Jego ojciec był jednym z najlepszych gitarzystów, jacy się kiedykolwiek urodzili. Syn Eddiego Van Halena – bo o nim tu mowa – jest dumnym kontynuatorem spuścizny ojca.
Wolfgang Van Halen opowiada nam o swojej nowej płycie Mammoth WVH, na której sam zagrał na wszystkich instrumentach, w tym na legendarnej gitarze Eddiego – słynnym Frankensteinie. Mówi nam o wspomnieniach z dzieciństwa, opowiada, czego nauczył go ojciec i jak to było występować z nim razem na scenie
Kiedy album Mammoth WVH ujrzał światło dzienne, Wolfgang napisał na Twitterze: „Chcę podążać własną ścieżką”. Nie znaczy to jednak, że muzyk dystansuje się od ojca. Nazwa zespołu i tytuł płyty, Mammoth WVH, są ukłonem w stronę Van Halen. Zespół nazywał się Mammoth dawno temu, jeszcze przed zmianą nazwy na Van Halen. Dodatkowo album otwiera utwór Mr Ed z zagrywką z tappingiem, która jest puszczeniem oka w stronę fanów Eddiego. Na płycie nie brakuje takich odniesień, ale cały krążek jest dowodem na to, że Wolf szuka własnego muzycznego stylu. Z muzykiem spotykamy się w jego domu w Kalifornii.
Gratulujemy nowej płyty! Mammoth WVH spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem. Czy spodziewałeś się takiego odzewu fanów?
Ukazały się cztery piosenki i ludzie są naprawdę zadowoleni. Nie spodziewałem się, że płyta spodoba się tylu osobom. Właściwie to niczego się nie spodziewałem. Po prostu nagrałem tą płytę dla siebie. Wspaniale, że tak dobrze została przyjęta.
Granie na żywo w telewizji utworu Distance musiało być dla ciebie trudnym przeżyciem. To hołd, który chciałeś złożyć tacie...
Tak, granie go na żywo było dla mnie dużym przeżyciem. Nagranie hołdu dla taty było czymś zupełnie naturalnym. Gdy żyje się obok kogoś tak wyjątkowego, ma się potrzebę podziękowania tej osobie, uczczenia jej. Nie ma w tym nic dziwnego. To nie ten utwór miał się ukazać jako pierwszy, ale w tej sytuacji tak właśnie postanowiłem. Stylem nieco odbiega od całej płyty, ale wciąż w pewien sposób do niej pasuje. Cały dochód z singla został przeznaczony na fundację muzyczną Mr Holland's. Chociaż oczywiście są tacy, którzy mówią, że wykorzystałem śmierć ojca dla sławy. Ja go po prostu kochałem i chciałem pokazać to światu. Uważam, że fani Van Halen potrzebowali takiego zamknięcia. Piosenka mówi o stracie, a każdy z nas jej doświadczył w takiej czy innej formie. Pod piosenką można przeczytać różne komentarze, na przykład: „Właśnie straciłem ojca, usłyszałem tę piosenkę w radiu i naprawdę mnie poruszyła.” Nie spodziewałem się, że ten utwór zostanie odebrany w ten sposób przez tak wielu ludzi.
Na płycie jest ukrytych kilka niespodzianek. Czy zakończenie do utworu Don't Back Down to cytat z So This Is Love Van Halena?
Tak, z tym że tata użył do tego kostki, a ja postanowiłem wykorzystać efekt phaser, aby uzyskać nieco inne brzmienie. Jestem zaskoczony, że ludzie tak szybko to wychwycili! Tak samo jest z tyłem okładki. Wiele osób od razu zauważyło, że szata graficzna i ułożenie utworów jest takie samo, jak na pierwszej płycie Van Halen. Tak, w kilku miejscach puszczamy oko do fanów.
Nie stronisz od odniesień do Van Halen.
Rzeczywiście tak jest, ale z drugiej strony to są jedynie drobiazgi. Nie onanizuję się do utworów Van Halen, jeśli wiesz o co mi chodzi. Nie nagrywam coverów Panamy i nie przymilam się fanom Van Halen. Niektórzy ludzie nie lubią mnie za to, ale cóż – ja po prostu jestem sobą. Mówię im: jeśli chcecie słuchać muzyki Van Halen, idźcie na ich koncert!
Jak radzisz sobie z hejtem?
