Wywiady
Myles Kennedy

Myślę, że większość szanujących się fanów i znawców muzyki rockowej doskonale zna tego artystę. Myles Kennedy to znakomity wokalista i gitarzysta, który przez ponad 20 lat swojej działalności artystycznej, oprócz największych (Alter Bridge i Slash) współpracował i nagrywał, z wieloma twórcami jako muzyk sesyjny…

Magazyn Gitarzysta
2021-08-14


Mocno osadzony w stylistyce rockowej, ale jako wychowanek szkoły muzycznej Spokane Falls Community College zetknął się również z muzyką jazzową i funky. To na pewno rozwija jako muzyka.


Dzisiaj skoncentrujemy się na jego działalności solowej. Myles wydał pierwszą autorską płytę „Year of the Tiger” w roku 2018. Stylistycznie była świadomym odejściem od hard rocka – spokojna, bluesowa. Tym razem nadszedł czas na „The Ides of March”, której premiera odbywa się 14 maja tego roku. Będzie zdecydowanie mocniej. Ciężka sekcja rytmiczna, rockowe brzmienie, gitarowe riff, solówki, gitara slide i dużo akustyków, ale też country i oczywiście blues.
Zapraszam na krótki, acz treściwy wywiad, w którym Myles Kennedy opowie o nadchodzącej płycie…

Witaj Myles, pozdrowienia z Warszawy, jak się masz, jak zdrówko?

Hej! Pozdrawiam ze Spokane,w stanie Waszyngton. Dzięki, u mnie wszystko dobrze… jak na razie.

Zanim zaczniemy tematy typowo muzyczne, powiedz nam jak spędziłeś ostatni rok? Lockdown, cała ta pandemia... czym się zajmowałeś oprócz muzyki? Jakieś nowe hobby, inne aktywności?

Cóż...próbowałem nauczyć się czegoś nowego, ale niestety poległem (śmiech). Zainteresowałem się fotografią. Zagłębiłem się w tym temacie dość konkretnie, ale efekty nie były powalające. Najwidoczniej muszę jeszcze nad tym popracować.
Natomiast zdecydowanie rozwinąłem się w „sztuce” oglądania seriali (śmiech)...Netflix, Amazon Prime. Wcześniej nigdy nie miałem na to wystarczająco dużo czasu. Jest bardzo wiele nowości filmowych, o różnej, ciekawej tematyce. Te długie, wielowątkowe historie naprawdę potrafią przykuć uwagę widza.

Żadnych wyjazdów?

Niestety, jak u większości ludzi. Zero podróżowania dla przyjemności, tylko tzw. „wyjazdy biznesowe”, jak na przykład w kwestii nagrania nowej płyty.

Porozmawiajmy zatem o twojej najnowszej płycie „The Ides of March” (z angielskiego „idy marcowe” – przyp. red.). Na początek krótka wzmianka historyczna. Starożytni rzymianie co roku w tym dniu (idy marcowe przypadają na 15 marca) celebrowali boga wojny – Marsa. Było to dla nich bardzo ważne święto, odbywał się wtedy również coroczny przegląd wojsk. Natomiast w tym dniu roku 44 p.n.e Juliusz Cezar został zasztyletowany nie tylko przez swoich wrogów, ale również przez sprzymierzeńców i przyjaciół. Jestem ciekaw co ciebie skłoniło do zatytułowania płyty „The Ides of March”?

Pomysł na tytuł pojawił się na początku pandemii, kiedy zaczął się lockdown. Ogrom niepewności, lęk, nikt z nas nie wiedział ile to potrwa, w którą stronę zmierzamy, świat się zatrzymał. Dla mnie to rodzaj przestrogi, ostrzeżenia, zapowiedź zbliżającej się zagłady. „Strzeż się idów marcowych” (słowa wypowiedziane przez Wróżbitę do Juliusza Cezara tuż przed jego śmiercią; sztuka Szekspira „Juliusz Cezar” – przyp. red.). Nie chcę być złym prorokiem, wyrokować iż spotka nas tylko najgorsze, po prostu to dokładnie opisywało emocje jakie mi towarzyszyły rok temu. Dobrze odzwierciedla to utwór tytułowy. Pierwsza część ukazuje ten strach, pytania, niepewność. W drugiej części pojawia się jednak nadzieja, światełko w tunelu. Jak wspomniałem, nie chcę szerzyć defetyzmu. Co najważniejsze nie koncentruję się wyłącznie na złych uczuciach, mrocznym aspekcie. Na końcu widzę jednak szansę, patrzę z optymizmem w przyszłość, na tym się skupiam.



