Dorastając w Los Angeles, wraz ze szkolnymi kolegami założył zespół, który zaszedł dalej niż mogli marzyć. Steve Lukather zagrał na tysiącach płyt i stał się filarem legendarnej grupy TOTO. Spotykamy się z nim, żeby pogadać o muzycznym ziarnie zasianym przez Beatlesów, jego spektakularnej karierze, a także genialnej nowej płycie „I Found The Sun Again”…
PIERWSZE WIOSŁO
„To był akustyk Kay – kawał drewna z przyczepionymi do niego drutami, który kosztował jakieś pięć dolców. Musiałem się nieźle napocić, żeby z tego czegoś wydobyć jakikolwiek hałas. Na moje 21 urodziny rodzice przerobili dla mnie tę gitarę na lampę – to był taki rodzaj żartu, bo w tamtym momencie miałem już hity i sporo kasy.”
CIĄGŁY ROZWÓJ
„Nagle wszystko zaczęło mieć sens. Moje palce niespodziewanie zdecydowały: ‘Ok, wiemy co mamy robić’. Zacząłem grać w kółko akordy w pierwszej pozycji. ‘Brzdęk, brzdęk, brzdęk.’ Pomyślałem: ‘WOW, jesteś małym dzieciakiem, a już grasz te wszystkie akordy!’ Złapałem bakcyla i od tamtej pory już się z gitarą nie rozstawałem. Wszystko zaczęło się właściwie od momentu, kiedy zobaczyłem Beatlesów w programie Eda Sullivana. Po nich nadeszła Brytyjska Inwazja, a muzyka stawała się cięższa i cięższa: Beck, Page, Clapton… wszystko eksplodowało. Jimi Hendrix, potem prog-rock, następnie rock i jazz wpadły na siebie tworząc fusion, potem nadszedł funk. Moja muzyczna tożsamość to zlepek tego wszystkiego.”
SZKOŁA ROCKA
„Do naszej szkolnej kapeli przysiadali się Jeff Porcaro i David Paich. Już wtedy zrozumieliśmy, że musimy być tak dobrzy jak oni. Musieliśmy szybko nadrabiać zaległości. Ale dorównaliśmy im dość szybko. Pragnęliśmy tego tak bardzo. W kapeli był też Mike Landau. Znamy się odkąd skończyliśmy 12 lat. Nadal jesteśmy tamtymi ‘kumplami z sąsiedztwa’, o których mówiono: ‘Och, tych dwóch na pewno nie skończy dobrze.’ W Los Angeles było zatrzęsienie dobrych muzyków. Każdy miał jakiś zespół. W szkole spotykałeś ludzi, patrzyłeś jak grają i mówiłeś: ‘Mój zespół jest lepszy niż wasz. Zagramy tu za tydzień.’ Czasem kradłeś kogoś z ich składu, a ktoś inny zakładał inny zespół. Któregoś razu Steve Porcaro powiedział, że przesłuchuje gitarzystów do swojego nowego projektu. Ja i Mike poszliśmy tam, popisując się harmoniami granymi w dwugłosach.”
NAUKA CZYTANIA
„Miałem jakieś 14 lat. Obok mnie wprowadził się muzyk. Mój ojciec powiedział: ‘Hmm, ten koleś nie jest sławny, a jednak gra i stać go było na kupno domu. Powiedzmy, że pozwolę ci zostać muzykiem. Ale tylko pod warunkiem, że nauczysz się naprawdę dobrze grać.’ Od tego czasu opłacał mi lekcje. Umiałem już wtedy grać, ale on mówił: ‘Musisz nauczyć się czytać nuty.’ Czytałem więc numery takie jak ‘Every Good Boy Does Fine’, tego typu szajs. Ale w końcu wyszło mi to na dobre. To był wspaniały czas. Studiowałem muzykę w szkole, grałem w trzech różnych zespołach, wliczając w to projekt ‘Still Life’ Steve’a Porcaro.
A potem wpadłem na pomysł zostania muzykiem studyjnym: ‘WOW, może dołączyłbym do tych kolesi’. Zacząłem przysłuchiwać się co robią ludzie tacy jak Larry Carlton, Dean Parks, Jay Graydon, Lee Ritenour czy Ray Parker. Naśladowałem to co grają, a potem robiłem sesje demo dla ludzi. Nie wiedziałem wówczas co to są dziewczyny, a w sporcie byłem fajtłapą, ale grałem na gitarze i to stało się moją tarczą. To odróżniało mnie od rówieśników. Zanim się obejrzałem, grałem w kapeli, zarabiałem kasę, a miałem zaledwie 11 lat.”