Raz lepiej, raz gorzej. Czasami za dużo się go na mnie wylewa, wtedy mam ochotę powiedzieć ludziom, żeby się odpierdolili. Ale hejt nigdy nie zniknie, po prostu raz radzę sobie z nim lepiej, raz gorzej. Czasami udaje mi się to ignorować. Bywa, że jakiś dupek wrzuci coś naprawdę bzdurnego i mam dużą satysfakcję jak jednym małym palcem mogę położyć go na łopatki.
Byłem zaskoczony, kiedy usłyszałem twój tapping w utworze Mr Ed.
Dlatego właśnie zatytułowałem tą piosenkę Mr Ed. To był tylko tytuł roboczy, bo riff zaczyna się od motywów granych tappingiem. Ale tytuł bardzo mi się podobał, więc go zostawiłem.
Tekst piosenki nie ma nic wspólnego z twoim tatą?
Tu jest pewna niespójność. Rzeczywiście ludzie się czepiają, że tekst nie jest o tacie. Piosenka opowiada zupełnie o czym innym.
Jest jeszcze solówka z utworze You're To Blame, która bardzo się wyróżnia.
Tak, ta solówka to punkt kulminacyjny płyty. Nie chciałem, żeby krążek był przeładowany solówkami. Chciałem zagrać partie solowe jedynie w tych utworach, które rzeczywiście tego wymagały. Akurat do tej kompozycji solówka pasowała idealnie.
Pod jednym twoim nagraniu wideo dostępnym na internecie Paul Gilbert napisał komentarz: „Światowej klasy wibrato, dokładnie takie, jak ojca”. Na tej płycie twoje wibrato w ogóle nie przypomina tego u Eddiego. Czym się inspirowałeś?
Niczym szczególnym. Po prostu gram tak, jak gram. Nie miałem tutaj żadnych konkretnych gitarzystów na myśli. Zewsząd czerpię inspirację, ale na pewno nie dzieje się to na poziomie świadomym. Robię muzykę, której sam chciałbym słuchać.
Gdzie nagrywałeś nową płytę?
Niektóre partie wokalne nagrane były tutaj, w moim domowym studiu. W tym pokoju nagrałem wokal do Distance i Resolve, ale większość materiału zarejestrowałem w studiu Van Halen, 5150. Większość nagrywaliśmy na taśmie, dzięki czemu brzmi to naturalnie. Elvis (nasz producent Michael „Elvis” Baskette) świetnie spisał się miksując cały materiał.
Opowiedz nam o gitarach na tej płycie. Na czym ją nagrywałeś? W teledysku do Don't Back Down grasz na Fenderze Stratocasterze.
Nigdy nie nagrywałem na Stratocasterze, ale pomyślałem, że chciałbym jednego mieć. Do nagrania używałem głównie gitary Gibson ES-335, na której gram w tym wideo. Grałem też na EVH Wolfgang Custom. Wszystko odbywało się dość spontaniczne, ale przede wszystkim grałem na Gibsonie i czarnym Wolfgangu.
Używałeś sprzętu ojca?
Tak. W solówce do Mammoth i Feel gram na jego słynnym Frankensteinie.
Jakie to uczucie grać na jego gitarze?
Na pewno czułem historię tego instrumentu. Trzymanie jej w rękach było jednak trochę przerażające – granie na najsłynniejszej gitarze świata budzi respekt. Pamiętam kiedy wyciągaliśmy ją z sejfu, tata brał ją do ręki, grał kilka dźwięków i mówił: „Brzmi mniej więcej tak samo”, po czym rzucał ją na kanapę i szedł do swoich zajęć. My na moment wstrzymywaliśmy oddech i sprawdzaliśmy czy gitara jest cała. Dla niego to był tylko stary sprzęt, który kiedyś sam zmontował, a dla nas – najsłynniejsza gitara na świecie.
Jakich wzmacniaczy używałeś?
Jeśli chodzi o wzmacniacze, wszyscy bardzo się postaraliśmy, żeby nie powielać brzmienia taty. Użyliśmy kilku wzmacniaczy 5150, ale też paru Marshalli: czerwonego 100-watowego Marshalla Superlead z lat 70. i Superlead 1959. Wszystkie głowy Marshalla zmodyfikowałem dodając dodatkowy stopień gainu. Kombinowaliśmy z różnymi konfiguracjami kolumn. Zmienialiśmy w nich głośniki – Celestion G12H–30, G12M–25 i G12-EVH – żeby uzyskać bardziej zróżnicowane, pełniejsze brzmienie.
