HellHaven

Mitologia bliskości serc

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy HellHaven
Recenzje
Grzegorz Bryk
2021-10-25
HellHaven - Mitologia bliskości serc HellHaven - Mitologia bliskości serc
Nasza ocena:
8 /10

Nowy, trzeci już album formacji Hellhaven napompowany jest przeróżnymi smaczkami i konceptami do takich granic, że podczas odsłuchu z napięciem wyczekuje się, czy zaraz nie eksploduje.

Miszmasz stylistyczny to nie nowość u myślenickich prog-metalowców. Już od pierwszej płyty „Beyond The Frontier” przyzwyczaili bowiem, że będą tworzyć swoją wersję „BohemianRhapsody”. Tu wściekły heavy i powermetal przeplata się z operą, technicznie wybitne partie, których nie powstydziliby się Dream Theater baraszkują z dobrymi, nieomal popowymi melodiami, zwierzęcy growling ściga się z chórami, kosmiczne klawisze rodem z Vangelisa pięknie wtapiają się w inspiracje folkiem (zarówno rodzimym, jak i bliskowschodnim czy celtyckim). Forma jest tu kolosalna i niejednokrotnie zastanawiałem się, czy aby nie za dużo tu wszystkiego – są bowiem na „Mitologii bliskości serc” fragmenty, że ściana dźwięku zbudowana z kilkunastu instrumentów przestaje się sączyć odpowiednio przejrzyście, że natłok brzmień staje się nieczytelny zagłuszając chociażby wokale Sebastiana Najdera.

Odnoszę też wrażenie, że Hellhaven, zresztą tak jak swego czasu Queen, drepcze niebezpiecznie blisko muzycznego przepychu i przytłaczającego przesytu. Czy już tę cienką linię przekroczyli? W mojej opinii nie, ale już sam tytuł krążka zdaje się być lekko pretensjonalny, podobnie ja nazwy kilku innych utworów. A jak dodamy do tego pojawiające się tu i ówdzie łacińskie sentencje, to mamy formę, która dla wielu może być zbyt napuchnięta i pompatyczna.

Niemniej Hellhaven przede wszystkim się muzyką bawią i to ich bezwzględnie ratuje przed spadnięciem w otchłanie nadęcia. Jest tu kilka tak genialnych momentów, że ciarki jeżą się na plecach. Nieprzerwanie fantastyczny jest Sebastian Najder, który wokalnie jest oszałamiający!Świetnie śpiewa melodie, doskonale radzi sobie z heavy metalem, growling to dla niego pestka, a partię pachnące operą jak zwykle w Hellhaven budują cudownie podniosły klimat – pięknie zagrały tu momenty duetów z Adrianną Zborowską. Tak plastycznego wokalisty-aktora w polskiej muzyce chyba jeszcze nie było, to zupełnie nowe zjawisko i jakość.

Instrumentalnie: majstersztyk. Gitarowy duet Węgrzyn-Kalinowski nieustannie serwują kapitalne riffy i typowo shreddingowe solówki, w których roi się od przeróżnych technik z repertuaru Malmsteena. To jest bez wątpienia instrumentalna klasa światowa. Sekcja nadąża za popisami swoich liderów i bez większych trudów łamie utwory, zmienia tempa i urządza sobie szalone gonitwy. Bardzo podoba mi się też sound syntezatorów, szczególnie wtedy gdy wyłaniają się z tła i przybierają bladerunnerowe, vangelisowskie tony. Na płycie pojawią się jeszcze gościnnie dudy, lira korbowa, harmonijka i taraban budując zarazem rozmach krążka. Omawianie poszczególnych utworów mija się z celem, bo dzieje się tam tyle, że można by o nich pisać osobne artykuły. Warto zaznaczyć, że po raz pierwszy cała płyta jest śpiewana w języku polskim (nie licząc wątków latynistycznych).

Hellhaven to muzyka dla tych co kochają Queen, ale w mocniejszej formie, dla których połączenie Dream Theater z Ayreon i Myrath nie jest przerostem formy nad treścią.Tych co kochają intensywność i stylistyczne wolty. W jednej ze wcześniejszych recenzji płyt Hellhaven pytałem czy ten zespół jest szalony. Nad tym samym zastanawiał się Elton John podczas pierwszego odsłuchu „BohemianRhapsody”. I rzeczywiście, Ci goście prawdopodobnie są szaleni, ale w tym szaleństwie jest metoda. Helhaven są jednym z najoryginalniejszych zjawisk na polskiej scenie gitarowego grania – przede wszystkim dlatego, ze zdają się nie mieć w swojej twórczości żadnych zahamowań. Tego krążka, podobnie jak dwóch poprzednich, sporymi fragmentami słucha się po prostu z rozdziawioną szczęką.

Recenzował: Grzegorz Bryk