Wywiady
Yngwie Malmsteen

Potomek Wikingów, którego neo-klasyczna wirtuozeria postawiła na głowie scenę shred w latach 80. Wydając nową płytę ‘Parabellum’, Yngwie Malmsteen wraca myślami do pierwszych Stratów, skalopowania podstrunnic i rozbitych aut sportowych…

Magazyn Gitarzysta
2021-11-06

Odkrywanie świata
Już jako dziecko grałem na pianinie, trąbce i innych instrumentach. Ale nie polubiłem żadnego z nich. Z kolei gitara była dla mnie czymś naturalnym od samego początku. Miałem 7 lat, kiedy zobaczyłem w TV Jimiego Hendrixa, roztrzaskującego gitarę. To było wizualnie inspirujące. Potem znalazłem bluesa w kolekcji płyt mojej mamy i czułem, że jest to niesamowite. To był John Mayall i Bluesbreakers. Kiedy miałem 8 lat, dostałem płytę ‘Fireball’ Deep Purple. Słuchałem jej tak często, że mogłem odtworzyć sobie cały album w głowie nuta w nutę. Potem wziąłem na warsztat płyty Genesis – płyty takie jak ‘Selling England By The Pound’ uświadomiły mi, że istnieją harmonie i melodie nieco bardziej złożone niż 5-dźwiękowa pentatonika.

Stara szkoła
Stałem się maniakiem Bacha i Beethovena, ale prawdziwy przełom nastąpił, kiedy trafiłem na muzykę Paganiniego. Nikt nie grał tak szalonych arpeggio jak on. Zapragnąłem powtórzyć to na gitarze. Szwecja była w tamtych czasach quasi-socjalistycznym państwem, nastawionym przeciwko niemal wszystkiemu. Pomimo to, pewnego dnia zobaczyłem w TV rosyjskiego skrzypka, który grał 24 Kaprysy Paganiniego. Nie było wtedy magnetowidów, ani komputerów, więc jedyne co mogłem zrobić to złapać prymitywny dyktafon z kiepskim mikrofonem i nagrać głos z głośnika teleodbiornika. Musicie zrozumieć, to były czasy na długo przed internetem i dostęp do informacji był mocno ograniczony. Wszystkiego trzeba się było uczyć samodzielnie.


Słowo na „F”
Pierwszą gitarą w jakiej się zakochałem był Fender Stratocaster. Nie przypominam sobie abym kiedykolwiek pragnął jakiejkolwiek innej gitary. Ale kiedy zaczynałem, nie mogłem sobie pozwolić na taki wydatek. Jedyne co mogłem zrobić to kupić tańszą kopię. Miałem chyba 12 lat, kiedy mama oświadczyła, że zamierza przemalować dom. Zapytałem jej więc: ‘Ile zamierzasz zapłacić malarzom?’ Ona: ‘Jakieś dwa tysiące’. A ja na to: ‘Poślij ich do diabła. Ja to zrobię równie dobrze i możesz te pieniądze dać mi.’ W taki sposób zdobyłem kasę na swojego pierwszego, prawdziwego, oryginalnego Stratocastera.

Ćwiczenie czyni mistrza
Kiedy miałem 9 lat, grałem już w zespołach, których członkowie mieli po 25 lat. Moja technika nie wzięła się znikąd. Poświęciłem się instrumentowi totalnie. Zasypiałem z gitarą w rękach. Potem budziłem się z gitarą leżącą na mnie i po prostu grałem dalej. Grałem wszędzie, nawet w metrze. Nie wiem czy Vai ćwiczył więcej ode mnie, ale mogę powiedzieć, że spędzałem z gitarą wszystkie chwile, kiedy byłem przytomny. Poświęciłem dla niej wiele rzeczy. Z pewnością. Większość ludzi miała mnie za wariata.


Teoria strun
Nie myślę o skalach chyba od lat 70. Te rzeczy mam już wdrukowane głęboko w mojej głowie. Znam to wszystko. Znam teorię i wiem jak to działa. Znam matematyczne podwaliny wszystkiego co związane z muzyką, ale nie muszę już myśleć o tym. Wiem podświadomie gdzie mam iść, a gdzie nie.

Ameryka
Po raz pierwszy przyjechałem tu ze Szwecji w roku 1982. Grałem w zespole z LA o nazwie Steeler. Pamiętam, jak na nasz pierwszy koncert przyszło zaledwie 30 osób. Przed drugim koncertem wyjrzałem przez okno na ulicę, a tam był tłum zakręcający za budynek. Spytałem w klubie: ‘Kto znany gra dziś, że przyszło tak dużo ludzi?’ A barman na to: ‘Wy gracie!’ To było po tygodniu spędzonym w USA. Szaleństwo.