Jesteś autorem wszystkich tekstów na płycie. Czy dominował w nich jakiś jeden konkretny temat, o czym piszesz?

Zdecydowana większość jest refleksją tego z czym się spotkaliśmy, sytuacją w związku z pandemią. Nie mówię tutaj o polityce, opiniach w mediach, bardziej o tym jak nagła sytuacja wpłynęła na mnie, na moich bliskich i przyjaciół, na to co robiłem. Jest to rodzaj pamiętnika, zapisu własnych odczuć w związku z tamtym trudnym okresem.

Z kim współpracowałeś na tej płycie? Muzykami są twoi przyjaciele, czy zatrudnieni muzycy sesyjni?

Pracowałem z bardzo dobrymi przyjaciółmi. Wszyscy, którzy mieli wkład w tę płytę to moi znajomi. Z niektórymi znam się od dekad. Z perkusistą Zią Uddinem chyba od roku 1985-1986, kiedy wspólnie graliśmy z zespołach licealnych. W latach dziewięćdziesiątych razem występowaliśmy w zespole The Mayfield Four, z którym podpisaliśmy pierwszy kontrakt z wytwórnią płytową. Łączy nas wiele muzycznych wspomnień, kawał historii. Basista Tim Tournier jest menadżerem Alter Bridge, ale również znakomitym muzykiem. Nasza znajomość trwa już kilka dobrych lat. Natomiast z Michaelem ‘Elvisem’ Baskettem i całą jego ekipą, która pracowała z nami w studio, znam się już ponad 20 lat, od kiedy pierwszy raz realizowaliśmy wspólnie nagrania.
    
Jak wyglądała praca nad nową płytą? Sam opracowałeś wersje demo wszystkich piosenek, pracowaliście na próbach czy od razu w studio z producentem?

Ponieważ praktycznie z dnia na dzień cała działalność koncertowa została wstrzymana, wszyscy zamknęli się w domach, miałem dużo czasu, aby samemu zaaranżować każdy utwór. Programowałem bębny, nagrałem bas, gitarę, później wokal. Opracowałem konkretną wizję poszczególnych numerów, wymyśliłem sobie brzmienie całej tej płyty. Potem wysłałem demówki kolegom muzykom, żeby przed nagraniami każdy mógł przygotować swoje partie. Przez okres mniej więcej ostatnich sześciu miesięcy spędzałem w studio całe dnie. W moim prywatnym studio, tu w Spokane. Nic wielkiego, ani spektakularnego. Po prostu domowe studio z możliwością nagrania porządnego demo. W tych czasach nie potrzebujesz wiele, żeby świetnie przygotować materiał. Jestem fanem współczesnej cyfrowej technologii, która bardzo ułatwia nagrania. Najważniejsze to przyzwoity interface, który umiesz sprawnie obsługiwać i kilka porządnych pluginów.



Płyta brzmi świetnie. Kto realizował miks i mastering?

Tym zajął się Michael ‘Elvis’ Baskette i jego ekipa. Wykonali kawał solidnej pracy!

Na płycie usłyszymy znakomite partie gitar. Rockowe riffy, bluesowe solówki, a nawet gitarę slide i wiele akustyków – cała stylistyczna gama grania na gitarze. Jak już wiemy, wszystko nagrałeś sam. Czy inspirowałeś się twórczością innych gitarzystów?

Inspiracją nie byli konkretni gitarzyści, a gitary same w sobie. Kilka lat temu udzielałem wywiadu o sprzęcie na jakim gram. Wspomniałem wtedy, że mam kilka vintage' owych gitar, ale niezbyt wiele. Od tamtego czasu, koncertując po całym świecie, odwiedzając sklepy z gitarami w różnych miejscach, zacząłem kolekcjonować stare gitary, głównie elektryki. Zauważyłem, że różne gitary dają mi odmienne impulsy do tworzenia. Inspirują do innego grania, szukania czegoś nowego. Mówi się, że każda gitara ma swoją duszę i moim zdanie te vintage'owe na pewno ją mają. Tak więc z biegiem lat kolekcja się powiększyła, głównie jeśli chodzi o stare Telecastery. Posiadam m.in.: Fender '51 Nocaster, Fender '53 Blackguard Telecaster, ponieważ jestem fanem Danny’ego Gattona. Jest też świetnie brzmiący Fender '52 Telecaster, na którym nagrałem zdecydowaną większość ścieżek na tej płycie. Jeśli już jesteśmy przy partiach gitarowych, to wiele z nich wykonałem również na pożyczonym od przyjaciela, starym, wysłużonym Gibsonie ES 335 z 1958 r.

