Za nami wbrew pozorom, całkiem udany sezon festiwalowy. Ilość letnich koncertów z pewnością przewyższyła oczekiwania, dając nadzieję na to, że jesień i początek przyszłego roku będzie powrotem do normalności.
Obecna sytuacja epidemiczna pozwala nie tylko mieć nadzieję, co wierzyć w spotkania metalowej publiczności pod dachami swoich ulubionych klubów. O kulisach jednej z większych gitarowych imprez lata – Metal Doctrine Festival – opowiadał nam stojący za mikrofonem w death metalowym Offence – Marek Krajcer.
Cztery lata waszej działalności pod szyldem Metal Doctrine, to hołd złożony dla polskiej sceny podziemnej. Przez ten czas udało się Wam mocno zakorzenić w świadomości metalowej braci na południu kraju, ale okres wytężonej pracy i dalszych planów pokrzyżowała sytuacją z wirusem. Od razu zawiesiliście broń, czy przez ostatnich kilkanaście miesięcy szukaliście opcji do koncertowego zrywu?
Tak jest, przede wszystkim jesteśmy maniakami tej muzyki. Festiwal zrodził się z pasji. Kiedy przyszła pandemia nadal planowaliśmy go zorganizować. Po cichu liczyliśmy, że do wakacji 2020 roku pandemia ustąpi. Na przełomie maja i czerwca wiedzieliśmy, że nie ma szans na festiwal w wakacje, mimo że już było mniej zakażeń. Rok 2020 był rokiem straconym dla wszystkich. Na 2021 już nic nie planowaliśmy, ale jak poluzowano w maju obostrzenia to zastanawialiśmy się mocno, czy aby koniec sierpnia to dobry termin i czy w ogóle ryzykować. Jak wiemy było warto, festiwal się odbył.
To ostatnie miało miejsce w różnych miejscach polski, jedni posiłkowali się afiszowaniem imprez metalowych jako spektakle teatralne, inni, wykorzystując kolejne luki w przepisach starali się wprowadzić czarny metal do domów kultury, zresztą, miejsc, gdzie ta (metalowa) muzyka nie rzadko przecież startowała w powijakach. Jak oceniasz te działania, efekt chwili dania sobie nawzajem nadziei, że można żyć normalnie czy nieodpowiedzialne ryzyko?
Marek: Jestem pośrodku tego wszystkiego. Z jednej strony było to jeszcze przed szczepieniami, więc było bardziej niebezpiecznie, ale też rozumiem ludzi, którzy żyją z organizacji imprez. Musieli wziąć sprawy w swoje ręce, pozamykano przecież masę przedsiębiorstw, gastronomię etc. Oczywiście, nasz rząd miał wywalone, czy ktoś ma co do gara wrzucić czy nie. Jak zwykle znieczulica. My na szczęście nie żyjemy z organizacji koncertów. To tylko nasze hobby. Aha, no i rozumiem też ludzi chodzących na koncerty. Szczególnie fanów metalu. Przeciętny fan metalu chodzi raz na miesiąc czy dwa miesiące na koncert. Albo nawet i częściej. Metalowcy są uzależnieni od koncertów, więc im ich po prostu brakowało.
Od tamtej pory znacznej poprawie uległ stan szczepień, a co za tym idzie, otworzyły się też kluby. Przestrzenie wewnątrz są, póki co traktowane nieco po macoszemu, a jedyne metalowe wydarzenia, to te, które odbywają się na świeżym powietrzu. Trzecia edycja Waszego, Metal Doctrine Festival pozostaje w takiej formule. Jak duże to wyzwanie po takim okresie bez koncertów? Z jednej strony publiczność jest wygłodniała wrażeń, z drugiej, wbrew pozorom dość krytycznie podchodzi do kwestii bezpieczeństwa.