BMW
„Dołączyłem do kapeli Boza Scaggsa w wieku 19 lat. Wtedy też zacząłem pracować nad pierwszą płytą TOTO. Zapragnąłem jakiegoś dobrego auta. Jeździłem VW z 1963 w kolorze turkusowym, więc chciałem się nieco ‘podrasować’. Poszedłem do dilera BMW i wydałem tam całą kasę zarobioną z Bozem. Wiesz, grałem jako sesyjniak i musiałem pokazać, że do nich pasuję. 19-20-letni dzieciak w błyszczącym, nowym aucie – wyglądało to jakbym ukradł furę staremu.
Potem usłyszałem, że Porcaro robi nowy band i cholernie chciałem tam grac na gitarze. Znali mnie jeszcze ze szkoły średniej – Jeff zarekomendował mnie do kapeli Boza. To było jak boże błogosławieństwo. Bóg i Jeff. Spotkanie Steve’a Porcaro odmieniło moje życie.”
SZCZODROŚĆ MUZYKÓW
„Gene Page był legendarnym aranżerem – Motown i okolice – a to była sesja nagrywana na żywo: wszystkie wokale, dęciaki, smyczki, wszystko. Byłem świeżo upieczonym sesyjniakiem. Wiesz, 19 lat, dopiero co opuściły mi się kulki (śmiech). No i spóźniłem się, z powodu gumy w pieprzonym VW. Zrobili już rozgrzewkę i lecieli bezpośrednio na dwuśladowca, więc wszystko naprawdę było ‘na żywo’.
No i siadam tam, jako jeden z 80 muzyków, ogarniam się, stroję gitarę, otwieram partyturę… i widzę same krzaki nut z pięcioma bemolami przy kluczu, plus żadnego symbolu akordu w polu widzenia. Obok siedzi Lee Ritenour, z którym nagrałem płytę kilka tygodni wcześniej. Zaglądam więc w jego nuty i widzę ‘tacet’. On ma ‘gitarę nr 1’, która jest bardziej popisową partią. Moje nuty to ‘gitara nr 2’, wyglądająca jak pieprzona etiuda fortepianowa w Db. Musiałem mieć wtedy minę jakbym zobaczył swoją babcię pod prysznicem, cała krew odpłynęła mi z twarzy. Producent już stukał nabicie, kiedy Lee zamienił się ze mną partiami. Po prostu przeczytał wszystkie te winogronka z mojej partytury, a ja miałem jakieś 8 taktów przerwy na dojście do siebie. Nie pamiętam, żebym płakał, ale na koniec powiedziałem mu: ‘Jestem twoim dłużnikiem do końca życia.’ Jeśli bym się wyłożył na tamtej sesji, to byłby koniec mojej kariery. Tak więc Rit uratował mi życie. Nadal jesteśmy bardzo bliskimi kumplami.”
PRACA Z GIGANTAMI
„Zawsze czułem zapach wspaniałości, kiedy pracowałem w jednym pomieszczeniu z legendami. W pokoju był obecny ten specyficzny ‘vibe’, któremu nie dało się zaprzeczyć. Czułem wówczas, że muszę dać z siebie wszystko. Myślałem: ‘WOW, muszę tu zagrać genialnie. Chcę, żeby ten gość mnie pokochał. Chcę, żeby zadzwonił po mnie następnym razem.’
Trafiały się oczywiście momenty, kiedy miałem mocno ściśnięte pośladki, bo dali mi do grania ciasno zapisane winogronkami nut partytury, ale w większości przypadków dostawałem kartkę z zapisanymi akordami oraz instrukcję w stylu: ‘Graj co chcesz.’ Czasem nawiązywali do jakiejś konkretnej partii, a ja potrafiłem to zagrać i na szczęście łapałem się w tym szybko. Miałem instynkt i szybko stałem się znany z tego, że potrafię w mgnieniu oka wymyślić jakąś chwytliwą partię, frazę, czy przyciągające uwagę arpeggio na zakończeniu linii wokalu.
Mam ucho aranżera. Potrafię usłyszeć melodie wokół melodii – nie wchodzić w drogę wokalowi, a jednocześnie zagrać ładne wprowadzenie do melodii wokalu i coś co ją ładnie zakończy. Jeśli chodzi o solówki – no cóż – zgaduję, że grałem po prostu to czego ode mnie oczekiwano. Nigdy nie było czasu jakoś specjalnie ich przygotowywać. Szedłem sobie korytarzem, gdy ktoś mnie łapał za rękę: ‘Hej, chodź tutaj nagrać solo. Masz 10 minut?’ Ja na to: ‘Tak, mam.’ Szedłem, ustawiałem barwę, wymiatałem solo i inkasowałem 500 czy 1000 dolców ekstra.
