Quicksand

Distant Populations

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Quicksand
Recenzje
Grzegorz Pindor
2021-09-30
Quicksand - Distant Populations Quicksand - Distant Populations
Nasza ocena:
8 /10

Reunion Quicksand był, obok powrotu Refused, jednym z bardziej wyczekiwanych, a zarazem, przeżywanych przeze mnie wydarzeń na scenie około hardcore’owej.

Szwedzi wrócili najpierw dla kasy (nie trzeba tego szerzej komentować), ale z każdym kolejnym nagraniem okazało się, że w kapeli tli się dużo żaru, który podpali duże sceny i najlepsze kluby. Z amerykańskim Quicksand sprawa ma się nieco inaczej, bo nikt nie odczuwał specjalnego parcia na ich nowe nagrania i występy, a okazało się, że na fali nostalgii za magicznymi latami 90., i drugiej, dopiero zbierającej żniwa, w postaci puszczaniu oczka w stronę nikogo innego jak Deftones – odrodził się zespół, którego szeroko pojęta scena gitarowa potrzebowała jak nigdy.


Od razu zaznaczę, że warstwa muzyczna tego albumu to jedna rzecz, całkiem uniwersalna, która spodoba się zarówno fanom zespołów wspomnianych w akapicie wyżej, co alternatywy, ale bliższej hałaśliwym krzykom Nothing niż post-punkowemu dziedzictwu. Brzmieniowo Quicksand kontynuuje to, co zaczęli na wydanym w 2017 roku „Interiors”, i jeśli spodobał się Wam ten album, to „Distant Populations” będzie must have na waszej półce z płytami. Niektóre elementy uległy wzmocnieniu, a mam tutaj na myśli samą pracę gitar, opartą na prostych, ale nie prymitywnych zagrywkach (efekt redukcji składu do tria), czy samą realizację bębnów. To ostatnie to zresztą dosłownie, najmocniejszy element całej płyty, a gra Alana Cage, najwyraźniej rozkochanego w prostym rockowym beacie, od otwierającego „Inversion”, aż po klamrę dla tej kosmicznej podróży (o czym za chwilę), w postaci mocno basowego „Rodan”, budzi podziw swą finezją i kreatywnością.


Druga rzecz, za którą należy ten album nie tylko chwalić, to jego warstwa wizualna. Nie wiem, na ile koncepcja okładki oraz jej dosłownego rozwinięcia w postaci animowanych, psychodelicznych wideo, to zasługa Epitaph Records, ale to chyba najmniej istotne. Grunt, że przekaz opisujący utratę kontaktu i bliskości wśród ludzi (tych teraz i w przyszłości) podano w sposób nietuzinkowy, i niech was nie zmylą te niemal stonerowe obrazki. Tetsunori Tawaraya, autor koncept artu świetnie ujął towarzyszący muzyce niepokój i dość smutną konstatację, że dla gatunku ludzkiego nie ma powrotu, a z całą pewnością, nie do czasu analogowej rzeczywistości.

Recenzował: Grzegorz Pindor