Kwestia szczepień dużo ułatwiła, mam nadzieję, że będzie to szło w coraz większe ilości ludzi zaszczepionych by w końcu wrócić do ogólniej normalności. Festiwal odbył się w klubie i powiem Ci, że bardzo dużo ludzi kupiło bilety z puli zaszczepionych. To dobry omen. Co do wyzwania po takiej długiej przerwie koncertowej, to nie będę udawał, obawialiśmy się jak to będzie, czy sobie poradzimy i czy np. rząd za chwile czegoś nie zamknie. A dawał sygnały, że od połowy sierpnia chcą stopniowo wszystko zamykać.
Historia waszego festiwalu związana jest z politycznymi zawirowaniami, nieżyczliwością ze strony władz nierozumiejących potrzeb młodych oraz braku kredytu zaufania dla ambitnych organizatorów. To wszystko wymusiło przenosiny z Piekar Śląskich do Dąbrowy Górniczej. W tym miejscu warto przytoczyć szerszy kontekst sytuacji pretendenci do władcy w mieście próbowali afiszować imprezę jako „czarną mszę”. Z perspektywy czasu, czy komukolwiek się to opłaciło? Jak jako organizator możecie reagować na taki PR?
Niestety w naszym przypadku się nie sprawdza przysłowie „gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta”, bo jak wiemy nie skorzystaliśmy. Pierwsza edycja odbyła się planowo i była przez władze Piekar afiszowana jako najbezpieczniejszy festiwal/impreza w mieście. I taka też była prawda, nie interweniowała ani razu policja, wszystko odbyło się w miłej atmosferze, na terenie po festiwalu od razu pozbierano wszystkie śmieci. Miasto mnie zaprosiło do rozmów nad kolejną edycją, zgodzili się na zespół Kat & Roman Kostrzewski. No i wyje.... bomba! Kościół ramię w ramię z kandydatem na prezydenta z pewnej znanej partii rozpoczął swoją kampanię wyborczą. Mimo, że wybory minęły i władzę utrzymała prezydent, która była kadencję wcześniej, obecnie taką muzyką już nie jest zainteresowana. Teraz mamy festiwal muzyki tanecznej i disco polo. Może i dobrze. Dodam jeszcze na koniec, że po całym tym zamieszaniu w 2018 roku, ludzie z Piekar dumnie stanęli za festiwalem i ogólną wolnością słowa, dostaliśmy masę maili z poparciem dla nas (mimo, że duża część ludzi nie słucha takiej muzyki). Myślę, że w pogoni za tą wolnością pomogło to też w jakimś stopniu utrzymać władzę prezydentowi Piekar Śląskich. My festiwal w 2019 przenieśliśmy do Dąbrowy Górniczej i nie będę ukrywał, że reklama z roku 2018 była bardzo dobra. A czy kandydatom na fotel prezydenta się to opłaciło? Nie nam to oceniać, nie interesuje nas to. Robimy swoje.
Pierwotnie impreza miała się odbyć na terenie „Fabryki Pełnej Życia”, nowoczesnego kompleksu miejskiego, na co dzień prezentującego głównie wydarzenia powiązane z muzyką elektroniczną. Ostatecznie, trzecia edycja Metal Doctrine Festival odbyła się w zaprzyjaźnionym klubie Rock Out, który nie stroni od ekstremalnych dźwięków. Jak ta zmiana wpłynęła na produkcję wydarzenia, a dokładniej na sety gwiazd wieczoru? Musieliście pójść na ustępstwa?
Z perspektywy zmiany miejsca akurat czasowo wyszło lepiej, gdyż w plenerze impreza musiałaby się skończyć o 22:00, w klubie nie mamy limitów czasowych. Np. Vader zaczął dopiero grać o 22:15. Faktycznie było trochę ciasno na scenie, potrzebowaliśmy większej ekipy na przepinki sceniczne, jak np. zmiana perkusji, gdyż na takiej małej scenie z dwoma perkusjami byłoby bardzo ciasno. Na produkcję ta zmiana nie wpłynęła, wykorzystaliśmy ten sam sprzęt, który miał być w plenerze.