Jakich efektów używałeś?
Jeśli w ogóle używaliśmy efektów, to tylko do dogrywek i do konkretnych fraz. W utworze Don't Back Down pojawia się efekt fuzz Foxx Tone Machine. Czy było więcej sprzętu? Szczerze mówiąc nie pamiętam.
A co ze słynnym wzmacniaczem twojego taty? Mam na myśli Plexi – 100-watowego Marshalla z 1959 roku. Twój tata używał go do nagrania najsłynniejszych albumów Van Halen. Wiesz co się z nim stało?
Tak, ale nie powiem gdzie jest (śmiech). Powiem tylko, że jest w naszym posiadaniu i trzymamy go w bezpiecznym miejscu.
Słyszałem, że był uszkodzony.
Na pewno coś takiego się zdarzyło. Tata wielokrotnie go naprawiał, ale potem jego gusta brzmieniowe nieco się zmieniły. Pamiętam jak byliśmy w trasie w 2012 roku, odwiedzili nas za kulisami Mike McCready i Eddie Vedder z Pearl Jam. Mike mówi do taty: „Pierwszy album Van Halen miał rewelacyjne brzmienie”, a tata się skrzywił i mówi: „Nie, stary. Ta płyta brzmi okropnie!”. Mike na to: „No cóż... mnie się podoba.” Są całe fora internetowe poświęcone brzmieniu z tego albumu. Ludzie starają się je odtworzyć. Jak by to usłyszeli, byliby zdruzgotani. Myślę, że tata wolałby, żeby ludzie zamiast starać się go naśladować, poszukiwali własnego brzmienia. Wiesz, gusta się zmieniają. Oczywiście tata uwielbiał swoje wzmacniacze 5150, przecież ciągle rozbudowywał swój rig.
Grasz na wszystkich instrumentach na tej płycie. Jak to zmieniło twoje podejście do partii gitarowych?
To była raczej praca zespołowa i wspólny proces twórczy. W studiu ściśle współpracowałem z Elvisem na konsoli i z Mattem Bruckem jeśli chodzi o wzmacniacze. Zawsze prowadziliśmy dialog i zastanawialiśmy się, co będzie najlepsze dla danego utworu. Wchodząc do studia nie miałem gotowego produktu, dopiero tam rozpoczął się proces poszukiwania idealnego brzmienia.
Jakie są twoje ulubione partie gitarowe na tej płycie?
W solówce do You'll Be The One użyłem talk boxa. Nagrywaliśmy solówki i Elvis mówi: „Mam tu talk box, może go gdzieś dołożymy?”. To było fajne doświadczenie, ale samo nagranie było trudne, bo cały czas słychać było jak wydycham powietrze przez nos. W końcu musiałem zakleić sobie nos i tak to nagraliśmy.
Napisałeś na Twitterze, że jeden z twoich ulubionych utworów to Think It Over.
To też ulubiona piosenka taty. To jedna z bardziej popowych piosenek na płycie. Podobało mi się co tata powiedział o tej solówce: to solo w stylu George'a Harrisona: nic zbyt wymyślnego, ale idealnie współgra z melodią i dopełnia piosenkę. To był dla mnie komplement.
Ile miałeś lat, kiedy zacząłeś grać na gitarze?
Od zawsze byłem perkusistą. Po gitarę sięgnąłem w wieku około 12 lat. Chciałem zagrać utwór 316 Van Halen na pokazie talentów w szóstej klasie. To był pierwszy utwór, jakiego nauczyłem się grać. Potem tata nauczył mnie grać powerchordy. Od tego się zaczęło. Ludzie mówią: „On miał po prostu bardzo dobrego nauczyciela.” Tata nigdy nie był dobrym nauczycielem.
Czy miałeś w takim razie innych nauczycieli?
Nie. Tata pokazał mi powerchordy, potem uczyłem się już sam. Słuchałem muzyki, która mi się podobała, uczyłem się z tabulatur. Sam wszystko rozkładałem na czynniki pierwsze. Dlatego czuję się pewniej jako gitarzysta rytmiczny, a nie prowadzący. Oczywiście zagram partie prowadzące, ale gra rytmiczna to coś, w czym czuję się lepiej. Nie chcę na siłę starać się być jak tata. Jestem inny. Mogę naśladować wielu gitarzystów, ale nie gościa od shreddu (śmiech). Owszem, jest trochę tappingu w utworze Mr Ed, ale ta piosenka się tego domagała.
