Muzyka oparta na gitarach osiągnęła status muzealny, albumy instrumentalne trafiają jedynie na playlisty innych artystów, a social-media całkowicie zakrzywiły kurs muzycznej ewolucji… WTF się tu dzieje, panie Wilson?
„Wydanie albumu, który dosłownie trafia w próżnię stało się nie lada wyzwaniem.” – mówi Steven Wilson na samym początku naszego wywiadu przeprowadzonego za pomocą Zooma – „Nie ma tras koncertowych. Nie ma eventów w sklepach z płytami. Nie ma występów w TV. Nie mogę polecieć do Europy i zrobić prezentacji dla prasy i TV, tak jak zrobiłbym to normalnie. Tak więc siedzę po prostu w domu, rozmawiając z ludźmi przez Zooma, tak jak robimy to teraz. To wszystko, co mogę zrobić.”
Ironiczny jest fakt, że ostatnia płyta Stevena – ‘The Future Bites’ – maluje obraz społeczeństwa zdominowanego i kształtowanego przez aktywność online. To przyszłość, która czai się tuż za rogiem, od kiedy więcej i więcej rzucamy się w wir światowej pajęczyny, poszukując rozpaczliwie maleńkich, mydlanych baniek szczęścia, często generowanych przez kompulsywne zakupy online (zjawisko, do którego Steven nawiązuje w piosence ‘Personal Shopper’, a w której gościnnie pojawia się Elton John).
Jakkolwiek wcześniejsze projekty Wilsona, wstecz aż do czasów Porcupine Tree, były zdominowane przez gitary, ‘The Future Bites’ skupia się bardziej na generowanej przez keyboardy elektronice. Oczywiście gitara nadal tu jest, ale tym razem tylko w roli pomocniczej. Ciekawiło nas, dlaczego się zdecydował na ten krok, a także na wydanie płyty, teraz kiedy jej promocja jest utrudniona ciągle utrzymującymi się w wielu krajach restrykcjami.
Frustrująca musi być świadomość, że czekało się rok z wydaniem albumu tylko po to, by przekonać się, że niewiele się w kwestii grania muzyki na żywo zmieniło...
Czuję więcej rozczarowania niż frustracji. Wydawanie płyt stało się częścią mojego życia – budowanie tego wszystkiego krok po kroku i momentu, w którym następuje premiera. Ale to już nie jest rzeczywistość, w jakiej żyjemy. W tych czasach album nie jest niczym więcej jak ułożoną przez artystę playlistą. Wiesz: ‘Tu jest dziewięć piosenek, a tutaj kolejność, w jakiej powinno się ich słuchać.” Sens wydania płyty jako eventu uległ erozji. Moje nowe wydawnictwo mówi o dystopijnych czasach, ale tworząc tę muzykę, nie spodziewałem się, że będę ją publikował w takim klimacie, w jakim obecnie żyjemy. I pewnie trudno będzie się ludziom zżyć z dźwiękami mówiącymi o dystopii, kiedy właśnie w niej teraz żyją.
Kiedy pojawił się koncept na tę płytę?
Nie pamiętam, żebym świadomie wpadł na jakikolwiek ‘koncept’. Jak wielu ludzi, tworzę reagując na to co widzę wokół siebie. Zacząłem pisać ten materiał na przełomie roku 2017 i 2018. To był środek prezydentury Trumpa, która spowodowała, że zacząłem kwestionować dosłownie wszystko. Nie byłem pewien nawet sedna natury rzeczywistości i prawdy. Wtedy tez nastąpił Brexit, co było dla mnie przygnębiające. A potem w bonusie wydarzyło się wszystko to czego się obawiałem.
