Po przełomowym albumie This Land z 2019 roku Gary Clark Jr. – niegdyś okrzyknięty „zbawcą bluesa” – zrzucił z siebie wszystkie łatki i nagrał JPEG Raw, swoje najbardziej różnorodne muzycznie dzieło.
Istnieje kilka popularnych obrazów Gary’ego Clarka Jr.: hipsterski bluesman; gitarowe objawienie, które sprawiło, że Eric Clapton znów poczuł chęć grania; zaangażowany politycznie artysta, który przelał doświadczenia Południa w potrójnie nagrodzony Grammy album This Land; wreszcie – wstrząśnięty czarnoskóry mężczyzna, który po śmierci George’a Floyda w 2020 roku odpowiedział pełnym gniewu wpisem: „Chcemy tylko obudzić się rano, zrobić co w naszej mocy, zdobyć coś dla siebie i rodziny, a potem, k***a, wrócić do domu. To wszystko” – napisał wówczas na Instagramie. A do tego najbardziej utrwalona, choć spłycająca, etykieta: „zbawca bluesa”.
„Ludzie kompletnie źle to o mnie rozumieją” – mówi dziś 40-letni Clark. – „Doceniam to, bo to moje korzenie. Ale jeśli cofniesz się i posłuchasz moich starych płyt, zawsze wplatałem różne style, gatunki i pomysły. Zawsze tak miałem. Ludzie widzą mnie jako: Myślałem, że to będzie nowy Hendrix. Ale to nie było moim celem”.
Zatrzymuje się i śmieje: „Albo że zawsze jestem śmiertelnie poważny. Wydaje im się, że taki jestem non stop”.
Po This Land takie wrażenie nie było bezpodstawne. To był album bezkompromisowy, niewygodny, szczery. Był w nim ogień – i Gary został z nim utożsamiony.
Dziś, rozmawiając w swoim ranczu pod Austin, Clark jest duszą spokojniejszą, bardziej chętną mówić o muzyce niż polityce. To gitarowy nerd – i nerd w ogóle (nieoczywiste określenie dla wysokiego na 194 cm faceta, którego najczęściej nazywa się po prostu „cool”). Z entuzjazmem opowiada o swojej nowej Ibanez z Floyd Rose’em („nigdy wcześniej takiej nie miałem”), o epickim „For the Love of God” Steve’a Vaia, o swojej konsolecie Neve, o grillowaniu z rodziną podczas lockdownu… Wszystko to wchodziło w barwy jego nowego, szczytowego albumu JPEG Raw: gęstej, a jednocześnie przebojowej mieszanki bluesa, dymnego jazzu, brudnego rocka, hip-hopu i afrykańskich brzmień, doprawionej udziałem znakomitych gości.
Gary i jego Wide Sky P125.
„Na tym albumie naprawdę skupiłem się na tworzeniu piosenek, czerpiąc z różnych wpływów” – mówi. – „Siedzieliśmy w domu, od 2020 do 2023, pracując nad tym materiałem, i mieliśmy mnóstwo czasu, by odkrywać nową muzykę”.
Ogień This Land nadal się tli. Słychać go w rozpalonych gitarach kontrastujących z bitami i światowymi brzmieniami. W politycznym gniewie „What About the Children”, napisanym ze Steviem Wonderem w czasie protestów Black Lives Matter.
Clark nie stracił poczucia pilności ani nie zgodził się na powielanie standardów czy wygodne schematy. Ale nastąpiła zmiana. W JPEG Raw artysta jest bardziej zniuansowany, prawdziwszy, mniej uwięziony w obrazie gniewnego aktywisty. Zwyczajny facet z niezwyczajnymi doświadczeniami, eksplorujący style, które kocha. I – paradoksalnie – brzmi przez to jeszcze potężniej.