Pomiędzy sesyjniakami była zawsze zdrowa konkurencja. ‘Hej koleś, ile masz terminów w tym tygodniu?’ ‘Mam 20, a ty?’ ‘Ja mam 22.’ ‘Stary, przebiłem cię!’ Ale wszyscy czuliśmy się jedną wielką rodziną, a kiedy nie mogłem czegoś zrobić mówiłem: ‘Zadzwońcie do Landaua.’ Albo kiedy Jay Graydon oddał mi całą swoją robotę, zapytałem bębniarza Jima Keltnera: ‘Jak mogę się wam odwdzięczyć za to wszystko?’ A on na to: ‘Musisz to podać dalej, musisz zrobić to samo dla kogoś innego.’ Zawsze o tym pamiętałem i trzymałem się tej zasady.”
POD PRESJĄ
„Czasem musiałem poprawiać partię gitary po kimś innym. Nawet rzeczy tak proste jak prosty rytm ósemkowy. Ktoś nie potrafił tego równo zagrać do kliku. Widziałem świetnych muzyków koncertowych, którzy wchodzili do studia i nie radzili tam sobie. Widzieli zapalające się czerwone światło i nie potrafili wytrzymać presji pod tytułem: ‘Teraz musisz zagrać genialnie.’
OCH JACY PIĘKNI…
„Nie było plakatów z pięknymi chłopcami z Toto. W latach 70. nie o to chodziło. Wówczas, jeśli byłeś zajebistym gitarzystą czy wokalistą – miałeś dżoba. Jeśli wyglądałeś dobrze, to było na plus, ale jeśli nie… walić to! Spójrzcie jak wyglądał Leslie West – nie ja gwiazda rocka. Ale za to wyciskał z gitary co tylko się dało i śpiewał jak skurwiel. Wtedy nie myśleliśmy o ‘image’. Mieliśmy to w dupie, tak jak kapele punkowe. Chociaż nawet oni się przebierali. Ja byłem zbyt zajęty samą muzyką, żeby dbać o ubiór.”
ZNÓW W TRASIE
„Kiedy kończyło się stare Toto, było nam smutno. Ja i Joseph byliśmy bardzo blisko od dzieciaka. Chcieliśmy nadal pracować. Inni z zespołu nie podzielali naszego zapału. Ale na tym się przecież nie skończyło. Obaj wydaliśmy swoje albumy solowe. Obaj udzielaliśmy się wzajemnie w swoich projektach. David Paich grał na naszych płytach i któregoś razu mówi: ‘Po prostu zróbcie trasę jako Toto. Było tyle tribute-bandów.’ Szczerze mówiąc nie myślałem o tym, ale skoro graliśmy na swoich płytach solowych, to warto by było wyruszyć w trasę. A skoro będziemy już w trasie, to dlaczego nie mielibyśmy pograć numerów Toto? A jeśli będziemy je grać, to czemu nie pod szyldem Toto?
Zrobiliśmy więc nową wersję. ‘Psy z Oz’ to jej słodka nazwa. Złożyliśmy skład w 10 dni. Wzięliśmy bębniarza ze Snarky Puppy (Robert ‘Sput’ Searight – przyp.red.), Johna Pierce’a z kapeli Hueya Lewisa – mój stary kumpel, graliśmy razem w szkole średniej – i Steve’a Maggiorę, który gra na drugim klawiszu i śpiewa.
Otrząsnęliśmy się z kurzu i zdecydowaliśmy odgrzewać kilka hitów Toto, zrobić parę przeróbek i dokooptować do tego parę numerów solowych. Tak długo jak będę tu grał ja i Joe, zespół będzie brzmiał jak Toto.”
PRZYJACIELE
„Grałem z trzema Beatlesami. Pierwszy McCartney, w „The Girl Is Mine” na Thrillerze Michaela Jacksona. Potem zrobiliśmy film Give My Regards To Broad Street oraz jubileusz The Beatles 50th. Georga spotkałem w roku 1992. Grał z nami na benefisie Jeffa Porcaro, gdzie się zaprzyjaźniliśmy. Był moim pierwszym gitarowym idolem. Zawsze chciałem zrobić Ringo Starr’s All-Starr Band i dziewięć lat później jesteśmy dobrymi kumplami. Nie wiesz nawet jak wspaniałem to uczucie, czuć więź z tymi facetami, być ich prawdziwym przyjacielem. Dla mnie to nadal Ringo. Niektórzy mówią do niego ‘Rich’, ale nie ja. Dla mnie jest ‘Ringo’, choć czasem nazywam go też Szefem. Mówię: ‘Cześć Szefie, co słychać?’”