Przejmowanie kontroli
Pewnego poranka zadzwonili do mnie z zaproszeniem na przesłuchanie do nowego zespołu Grahama Bonneta – Alcatrazz. Wszedłem do pokoju, wycinając na gitarze wszystkie sztuczki jakie znałem, a oni oniemieli i patrzą się na mnie jak na wariata. Wtedy ja mówię: ‘OK, dołączę do was pod dwoma warunkami. Ja piszę piosenki i zatrudniamy nowego bębniarza.’ Ustalałem warunki, bezczelny 19-letni dzieciak. Każdy wokal i każda melodia, którą słyszycie na ‘No Parole From Rock ‘N’ Roll’ wyszła z mojej głowy. Skomponowałem to wszystko. To miał być zespół Grahama, ale ja go opanowałem, co go strasznie wkurzyło. Kilka razy próbował sabotować moje występy. Ale to już inna historia. Było co było. Moja pierwsza płyta solowa ‘Rising Force’ była już w połowie gotowa, kiedy byłem w trasie z Alcatrazz. Mój styl grania i komponowania był niemal w pełni skrystalizowany. Potem to tylko dojrzewało.

Niepowstrzymany
W 1987 roku miałem okropny wypadek samochodowy. W ogóle cały ten czas był mocno mroczny. Najpierw miałem wypadek, potem umarła moja mama, a na deser zostałem okradziony ze wszystkich pieniędzy jakie miałem. Kiedy masz w życiu trudne chwile, są dwa wyjścia: albo się podniesiesz i wyjdziesz z tego silniejszy, albo jest już po tobie. Mam silny charakter. Jeśli postawisz przede mną przeszkodę, rozbiję ją w proch i pójdę dalej. Nie można mnie zatrzymać.


Tylko złóż swój podpis
Kiedy moje nazwisko stało się znane, każda firma na świecie – Gibson, wymień jakąkolwiek – prosiła mnie: ‘Chodź do nas, zrobimy dla ciebie każdą gitarę jaką będziesz chciał.’ Odpowiadałem: ‘Nie, dzięki. Wolę sam zapłacić za Strata Fendera.’ Ale wówczas Fender nikomu nie oferował instrumentów za darmo. Nie dostał od nich nic ani Beck, ani Clapton… Teraz uwaga. Po pierwsze, byłem pierwszym gitarzystą, który dostał od Fendera gitarę za free. Po drugie, byłem pierwszym gitarzystą w historii Fendera, któremu firma zrobiła sygnowany model. To jest wielki zaszczyt. Mój upór się opłacił.

Incydent na wysokości
Z pewnością teraz zareagowałbym inaczej, ale incydent z 1988 roku nadal krąży w branży jako zabawna anegdota. Powiem może coś, czego ludzie mogą nie znać. Zwykle latam pierwszą klasą, a reszta ekipy ekonomiczną. Ale wtedy jakiś bałwan umieścił nas wszystkich na kupie w pierwszej. Lot do Japonii trwał 16 godzin i w końcu już każdy miał skwaszoną minę. Przysnąłem, a ta babka wpadła na wspaniały pomysł wylania na mnie zmrożonej jak lód wody krzycząc: ‘Ostudźcie się, chłopcy!’ Straciłem nad sobą kontrolę. Oczywiście popijałem sobie wówczas, ale z pewnością nie byłem też największym problemem. To zawsze odbywa się tak samo. Innym razem bębniarz rzucał piwem w ludzi, a z klubu wykopano mnie jako lidera zespołu.


Idź w głąb
Ludzie myśleli, że zwariowałem scallopując swoje gitary. Naprawdę. Kiedy dorastałem, interesowałem się modelarstwem, budowałem modele samolotów i tego rodzaju gówno. Miałem więc dryg do narzędzi. Kiedyś wpadła mi w ręce lutnia z XVI wieku – zaskoczyło mnie to, że miała wybrane drewno pomiędzy progami. Miałem w domu trochę starych gryfów z gitar, które rozwaliłem. Wybrałem jeden i pogłębiłem podstrunnicę pomiędzy progami. Pomyślałem: ‘O k**wa, to jest genialne!’ Potem zrobiłem to samo we wszystkich swoich instrumentach. Upraszając, to tak jakbyś miał w gitarze bardzo, bardzo grube progi.