„To coś do przetrawienia, każdy może poczuć to po swojemu” – wzrusza ramionami, pytany o przesłanie albumu. – „Po tym, jak skończę, interpretacja należy już do słuchacza. Mam nadzieję, że ludzie będą się tym cieszyć i przyjdą na koncert, by pobawić się z nami”.
W 2020 roku, gdy świat został w domach, Clark zaczął organizować cotygodniowe barbecue. Na offsetowym smokerze, z najlepszą wołowiną, jaką udało mu się zdobyć, wolno piekł mięso, myśląc o życiu – o tym, co będzie, jeśli muzyka przestanie istnieć. Jego żona, australijska modelka Nicole Trunfio, przygotowywała dodatki. Właśnie urodziło się ich najmłodsze dziecko. Gary i Nicole żartowali, że jeśli kariery nie przetrwają pandemii, otworzą restaurację.
„Tak, mówiliśmy: Może zaczniemy od food trucka i będziemy podróżować po całym kraju. Na szczęście wróciliśmy do koncertowania, więc projekt restauracyjny odłożyliśmy – na razie”.
W dymie brisketu, przy winylach i drinkach, Clark i jego zespół wymyślali nowe pomysły. Słuchali Steve’a Vaia, Alberta Kinga, Stro Elliota, Erica Johnsona i wielu innych. Tak kształtowała się dusza JPEG Raw.
„Brałem na siebie różne projekty muzyczne w pojedynkę” – mówi. – „Fajnie było znów poczuć pracę zespołową i tę więź. Myślę, że to naprawdę pomogło w kierunku i brzmieniowej palecie albumu”.
Przymusowy czas w domu Clark wykorzystał też na opanowanie Pro Toolsa i konsolety Neve – co zapoczątkowało jego szerszą rolę kompozytora i producenta. Pierwszym efektem był utwór „This Is Who We Are” z londyńską wokalistką R&B, Naalą, którego szkic powstał już na początku 2020. Skończona wersja stała się kwintesencją całego albumu.
„Rozwija się” – mówi Clark. – „Łączy wszystko, co kocham w muzyce. Ma symfoniczne ruchy, mroczne, molowe, bluesowe klimaty, funkowy groove, dziwne syntezatory, bas i głośne riffy gitarowe”.
Skład zespołu także się zmienił. Dołączył basista Elijah Ford („riffrockowy gość”, syn gitarzysty Black Crowes, Marca Forda). Perkusista JJ Johnson wrócił z Tedeschi Trucks Band. „Uwielbiam ich” – dodaje Clark. – „JJ dorastał w San Antonio, w scenie punkowej, ale jest też świetnym jazzowym perkusistą. Potrafi zagrać wszystko. A Jon Deas na klawiszach ma kościelne korzenie, więc wnosi soul, gospel, funky jazz, wszystkie barwy i nowe szalone dźwięki. To niesamowite”.
Współproducent Jacob Sciba dorzucił wpływy jazzu i muzyki zachodnioafrykańskiej. Tak narodził się otwierający Maktub („to jest zapisane” po arabsku), zainspirowany rozmowami z ojcem współautora Sama’ana Ashrawiego, Palestyńczykiem. Wszystko osadzone na hipnotyzującej bluesowej melodii.
„Opowiadał, jak muzyka pomagała ludziom jednoczyć się w czasach wojny i rozpaczy, w obliczu okropnych wydarzeń” – mówi Clark. – „I powtarzał: Muzyka to przesłanie. To bardzo mocne”.
Podobne przesłania kryją się w całym JPEG Raw. „Don’t Start”, z gościnnym udziałem Valerie June, to taneczny utwór w stylu swamp blues, pełen groove’u i subtelnego politycznego przekazu. Wokal Clarka: „Better run and hide, better learn to pray / Oh, Lord I’m ’bout to kill that man”.
„To była rozmowa o pewnej sytuacji, w której paru z nas może się kiedyś znalazło” – śmieje się, unikając szczegółów. – „Kiedy miałeś ochotę komuś przyłożyć. Ale na szczęście przyjaciele cię powstrzymali. Choć przez chwilę myślisz o tym, by zrobić trochę szkód”.