W takim razie co cię inspirowało przy nagraniu tej płyty?
Muzyka Van Halen zawsze będzie mnie inspirować, nie chcę się od tego odcinać. Mam to we krwi. Poza tym uwielbiam wszystko od AC/DC przez Foo Fighters, Nine Inch Nails czy Tool. Zespołem, który nieustannie mnie inspiruje, jest Jimmy Eat World. Myślę, że słychać to choćby w kompozycji Think It Over. Mogę jeszcze dorzucić do kompletu Alice In Chains i Queens Of The Stone Age. Wpływ Alice in Chains słychać w utworze The Big Picture. Jestem dumny z tego kawałka.
Jak to jest uczyć się grać na gitarze z najlepszym gitarzystą świata za ścianą?
Dla mnie on był przede wszystkim tatą, a nie Eddiem Van Halenem. Czegokolwiek się uczyłem, zachęcał mnie i dopingował mi. Cieszył się moimi sukcesami. Nie robiłem tego, żeby go zadowolić. Nie grałem na gitarze dlatego, że czułem się zobligowany swoim nazwiskiem. Robiłem to, bo naprawdę tego chciałem. Pragnąłem, żeby muzyka stała się częścią mojego świata. Tata do niczego mnie nie zmuszał. Był szczęśliwy, jak widział, że budzi się we mnie prawdziwa i szczera muzyczna pasja.
Kiedyś wspomniałeś, że posiadanie takiego taty onieśmielało cię.
Dorastając w ogóle tego nie odczuwałem. Jak patrzę na to z perspektywy, faktycznie to może być onieśmielające. Choć nigdy się z nim nie porównywałem. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie mnie porównywał z tatą. Fani Van Halen mówią: „No tak, on ma już trzydziestkę na karku. Eddie w jego wieku już nagrywał Fair Warning!”. Porównywanie mnie do niego naprawdę nie jest fair.
Fajnie było usłyszeć ten swingujące rytmy w utworze Don't Back Down. Van Halen zawsze był zespołem, który umiał tak podchodzić do rytmu.
Miło mi, że tak mówisz. Pod wideo można przeczytać komentarze w stylu: To jest żywcem ściągnięte z tej czy tamtej piosenki. To nawet nie jest nagrane w tej samej tonacji. Ludzie doszukują się na siłę podobieństw lub chęci kopiowania z mojej strony. Co ciekawe, tytuł roboczy tego utworu brzmiał „Sabbath”, bo jest bardzo w stylu Sabbath. Mój inżynier dźwięku raz źle go odczytał i od tej pory nazywaliśmy go „Salt Bath” (śmiech).
Czy twój wujek, Alex Van Halen (perkusista Van Halen) uczył cię gry w typowy dla niego sposób? Czy to jest coś, co przyswoiłeś sobie w sposób naturalny?
Jest takie zdjęcie, na którym mam trzy czy cztery lata i walę w jego bębny. Miał zawsze długie pałeczki, które w rękach trzylatka wyglądają monstrualnie. Dużo graliśmy razem, wiele rzeczy przejąłem od niego w sposób naturalny. Al, tata i ja bardzo dużo razem ćwiczyliśmy w studiu. To prawda, że praktyka czyni mistrza.
Czy tata dawał ci rady związane z komponowaniem kawałków?
Raczej nie, to wszystko przyszło naturalnie. Chciałem pisać piosenki, których sam lubiłbym słuchać. Z drugiej strony samo przebywanie z nim i obserwowanie go przy pracy na pewno wiele mnie nauczyło. Pewne rzeczy chciałem robić tak samo, a inne po swojemu.
Czy dużo musiałeś ćwiczyć na basie przed nagraniem ostatniego albumu Van Halen, A Different Kind of Truth?