Ściany dźwięku
Kiedy polecisz na orbitę Ziemi i spojrzysz w dół, dostrzeżesz tylko dwa obiekty zbudowane przez człowieka, a widoczne z kosmosu. Pierwszym jest Chiński Mur, a drugim moja ściana wzmacniaczy Marshalla. Moja technika mnie za to nienawidzi. Serio. Ale ja kocham Marshalle. Kiedy byłem młodszy, nie mogłem sobie pozwolić na jego kupno. Kiedy firma wypuściła Master Volume, każdy chciał go mieć. Ludzie sprzedawali stare. Wtedy modele Super Lead i Plexi kosztowały w komisach po 50 dolców. Zacząłem je skupować. Zrozumiałem, że preamp i poweramp pracują linearnie – jeden nie pracuje ciężej od drugiego – z kolei w wersjach z ‘master volume’ preamp może być obciążony na full, a power amp ledwo co, powiedzmy na 1%. To powoduje, że lampy w końcówce się nie przesterowują. To z kolei powoduje, że nie da się na nich uzyskać ‘tego soundu’. Tego czystego jak barwa skrzypiec i nasyconego brzmienia.


Podbój Japonii
„Miałem już spore osiągnięcia jako gitarzysta pod koniec lat 70., kiedy później do głosu doszedł punk – kiedy więc w latach 90. nadeszła fala grunge, miałem ‘déjà vu’. Ale wówczas nie miałem jeszcze wytwórni, ani żadnych wiążących mnie kontraktów, więc spędziłem sporo czasu w Japonii. I muszę powiedzieć, że szło mi całkiem nieźle. Moje kawałki były na pierwszych miejscach list i miałem płytę, która okryła się poczwórną platyną. Grałem największe trasy w historii tego kraju. Wyrabiałem sobie też nazwisko w południowej Afryce. W mniejszym stopniu w Europie.”

Magia
Nie podążam za żadnymi trendami – to ja tworzę trendy. Nie mam żadnych sztywnych reguł, których musiałbym się trzymać, komponując instrumentalną muzykę. Najbardziej lubię tworzyć spontanicznie, improwizując. Wtedy pojawiają się pomysły. Jedne z nich są super, a inne to kompletne gówno. Mógłbym się zmusić żeby teraz w tej chwili napisać ci piosenkę country. Mam wiedzę, jak to zrobić. Ale nie byłoby w tym magii.

Maestro
Byłem bardzo dumny ze stworzenia ‘Concerto Suite For Electric Guitar And Orchestra’ [1998], ponieważ włożyłem naprawdę dużo pracy w komponowanie i orkiestrację partii wszystkich instrumentów. To był dość długi i złożony proces. Po wszystkim znalazłem odpowiedniego dyrygenta, który pojechał ze mną do Pragi. Nie był to dla mnie sprawdzian jako gitarzysty, ale sprawdzian jako kompozytora.


Łatwy show
Bawiłem się naprawdę świetnie na trasie G3 w roku 2003 z Satrianim i Vaiem. To było jak praca na 1/3 etatu – normalnie mam do zagrania przynajmniej dwie godziny. Kiedy miałem grać tylko około czterdziestu minut, to było jak spacerek. To samo było z projektem Generation Axe. Łatwizna. Gości takich jak Satriani i Vai postrzegam jak kumpli, a nie rywali. Właściwie to jeszcze wczoraj gadałem z Vaiem przez telefon. Jesteśmy bliskimi kumplami.

Zmiana pasów
Gitara nadal jest ważną częścią mojego świata. Nie mogę sobie wyobrazić innego życia. Ale obecnie mam też wiele innych rzeczy, które pozwalają mi utrzymać równowagę. Kiedy nagrywasz w studio lub grasz na scenę przeżywasz więcej emocji niż kiedy siedzisz w domu i cały dzień grasz na gitarze. Oczywiście nadal gram na niej codziennie, ale oprócz tego znajduję także czas na inne hobby. Uwielbiam samochody Ferrari, kolekcjonowanie broni i zegarków, grę w tenisa – wiele rzeczy tego typu. Mnóstwo czasu spędzam też z żoną i synem. Tak więc gitara nadal jest ważna, ale nie wypełnia mi już życia w 100%.


Długa droga
To zabawne, ale przekroczyłem moje najśmielsze marzenia jakieś 1000 razy. Nigdy nie przypuszczałem, że 40 lat później będę miał pozycję, którą mam dziś. Nadal robię to co kocham. Nie przypuszczałem, że to będzie możliwe.