Biorąc pod uwagę ograniczone możliwości bookingu wykonawców, udało się Wam stworzyć atrakcyjny lineup reprezentujący zarówno starych wyjadaczy, przeżywających swoją nie pierwszą i nie drugą młodość jak Vader, czy popularnych w naszym kraju black metalowców z Belphegor. Austriacy stanowią jedyny zagraniczny akcent w składzie, ale pozostali wykonawcy w żadnym wypadku im nie ustępują. Nie kusiło Was, aby postawić na w pełni rodzimy skład?
Dostaliśmy bardzo dobrą ofertę od Belphegor, szkoda było nie skorzystać. A tym bardziej, że to był jedyny ich koncert w tym roku w Polsce. Koncert Vadera zawsze chcieliśmy zorganizować i też nadarzyła się okazja, bo ruszyli w trasę.
Przyznam też, że jak na imprezę dedykowaną klasycznym gatunkom metalu, pojawienie się wciąż traktowanej z przymrużeniem oka Gruzji, to dobry prognostyk na przyszłość i tzw. „otwartą głowę”. Zmiany to jednak coś, do czego metalowcy są przyzwyczajeni najmniej. Póki co, biorąc pod uwagę działalność m.in. Black Silesia Productions – stolica województwa i okolice sprzyjają oldschoolowi. Kwestia nostalgii, głównie za latami 90., czy odzwierciedlenie wzrostu zainteresowania takim graniem?
Gruzja to fenomen na scenie, dosłownie. Nie boimy się „inności” a zapraszając zespoły kierujemy się naszymi gustami. Z tym oldschoolem to jest niestety tak, że jest od paru lat w modzie. Mimo, że ostro od lat siedzę w oldschoolu i na nim się wychowałem, to cieszą mnie takie zespoły jak Gruzja, które robią na przekór całej tej modzie. Dodam na koniec, że pomagam w organizacji tributu dla zespołu Carnivore. Zaprosiłem na tribute właśnie Gruzję, gdyż wiem, że zrobią cover po swojemu i myślę, że to będzie petarda.
Poza działalnością promotorską, na co dzień grasz w kilku zespołach z pogranicza black i death metalu. W kontekście takiej muzyki bardzo łatwo używać słowa „podziemie”, choć media społecznościowe i ilość platform służących do promocji muzyki już dawno dała możliwość, aby szybko je opuścić. Czym zatem jest dzisiejsze metalowe podziemie? Fuck off skierowanym w stronę mediów w ogóle, bo winyl prędzej czy później i tak się sprzeda? (śmiech)
Przestałem rozgraniczać muzykę na podziemie czy komercję, czy jakkolwiek inaczej nazywając. Muzykę dzielę na tę, która mi się podoba i nie podoba. No i właśnie jak winyl się wyprzeda i zespół jest na ustach wszystkich, to jest to jeszcze podziemie czy nie? (śmiech).
Jednym ze wspomnianych wcześniej zespołów jest Offence – surowy, staroszkolny death metal bez popisów i ścigania się z innymi hordami. Zawartość wydanego niedawno longplaya „You’ll Never Rest In Peace” dokładnie reprezentuje nostalgiczny trend, i przyznam się, że spodziewałem się (chyba niesłusznie) czegoś dużo bardziej obskurnego. Jaki jest odzew po premierze, która nomen omen zbiegła się z Metal Doctrine Festival?Jak to zwykle bywa jednym się podoba innym nie. Ale ogólnie odzew i recenzje są w większości na plus. Tak, premiera albumu odbyła się w dniu festiwalu. Najgorsze jest organizować festiwal i jednocześnie grać na nim, zmęczenie jest wszechobecne.
Na krążku można usłyszeć kilku gości, w tym jednego wyjątkowego. Roman Kostrzewski tylko dołożył drobną cegiełkę do całokształtu tej płyty, ba, wystąpił nawet w klipie „Inferno”, a jednak mam wrażenie, że to na swój sposób sukces sam w sobie. Jak doszło do tej współpracy?