Zdecydowanie tak, ponieważ muzyka grupy nieustannie ewoluowała na przestrzeni lat, a ja chciałem stworzyć tu coś nowego. Tata pisał muzykę w zupełnie inny sposób pod koniec życia, ciągle się rozwijał jako muzyk. Myślę, że niektórzy ludzie nie byli fanami tej zmiany, ale prawda jest taka, że jego pomysły i choćby samo podejście do tworzenia melodii zmieniały się przez lata. Oczywiście nie sądzę, że to jest zła rzecz, wręcz przeciwnie – moim zdaniem to wspaniale, gdy artyści potrafią wyjść poza schemat i rozwijają się. Z drugiej strony niezmiernie ważne jest to, aby móc wrócić i przyjrzeć się temu, co sprawiło, że klasyczne utwory brzmiały w taki, a nie innym sposób. Dlatego pomyślałem, że dobrym pomysłem jest sprawdzenie niektórych starszych nagrań demo i wyciągnięcie z nich wniosków. Wiele ze starszych pomysłów zostało wykorzystanych na płycie A Different Kind of Truth, ponieważ pomyślałem, że to dobry sposób na nawiązanie do najbardziej klasycznych nagrań Van Halen. Oczywiście nie zabrakło tu też zupełnie nowych rzeczy.
Wygląda na to, że rzeczywiście bardzo głęboko poczułeś klasycznego ducha Van Halena. Kiedy odbyła się pierwsza trasa koncertowa z Davidem Lee Rothem, fani byli podekscytowani setlistą, ponieważ było na niej kilka zmian.
Tak, jedną rzeczą, którą robiłem podczas każdej trasy, było układanie setlisty. Najbardziej podobała mi się trasa z 2015 roku, bo wtedy naprawdę graliśmy najlepsze kawałki. Na scenie nie zabrakło m.in. Dirty Movies, In A Simple Rhyme, Women In Love i Drop Dead Legs. Byłem bardzo podekscytowany tym, że to zagrałem! Naprawdę fajnie było sięgnąć głęboko do źródeł i poczuć klimat tamtych nagrań.
Wygląda na to, że nie tylko jesteś członkiem rodziny Van Halen, ale też wielkim fanem tej grupy…
O tak, na pewno. Zanim trafiłem do zespołu, nieustannie słuchałem nagrań Van Halen. Teraz podchodzę do tego bardziej analitycznie i profesjonalnie, ale kiedyś po prostu byłem zafascynowany tymi dźwiękami, czyli tak – byłem prawdziwym fanem (śmiech). Myślę, że wchodząc w to naprawdę wiedziałem, co inni fani chcą usłyszeć, więc zrobiłem co w mojej mocy, żeby jakoś to wszystko poskładać.
Jak odkryłeś te rzeczy? Czy twoi rodzice puszczali ci kawałki Van Halen?
Pamiętam, jak siedzieli w studiu podczas nagrywania Me Wise Magic – zupełnie nowego utworu z Davidem Lee Rothem, który pojawił się na wydawnictwie Best Of Volume 1 z 1996 roku. Przypominam sobie uczucia, które mi wtedy towarzyszyły. Myślałem, że to po prostu niesamowita piosenka. Prawdopodobnie albumem, który pojawił się w czasie, kiedy dorastałem, był Balance z 1995 roku. Do tej pory jest mi on bardzo bliski. Patrząc na to z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że po prostu fajnie było przyglądać się karierze mojego taty i wszystkiemu, co robił. W teledysku do utworu Distance jest kilka fragmentów, w których mój tata i ja siedzimy razem przy pianinie. Pochodził z większego, 15-minutowego filmu, na którym nauczył mnie grać Why Can’t This Be Love. To naprawdę wyjątkowy materiał.
W sieci jest wideo, na którym grasz Eruption. Czy odkryłeś to siedząc tam z płytą jak miliony innych gitarzystów?
Niezupełnie. Widziałem, jak tata gra to za każdym razem, gdy mieliśmy próbę, więc po prostu zacząłem sam go grać. Trochę się domyśliłem sam, a tata nakierowywał mnie mówiąc, co mam poprawić, np: nie tak, to musisz zrobić w ten i ten sposób. Po kilku takich rozmowach i dopracowaniu kilku miejsc udało mi się tego nauczyć. Nie jest to więc tak, jak wszyscy to sobie wyobrażają, czyli że ojciec mówi: „Dobrze, synu, masz już szesnaście lat, więc najwyższy czas usiąść i nauczyć się grać Eruption!” (śmiech). Swoją drogą nigdy nie myślałem o tym, aby grać to na scenie, ponieważ mój tata już to zrobił, więc dlaczego sam miałbym to zrobić? Ja chcę być sobą.