„Płytę nagrałem w osiem dni.” – mówi Steve – „Wchodziliśmy do studia, bez żadnych prób, nagrań demo, bez click-tracków, żadnego prowadzenia przez komputer. Chciałem to zrobić tak jak się robiło we wczesnych latach 70.: zagraj kawałek, solówki wykonaj na żywo, ew. dograj wokale. Chciałem sprawdzić, czy nadal potrafię to uciągnąć. Dosłownie na miesiąc przed lockdownem zebrałem wszystkich w studio. Jest prawdziwy fortepian, bębny, możesz usłyszeć brzmienie pomieszczenia. Miałem tam rozkręcone wzmacniacze Bognera. Dodałem do nich odrobinę sosu z boostera, ale generalnie większość tego idzie bezpośrednio z gitary. Próbowałem uzyskać taki gardłowy sound a’la Beck. Nikt nie gra melodii lepiej od Jeffa. To boski gitarzysta!”
1. ALONG FOR THE RIDE: mocny pop-rock, kojarzący się z ‘Talk To Ya Later’, piosenki napisanej dla The Tubes.
„Tak, dałem tego odrobinę. Chyba nawet ta sama tonacja. To taki charakterystyczny riff z trickiem z wajchą – postanowiłem zbudować na nim całą piosenkę.”
2. SERPENT SOUL: klimat prawie jak The Meters, albo jak Dr John.
„David Paich gra tu na fortepianie. Ma to w małym palcu. Z kolei Jeff Babko może zrobić cokolwiek zechce – to taki muzyk na poziomie geniusza, zawsze wie co ma zagrać. Gra tu na Wurlitzerze. Nikt teraz nie wykonuje takiej muzyki, bagienny rock, wszystko w prostych ósemkach i szesnastkach.”
3. THE LOW SPARK OF HIGH HEELED BOYS: nawiązanie do późnego Traffic, rock z klasą, wajchowe zjazdy, masywne brzmienie.
„Manipulując gałkami, znalazłem na tych nowych przetwornikach złoty środek. Chciałem uzyskać naprawdę gardłowy sound, bo w obecnych czasach każdy kto używa przesteru zaczyna brzmieć tak samo. To była typowa interakcja na żywo pomiędzy mną a Paichem. To było prawdziwe.”
4. JOURNEY THROUGH: niekwestionowane Beckizmy okraszone szczyptą Holdswortha.
„Jedno podejście. To wszystko. Totalny hołd dla Jeffa Becka. Jeff Babko napisał ten numer dla mnie, a ja myślałem: ‘Jezu, ciekawe jak Beck by to zagrał?’ Zrobiłem to tak jak czułem, dodając nieco klimatu Allana, który był moim bliskim przyjacielem. Nagraliśmy to za pierwszym razem i brzmiało jak trzeba. Żadnych poprawek, żadnych dogrywek.”
5. WELCOME TO THE CLUB: klasyczny, leniwy laid-back w stylu Joe Walsha.
„The James Gang, 1969. Od tamtego momentu jestem fanem, a teraz jesteśmy też przyjaciółmi. Jest jednym z moich ulubionych muzyków, jako kompozytor, producent, gitarzysta… Ma to ‘coś’. Grałem ten numer jeszcze w szkole. Gregg Bissonette popisał się genialnymi wstawkami.”
6. I FOUND THE SUN AGAIN: piosenka o miłości z motywem gitarowym w stylu ‘Sailing’ Christophera Crossa.
„Dokładnie. Christopher Cross to bliski znajomy. Zagrałem na kilku jego płytach. Mój słynny akord to Pink Floyd połączony z Christopherem Crossem oraz Joni Mitchell pod wpływem kwasu. To kawałek dla Amber Thayer, mojej dziewczyny. Solo było nagrane na żywo, na zupełnym spontanie.”
7. RUN TO ME: Motown łączy się z wczesnymi Beatlesami.
„To trzy i pół minuty popowej piosenki. Ja, Paich i Joseph Williams napisaliśmy to dla Ringo jako prezent urodzinowy. Utwór mu się spodobał tak bardzo, że sam chciał w nim zagrać. Komponując utwór, staraliśmy się wejść w buty Beatlesów, grawitując lekko ku The Heartbreakers i tym podobnym klimatom.”
8. BRIDGE OF SIGHS: nawiązanie do Robina Trowera, w celu uniknięcia szablonowego nawiązywania do Jimiego Hendrixa.
„To hołd dla Robina, który według mnie nie dostaje tyle miłości na ile zasługuje. Zawsze lubiłem jego muzykę, a obaj wywodzimy się od Jimiego. Dodatkowym smaczkiem jest sposób nagrywania na żywo w studio – coś co robił Hendrix. Nigdy nie będę ani Hendrixem, ani Trowerem, ale grając ten numer starałem się być sobą, nawiązując jednocześnie do nich obu.”