Album nie ucieka od komentarza społecznego, ale większą inspiracją było to, jak niebezpieczne potrafi być przyswajanie świata wyłącznie przez social media. Clark, ojciec trójki dzieci, szczególnie mocno odczuł rozdźwięk między internetową kreacją a rzeczywistością. „To wcale nie jest takie cool, łatwe i glamour, jak wygląda w sieci” – mówi. – „Trudno się od tego nie wciągnąć, ale bardzo się staram, by tego unikać”.
Post Clarka o George’u Floydzie sprawił, że odezwał się Stevie Wonder. „Wyrażałem frustrację” – wspomina Gary. – „Stevie to zobaczył i napisał: Czuję cię, rozumiem, co masz w sercu. Napiszmy coś razem.” Tak powstało „What About the Children” – słodko-funkowy, a zarazem kąśliwy utwór w duchu „Living for the City”.
Na płycie obok ostrych krawędzi jest też wiele słodyczy. „Alone Together” to jazzowo-soulowo-hiphopowy numer z nastrojową trąbką Keyona Harrolda (który grał Milesa Davisa w filmie Miles Ahead). Atmosferyczny „Hyperwave” powstał podczas zachodów słońca nad Austin – różowo-pomarańczowe niebo, na horyzoncie jelenie i antylopy. „Było cicho, słychać świerszcze, ptaki. W innych studiach tego nie miałem – zwykle to Los Angeles albo Nowy Jork” – mówi Clark.
Choć ostatnie szlify robiono w LA, trzon JPEG Raw powstał w Austin i Nashville, w studiach producenta Mike’a Elizondo. „To też było miejsce wiejskie – widoki na konie, pastwiska, dęby. Myślę, że ta atmosfera przeniknęła na płytę: kolory, przestrzeń, tonacje”.
Clark od dziecka miał tę więź z naturą – był w skautach, biwakował, obserwował ptaki, łowił ryby. „Byłem wielkim nerdem” – śmieje się. – „Uwielbiałem wiejskie okolice, ciszę”.
Tę ciszę słychać w „To the End of the Earth” – minutowej balladzie zaśpiewanej tylko z gitarą akustyczną, inspirowanej barytonem Johnny’ego Hartmana, współpracownika Johna Coltrane’a. „Śpiewam cały czas” – mówi Clark. – „Dorastałem w muzycznej rodzinie, śpiewaliśmy w chórze, uczyłem się harmonii. Zawsze to lubiłem”.
W liceum z przyjacielem Robbiem założyli grupę wokalną Young Soul, marząc o trasach z Boyz II Men. Równolegle, z gitarzystką Eve Monsees, zanurzali się w cięższe brzmienia. W domu Clark i jego cztery siostry chłonęli płyty Stevie’ego Wondera – Innervisions i Songs in the Key of Life – oraz opowieści ojca o koncertach Parliament i Carlosa Santany w Oakland.
Część tych inspiracji wraca na JPEG Raw: w „Funk Witch U” pojawia się George Clinton, a w „What About the Children” w chórkach śpiewają siostry Gary’ego. „To było niesamowite – ja, moje siostry i Stevie Wonder w jednym utworze” – mówi. – „Puszczając to ojcu, zobaczyłem, że się wzruszył”.
Przyszłość? Nauka. Kompozycja, teoria muzyki, szlifowanie warsztatu. „Nie dla kariery” – mówi Clark. – „Dla siebie, by być lepszym muzykiem”.
A może fotografia? „Chciałbym pracować dla National Geographic. Albo być kamerzystą w Planet Earth – złapać śnieżną panterę. Już się do tego przygotowuję” – śmieje się. – „Moja żona trochę się martwi o sprzęt, który ostatnio kupuję…”.
FOTO Max Crace