Z jakich wzmacniaczy korzystałeś?

Głównym wzmacniaczem tego projektu był 1958 Fender Deluxe, z obwodem 5e3. To mały wzmacniacz, ale wielokrotnie wykorzystywany w produkcjach na przestrzeni dziejów, nagrywał na nim m. in. Billy Gibbons, co dla mnie samo w sobie jest znakomitą rekomendacją. Podstawiasz mikrofon i ten wzmacniacz sam z siebie po prostu świetnie brzmi. W studio u Elvisa Baskette'a było też combo Marshalla z roku 1974, którego użyliśmy w kilku miejscach. Do partii gitary slide wykorzystałem wzmacniacz firmy Amplified Nation, niestety nie pamiętam dokładnie, który konkretnie model.



Czy pojawiły się jakieś dodatkowe kostki, efekty podłogowe?

Wykorzystałem różne kostki firmy EarthQuaker. Do ekstra gainu i zwiększenia overdrive używaliśmy głównie słynnej kostki Klon Centaur oraz Fulldrive 2 Mosfet. Tego ostatniego wpinaliśmy we wspomnianego 1958 Fendera Deluxe, co dla wielu może być jakąś herezją, bo sam wzmacniacz brzmi bardzo dobrze. Niemniej jednak pogrzebaliśmy trochę w kondensatorach, podmieniliśmy jeden i okazało się, że Fulldrive z Fenderem Deluxe zabrzmiał znakomicie.

Często występujesz z gitarami PRS. Czy zagrałeś również na instrumentach tej firmy na płycie?

Od Marka Tremontiego pożyczyłem mandolinę firmy PRS. Świetnie brzmiący instrument, był wykorzystany na wielu płytach. Mark nagrywał już na niej wczesne produkcje Creed. W zaszłym roku firma PRS wysłała mi swój model akustyka Parlor. Znakomita gitara, z mniejszym pudłem, bardzo inspirująca. Napisałem na niej większość materiału na tę płytę.


Jakich strun używasz, firma, rozmiar?

Gram na D'Addario już od prawie dwóch dekad. Uwielbiam tę firmę. Jeśli chodzi o rozmiar, to oczywiście zależy od stroju, w jakim jest gitara. Na płycie „The Ides of Mach” pierwszy raz od lat grałem w standardowym stroju, więc korzystałem z rozmiaru 10-46 lub 10-52, jeśli stroiłem basową strunę E do dźwięku D. Oprócz piosenki „Wonderlust Begins”, która nagrana jest w stroju Open C, to chyba ten sam strój co w utworze „Friends” Led Zeppelin – tu także użyłem grubszych strun. Był taki moment podczas nagrań, kiedy nabawiłem się kontuzji lewej ręki i musieliśmy przerwać sesję. Vintage' owe gitary mają inny radius. Stare Telecastery 7.25”, nowsze modele 9.5”. Co za tym idzie trzeba się zdrowo namęczyć, szczególnie podczas podciągania strun (śmiech). Tak więc na kilka ostatnich solówek, jak na przykład w utworze „Sifting Through The Fire”, używałem kompletu o grubościach 9,5-44.

Jaką masz taktykę na dobre solo? Improwizujesz, czy aranżujesz cały zamysł w domu, a potem powielasz w studio?

W Alter Bridge zdecydowana większość moich solówek jest improwizowana. W przypadku płyty „The Ides of March” było inaczej. Miałem więcej czasu, więc podczas przygotowywania demówek mogłem również skoncentrować się bardziej na partiach solowych. Można powiedzieć, że są to kontrolowane improwizacje. Basista Tim podczas nagrań w studio stwierdził, że są to świetne solówki i większość z nich powinienem zagrać tak jak w wersjach demo. Musiałem więc nauczyć się tego co zagrałem kilka miesięcy wcześniej (śmiech). Jedyną w 100% improwizowaną w studio partią solową, która powstała spontanicznie podczas nagrań, to ta z ostatniego utworu na płycie „Worried Mind”.