Pisałem więc o tym co widzę – o postępującej dominacji social-mediów w życiu ludzi i tym, jak to wszystko wpływa moim zdaniem na ewolucję ludzi jak gatunku. To brzmi bardzo dramatycznie, ale nie mam żadnych wątpliwości, że social-media w dość krótkim czasie zmieniły trajektorię ewolucji człowieka. Otwierająca album piosenka ‘Self’ mówi o tym jak nasza tożsamość została alterowana poprzez lustro social-mediów. Wszyscy widzimy swoje odbicia w tym lustrze. Teraz rozumiemy jak to jest kiedy wszystkie nasze opinie są przeczytane, na każdą nastąpiła jakaś reakcja lub odpowiedź, a często ludzie wchodzący z naszymi myślami w interakcję są nam kompletnie obcy.
Jeśli chodzi o komponowanie, jak wygląda u Ciebie ten proces? Tekst najpierw, potem melodia, przykładowo?
Hmm, kolejność ‘tekst/melodia’ nigdy nie była obecna w mojej pracy. Moje demówki są już dość złożone na samym początku. Myślę, że to dlatego, że zawsze wolałem postrzegać muzykę jako większą całość, a nie sumę mniejszych elementów. Nie jestem kimś, kto może pójść do pokoju hotelowego z gitarą akustyczną i wyjść z niego z gotową płytą. Muszę mieć wokół siebie swoje gadżety: chcę móc sięgnąć do sprzętu i zaprogramować rytm perkusyjny, wziąć do ręki bas, albo wpisać partie w sekwencer, albo spontanicznie nałożyć wokale w tle melodii. Nie umiem zrobić samego zarysu piosenki i czuć, że cokolwiek skomponowałem.
W trakcie prac nad tą płytą zatrudniłem współproducenta. Braliśmy na warsztat demówki, które przynosiłem – które miały już wszystkie części, orkiestracje, bębny i tak dalej – po czym dokonywaliśmy ich dekonstrukcji, by zbudować od podstaw nową całość. Nie zawsze jednak. Niektóre kawałki pozostały dość blisko moich pierwotnych wizji. Niemniej taki proces dekonstrukcji miał tym razem miejsce.
Future Bites stawia w świetle reflektora syntezator zamiast gitary. Na jakim etapie podjąłeś tę decyzję?
Chyba na dość wczesnym. Miało na to wpływ kilka czynników. Po pierwsze nie jestem pewien, czy gitara nadal odzwierciedla świat, w jakim żyjemy. Wiem, że brzmi to dość depresyjnie. Z pewnością gitara jest dla mnie nadal bardzo ważna. Dorastałem z nią. Poza tym wywodzę się z tradycji rockowej, w której instrument ten gra fundamentalną rolę. Ale myślę, że byłoby uczciwym stwierdzić, że brzmienie gitary należy do drugiej połowy XX wieku w ten sam sposób, w jaki jazz i big bandy dominowały w muzyce popularnej w jego pierwszej połowie.
Rock stopniowo zanikał od początku XXI wieku i myślę, że dzieje się z nim to samo co wcześniej z jazzem, który nigdy nie zniknął całkowicie i nadal ma swoich fanów, ale stał się niszą i niemal formą muzycznego kultu na swoich własnych prawach. Gitary nie istnieją już praktycznie w popowym mainstreamie. A jeśli już to najczęściej są przetworzone przez procesory do tego stopnia, że stają się częścią tekstury elektronicznego tła.
W kawałku ‘Eminent Sleaze’ jest solo gitarowe, które nasuwa na myśl partię Roberta Frippa z ‘Sailor’s Tale’ King Crimson. O czym myślałeś, nagrywając je?
Robert z pewnością jest częścią mojego muzycznego DNA. Jestem pewien, że jego muzyka cały czas gra gdzieś w mojej podświadomości. To takie bardzo pocięte, kanciaste, niemal anty-gitarowe solo, nieprawdaż? Czym jest właściwie klasyczne, rockowe solo? Miałem ich całkiem sporo na swoich poprzednich płytach. Miałem prawdziwe gwiazdy gitary, grające tradycyjne, rockowe solówki. I wiesz co, trochę się tym znudziłem. To taka znajoma metafora, szczególnie w prog rockowej muzyce.
