Sting nie próbuje być jedynie zbiorem przebojów, ale raczej mapą ewolucji.

Z drugiej strony – trudno nie kręcić nosem na niektóre decyzje. Scorpions zasłynęli z ballad, ale nie ma potrzeby, by niemal jedna trzecia kompilacji była ich zbiorem. „Holiday”, „Always Somewhere” i „Lady Starlight” puszczone po sobie skutecznie spowalniają rytm. A gdzie w tym czasie są „Blackout”, „Dynamite” czy „Alien Nation”? Kawałki, które pokazują prawdziwy pazur zespołu, wypadły z zestawu bez większego sensu.

Podwójne wersje piosenek to kolejny zgrzyt. „Rock You Like A Hurricane” to oczywiście nieśmiertelny hymn, ale czy potrzebujemy i studyjnej, i koncertowej wersji? To samo dotyczy „Still Loving You” – także powielonego, tym razem z Vanessą Mae w roli ozdobnika. „Always Somewhere” również występuje podwójnie, a „Wind of Change” kończy tę listę dublowań. Gdyby to był box trzypłytowy w stylu Platinum Collection Queen – może bym zrozumiał. Ale w takim formacie to zwykłe rozpasanie.

Pozostaje więc pytanie: dla kogo właściwie jest ta składanka? Nowi słuchacze mogą poczuć się przytłoczeni – to materiał od krautrocka po power ballady, a dla starych wyjadaczy nie ma tu nic, czego by już nie znali. W efekcie From The First Sting to album trochę zawieszony między światami – ani jako wprowadzenie, ani jako kompletne podsumowanie nie sprawdza się w pełni.

A jednak… Cieszę się, że Scorpions wciąż są obecni. Klaus Meine może nie śpiewa już z tą samą lekkością, ale jego głos nadal potrafi nieść emocje dalej niż niejedna młoda gwiazda. A Mikkey Dee za perkusją dodaje zespołowi takiego kopa, że momentami aż trudno uwierzyć, że to grupa obchodząca sześć dekad istnienia. From The First Sting może nie jest idealną antologią, ale to wciąż przypomnienie, że niemiecki skorpion nadal potrafi ukąsić.