W niektórych solówkach słyszę typowe pentatoniczne zagrywki jak u Erica Johnsona czy Joe Bonamassy. Dobrze to brzmi w konwencji blues rockowej. Inspiracja, cytat, świadomy zabieg z twojej strony?

Można powiedzieć, że moja gitarowa przygoda zaczęła się od Erica Johnsona, od jego płyty z 1990 roku, zatytułowanej „Ah Via Musicom”. Zawsze lubiłem te jego zagrywki po pentatonice, a szczególnie frazy grupowane po pięć dźwięków. Oczywiście Joe Bonamassa również się nim inspiruje i rozwinął ten sposób gry. Jakieś dwa lata temu, rozmawiając z Markiem Tremontim o technice grania, wspólnie obejrzeliśmy na YouTube szkółkę, na której Troy Grady opisuje dokładnie technikę kostkowania Erica Johnsona. To zainspirowało mnie do ćwiczenia i własnego rozwijania tego sposobu gry. Nie ćwiczę tak jak Mark, ucząc się cudzych partii nuta w nutę, raczej próbuję zaadoptować pewne techniki, zagrywki, frazy siedząc i improwizując na przykładzie solówek innych gitarzystów.



Jakie masz plany na nadchodzące miesiące? Trasa koncertowa?

Chciałbym bardzo pojechać w trasę, dostaję już świra w domu! Czasy są nadal niepewne, ale widzimy, że powoli machina się ponownie rozkręca. Pierwsze wydarzenia sportowe z publicznością na trybunach, artyści zaczynają wracać do koncertowania… zobaczymy.

Może koncerty on-line? Myślisz, że to jest przyszłość?

Uważam, że ten sposób koncertowania już z nami pozostanie. Nie wiem tylko w jakim procencie. Z pewnością w tych czasach jest to forma zastępcza dla tego co było. Myślę, że minie jeszcze trochę czasu zanim wrócimy do wielkich, pełnowymiarowych koncertów sprzed czasów pandemii.

Czy Twoim zdaniem show biznes mocno się zmieni po pandemii?

Myślę, że jedne dziedziny naszego życia zmienią się na zawsze, a inne natomiast wrócą to tego co było. Są tego oczywiście plusy i minusy. Spójrz chociażby na to co robimy teraz, na formę wywiadu. Możliwość porozmawiania przez łącze internetowe, praktycznie zero kosztów, każdy wygodnie u siebie w domu, video konferencja jakbyśmy siedzieli w jednym pokoju. Osobiście dużo bardziej odpowiada mi taki sposób udzielania wywiadów.



Jakiej rady udzieliłbyś młodym artystom w obecnej rzeczywistości? Jak się promować, na czym się skupić, kiedy możliwość koncertowania i kontaktu z publicznością jest praktycznie zerowa?

To są zupełnie inne czasy od tych kiedy ja zaczynałem swoją karierę. Myślę, że przyszłością jest Internet, to jak młode pokolenie promuje się chociażby na YouTube – i nie mówię tu tylko o muzykach, artystach. Sam uczę się od młodszych jak to robić, to oni stali się mistrzami w obliczaniu algorytmów na swoich kanałach i profilach w social-mediach. Trzeba sobie poniekąd uświadomić, że we współczesnym świecie każdy z nas jest marką, firmą samą w sobie i to jak promujesz się w Internecie ma ogromne znaczenie. Jedno się nie zmienia, mimo upływu lat – trzeba mieć co pokazać, chcieć to zaoferować innym i być kreatywnym w dotarciu do odbiorcy.

Na koniec poprosimy o pozdrowienia dla naszych czytelników. Panie i Panowie, ladies and gentlemen, Meine Damen und Herren, przed wami Mr. Myles Kennedy:

Hej, tu Myles Kennedy, cieszę się że mogę być z wami! Pozdrawiam wszystkich czytelników magazynu Gitarzysta – Be safe!

Rozmawiał Maciej Papalski


Zdjęcia Chuck Brueckmann