Łacińskie ‘para bellum’ znaczy ‘przygotuj się do wojny’. Dlaczego taki tytuł?
Znasz mnie. Lubię tytuły tego typu, jak "War To End All Wars". To jest łacińska sentencja: ‘Si vis pacem, para bellum.’ W tłumaczeniu: ‘Chcesz pokoju, szykuj się do wojny.’ To jest bardzo prawdziwa sentencja. Tak właśnie funkcjonuje ludzkość. Agresorzy atakują tylko tych, którzy są słabsi od nich. Jeśli jesteś silny, nie zostaniesz zaatakowany. Oczywiście mówię o tym w sensie symbolicznym. Nie jestem adwokatem wojny. To chyba jasne.

W jaki sposób nowa płyta przetestowała cię jako gitarzystę?
Było kilka momentów, w których musiałem się mocno starać. Należy do nich utwór tytułowy, albo ‘ Presto Vivace in C#m’, albo fragmenty kawałka ‘Wolves At The Door’. To rzeczy mocno techniczne, ale moim priorytetem było zagranie ich tak, by czuć było pasję. Wszystkie solówki są improwizowane, więc kiedy będę grał ten materiał na scenie, ludzie usłyszą inne frazy. Właściwie to zagranie tego na koncercie będzie sporym wyzwaniem, głównie ze względu na wiele jednoczesnych partii, harmonizowanych melodii, itp. Ale z pewnością będzie to ekscytujące.

Jakie są twoje ulubione gitarowe momenty?
Nie jestem w stanie wybrać tylko jednego, czy dwóch. Lubię cały ten album i to, że utwory układają się w całość. Słuchasz mocnego kawałka tytułowego, potem ballady ‘Eternal Bliss’, potem ‘Toccaty’. Jeden utwór nie może reprezentować całości.

Jakiego sprzętu użyłeś na Parabellum?
Zaskoczę wszystkich – użyłem swojego sygnowanego Stratocastera, z moimi sygnowanymi strunami i moimi sygnowanymi przetwornikami, wpiętego do mojego sygnowanego Marshalla, za pomocą mojego sygnowanego kabla, poprzez mój sygnowany overdrive, a struny trącałem za pomocą moich sygnowanych kostek. Mam oczywiście wszystkie te gitary, które zebrałem przez lata: Straty ’61, ’64, ’65, ’66, ’68, ’69. Mam też Gibsony i całą masę innego sprzętu. Ale w jakiś przedziwny sposób, zawsze wracam do swojej sygnowanej gitary. Ona daje mi pewność, że będę miał dokładnie takie brzmienie, jakiego szukam.

Jak wyglądało studio podczas sesji Parabellum?
Studio organizuję tak, że reżyserka jest na piętrze. Tam są gitary, konsoleta miksująca i wzmacniacze. Ale paczki do nich ustawiam na dole. Kupiłem kiedyś starą, kolonialną posiadłość. Jest tam duża piwnica, w której mieszkali służący, mieli tam swoje własne pomieszczenia. Wywaliłem stamtąd wszystko i postawiłem ścianę Marshalli. Całość jest izolowana i mam nad tym pełną kontrolę. Dźwięk z paczek 4x12 zbieram mikrofonami Lewitta, które idą do preampu Neve, potem do kompresora 1176, interfejsu Universal Audio i na DAW Pro Tools. Pogłos i delay dodaję z pluginów. To wszystko. Wystarczy włączyć prąd i nagrywać. Mój sound już tam jest. Kiedy mam chwilę natchnienia, wystarczy zaszyć się w tym studio i nie potrzebuję nawet do nagrywania inżyniera dźwięku.

Mówiłeś, że efekty brzmiące jak syntezatory to tak naprawdę gitary…
Tak, wszystkie partie ‘klawiszy’ były nagrane za pomocą przetwornika MIDI Rolanda, wpiętego w biblioteki sampli Kontakt i Omnisphere. Innymi słowy, wszystkie partie klawiszy zagrałem na gitarze.

Jak lockdown wpłynął na twoją technikę gitarową?
Tu gdzie mieszkam – na Florydzie – nie było nigdy prawdziwego lockdownu. Robiłem więc właściwie co chciałem. Najbardziej bolesny jest brak koncertów. Miałem wypełniony datami cały kalendarz w roku 2020. Zadzwonił do mnie agent i powiedział, że musimy to wszystko przesunąć. Usiadłem więc w domu i zająłem się komponowaniem. Kiedy świat był nadal zamknięty, zacząłem ten materiał nagrywać. Na szczęście wszystko powoli wraca do normy i mój grafik znów się zapełnia. Najwyższy k**wa czas!