Romka znam osobiście już trochę lat. Oboje mieszkamy w Bytomiu. Zaprosiliśmy Romana już na poprzedni album, ale w 2016 był bardzo zajęty. Praca nad albumami, które wtedy tworzył, plus masa koncertów, jakie wtedy grał, uniemożliwiły mu to i po prostu odmówił. Kiedy pracowaliśmy nad ostatnim albumem, trwała już pandemia, więc nie było koncertów. Skierowaliśmy ponownie pytanie, Romek usłyszał utwór jeszcze bez wokali i zgodził się.
Temat Romana, jego ukrywanego stanu zdrowia i walki z rakiem nie został przemilczany przez metalową brać. Wieść o chorobie i benefitowym koncercie, przykryła jednak reakcja Piotra Luczyka, który nieoczekiwanie wypowiedział się o całej sytuacji. Jesteśmy świeżo po bardzo udanej imprezie, a internetowa burza nadal trwa. Czy byłego kolegę z zespołu da się w ogóle usprawiedliwić?
Tu nie ma żadnego usprawiedliwienia, choroba to choroba, a tym bardziej tak wyniszczająca. Miałem cień nadziei i myślałem, że przynajmniej Luczyk teraz odpuści i zaproponuje swojemu byłemu koledze z zespołu pomoc i np. zaoferuje się z dostępnością w wystąpieniu na tym koncercie, albo przynajmniej wypowie się jakoś pozytywnie i doda otuchy Romanowi. Ale też miałem w pamięci to co Romek mi kiedyś opowiadał, albo przeżycie na własnej skórze, więc to była chwilowa nadzieja. W 2018 roku podczas zamieszania z Metal Doctrine Festiwal, czytam sobie newsy pewnego dnia i trafiam na takiego newsa „Kat wydał oświadczenie, że nie zagra na kopcu na Metal Doctrine Festival”. Mówię sobie o co chodzi? Przecież rozmawiałem wczoraj z Romkiem przez telefon, dzisiaj rano z Irkiem, że będziemy walczyć i na pewno nie odwołają sami z siebie tego koncertu. Dzwonię jeszcze raz do Romka i Irka, a oni zdziwieni o co chodzi. No i wyszło potem, że Luczyk chciał zwrócić na siebie uwagę i wiele osób ten news wprowadził w błąd, bo nie wiedzieli, że wyszło to z ust Luczyka. A media jak to media, napiszą wszystko. Nie mam słów na tego chłopa i do tego jak się odniósł do sprawy koncertu charytatywnego. To znaczy mam, ale nie będę publicznie ich pisał. (śmiech). Ale wiedz panie Piotrze, że karma lubi wracać.
Sukces koncertu dowiódł nie tylko pozycji Romana jako człowieka legendy, może nawet idola wielu ludzi, którzy dopiero po kontakcie z muzyką Kata podłapali metal, co siłę drzemiącą w fanach tej subkultury, gotowych do zjednoczenia w dobrej wierze ponad podziałami. Myślisz, że ten zryw ma szansę przełożyć się na wsparcie innych imprez i muzyków? Z jednej strony wciąż dotyka nas pandemia i niepewność co będzie dalej, z drugiej zaś, choroba kogoś takiego jak Roman Kostrzewski nagle uświadamia ludziom, że nic nie trwa wiecznie.
Fani metalu są bardzo lojalni, chodzą na koncerty, co dowodzi to, że nawet w czasie trwania pandemii w tak licznych grupach stawiają się na sztukach, a także kupują merch i płyty zespołów. Nie ma tak oddanych fanów jak fani metalu. Bo myślę, że muzyka metalowa to coś więcej niż sama muzyka. Słucham różnych dźwięków, bo im starszy jestem tym więcej muzyki mnie ciekawi. Ale metal zawsze będzie dla mnie najważniejszy. Niestety nic nie trwa wiecznie i przeminiemy jak wszystko na tym świecie.