Lizard

Tales From the Artichoke Wood

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Lizard
Recenzje
Grzegorz Bryk
2021-10-21
Lizard - Tales From the Artichoke Wood Lizard - Tales From the Artichoke Wood
Nasza ocena:
9 /10

Z tymi reedycjami bielskiego Lizarda przygotowywanymi przez wydawnictwo Audio Cave to jest kapitalna sprawa! Zarówno dla słuchacza, jak i artysty. Niby zwyczajne wznowienie, ale jednak trochę nie.


Bo zarówno „Master & M” (2013/2019), ale też ponownie wydanej na 21 rocznicę „W galerii czasu”, na rynku w wersji fizycznej nie było od lat. O ile jeszcze debiutu mającego przecież status kultowego można było posłuchać gdzieś w Internecie, tak „Master & M” czy „Tales From the Artichoke Wood” zniknęły zupełnie. Więc de facto te wznowienia dla niemal każdego słuchacza są po prawdzie premierami, zupełnie nowym i świeżym materiałem. Fakt ukazywania się na sklepowych półkach tych perełek cieszy tym bardziej, że Lizard to zespół jak z rękawa sypiący znakomitymi konceptami i aż szkoda by przepadły one w pomrokach dziejów. Sam band, wciąż przecież aktywny i wydający, zasługuje na pamięć, docenienie i uznanie go jako jednego z największych przedstawicieli progresywnego rocka w Polsce. Prawda, jest to zupełnie inna progresja niż ta dziś słuchana i „modna”, inna niż spod znaku Riverside czy Wilsona, jest to progresja bardziej klasyczna, ale też nie taka, która zatrzymałaby się na Yes, Genesis czy King Crimson i pozostała głucha na wszystko co nowe.


„Tales From the Artichoke Wood”, oryginalnie wydany w 2005 roku przez Metal Mind, to doskonały przykład jak wielobarwna i pełna wyobraźni to muzyka. To takie trochę pomieszanie tych fantastycznych światów z Yes (lider Lizard, Damian Bydliński, jako grafik inspirował się twórczością naczelnego rysownika Yes, Rogera Deana) z instrumentalnymi harcami spod znaku King Crimson, szczególnie lat 80tych, na czele z „Discipline” czy „Beat”. Mamy więc klawisze budujące błękitne, bajkowe, przepastne przestrzenie, a na ich froncie zaplatane są matematyczne, gitarowe warkocze jak u spółki Frip-Belew. Gdzieniegdzie wybuchają w duchu fusion świetnie robiące tej płycie, płomienne solówki skrzypiec Krzysztofa Maciejowskiego a gdzie indziej czarują baśniowe popisy klawiszy, momentami nawet w barwie Hammondów i pianina. Te podlane elektronicznym sosem skrzypce to przecież spuścizna po U.K., a może nawet rodzimym RSC jeśli ich jeszcze pamiętacie. Są tu zarówno delikatne gitarowe tła, jak i uderzenia mocnych riffów (gitary w „Salvador: Impression 2” to przecież czystej krwi hard rock!), a nawet zabawy z gitarą imitującą klawiszowe pasaże („Vincent: Impression 1”). Jak na standardy prog-rockowe przystało, nie brakło też dźwięków pozamuzycznych. Jak się też okazało, Lizard klaskał w utworach nim stało się to popularne dzięki Rubikowi.  Technika łączy się z wyobraźnią, dzikością i czystą zabawą – miks idealny.


Jak mogłoby być zresztą inaczej, gdy na tapet zespół bierze trzy takie osobowości jak Van Gogh, Dali i Picasso – bo tak należy chyba rozszyfrować podzielone na kilka części utwory: „Vincent”, „Salvador”, „Pablo”. Kolejny ukłon Bydlińskiego w kierunki swojej drugiej pasji. W Lizardzie najlepsze jest jednak to, że zespół wyzbył się ze swojej muzyki tego nadęcia charakterystycznego dla twórczości wielu prog-rockowych zespołów, niezdrowego patosu, intelektualnej wydmuszki – jest tu luz, dowcip a klasyczne inspiracje nie pachną naftaliną i starymi ludźmi. Dokładnie tak samo tworzył Bułhakow na gruncie literackim: arcymądrą treść obudowywał surrealistyczno-abstrakcyjną zgrywą i dobrą fabułą. Nie znam drugiej kapeli, która robiłaby to lepiej niż Lizard.


Świetnie, że „Tales From the Artichoke Wood” wrócił do obiegu, bo to kawał świetnej, kolorowej, pełne wyobraźni i technicznej biegłości muzyki. Po „Opowieści z Lasu Karczochów” powinien koniecznie sięgnąć każdy wielbiciel muzyki progresywnej, zresztą tak jak i po każdy inny krążek bielskiego Lizarda!


PS. Jako bonus na albumie znalazł się spory fragment koncertu we współczesnym wydaniu bandu, na którym ogrywali materiał ze studyjnego albumu „Psychopuls” – miejmy nadzieję, że i ta płyta doczeka się swojej reedycji.

Recenzował: Grzegorz Bryk