Podobał mi się pomysł zupełnie odmiennego podejścia do solówek na tym albumie. Zdecydowałem się nagrać je samodzielnie, ponieważ sam nie uważam się za gitarzystę. Jestem raczej kompozytorem i producentem, który gra na kilku różnych instrumentach w celu zmaterializowania tego, co słyszy we własnej głowie. Tak więc gitara jest tylko jednym z narzędzi w moim warsztacie, a do solówki podchodzę jak do integralnej części kompozycji. Kiedy mam ją zagrać, najpierw myślę: ‘O czym jest ta piosenka? O czym mówi tekst?’. W kawałku ‘Eminent Sleaze’ na charakter solówki wpływa cały ten polityczny szajs i zdradzieckie robienie ludziom wody z mózgu. Jakie solo zagrałby ktoś wywodzący się z tego bagna?
Grałeś trasy koncertowe z wirtuozami gitary, takimi jak Guthrie Govan czy Alex Hutchings. Co czułeś kiedy oni interpretowali Twoją muzykę?
Przez krótką chwilę było to niesamowite i fascynujące. Ale jednym z problemów, jakie czuję, pracując z takimi gwiazdami, jest to, że oni nieustannie czują potrzebę udowodnienia wszystkim, jak dużo potrafią. Co kilka dni mówiłem więc: ‘Stary, czy mógłbyś grać wolniej? Czy możesz włożyć w to więcej uczucia, więcej zastanowienia i przestać epatować pirotechniką?’ Bo czasem czułem, że to, co robią to rodzaj ich ‘ustawień fabrycznych’. A to nie jestem ja. Ta strona muzycznego wszechświata nigdy nie sprawiała mi frajdy. Moimi ulubionymi wioślarzami są Peter Green, David Gilmour i Robert Fripp, między innymi dlatego, że nigdy nie grali szybko dla samego grania szybko. Tak więc ta mentalność shreddera, która siedzi w wielu gitarzystach to coś, czego nie jestem w stanie znieść. Obecnie możesz wejść na YouTube i znaleźć 8-latków grających nuta w nutę Johna McLaughlina, którzy samodzielnie nie mają w muzyce kompletnie nic do powiedzenia. To nie jest już muzyka – to sport. I z przykrością muszę stwierdzić, że sporo tej mentalności sportowca przesiąkło do duszy współczesnych muzyków, w tym gitarzystów.
Jak udało Ci się namówić Eltona Johna, by się pojawił w kawałku ‘Personal Shopper’?
Paradoksalnie najprostszą odpowiedzią na to pytanie jest: ‘Ponieważ go o to poprosiłem’. Wersja dłuższa jest taka, że kiedy miałem już prawie gotowe demo, szukałem kogoś do roli narratora przy liście zakupowej w środku utworu. Poszedłem obejrzeć film ‘Rocket Man’, gdzie na końcu była sekcja ‘Gdzie oni są dziś?’ z listą postaci. I nagle leci tekst w rodzaju: ‘Tymczasem Elton John pokonał wszystkie swoje uzależnienia oprócz jednego…’ Po czym widzę jego zdjęcie ze wszystkimi zakupami. Każdy, kto go zna wie, że on kocha sklepy. To było takie olśnienie. Pomyślałem sobie: ‘To będzie musiało działać. Nie mogę odpuścić. To zbyt doskonałe!’
W skrócie mówiąc, udało mi się zdobyć do niego kontakt i wysłałem mu pomysł. Któregoś dnia dostałem wiadomość: ‘Elton John zadzwoni do ciebie za 10 minut.’ No i jak w zegarku, dzwoni telefon, odbieram i słyszę znajomy głos mówiący: ‘Cześć Steven, tu Elton. Kurewsko podoba mi się twoja piosenka. Zróbmy ją!’ Muszę przyznać, że to było jedno z najbardziej niewiarygodnych, nierealnych doświadczeń w moim życiu. Nigdy tego nie zapomnę.