Wojciech Ciuraj „Kwiatami na hałdzie” kończy swój Tryptyk Śląski. I choć nie uważam, by była to najlepsza część trylogii, w której skład wchodzą jeszcze „Iskry w popiele” (2019) i „Dwa Żywioły” (2020), to również nie odstaje jakością od poprzedniczek, co zresztą zdaje się być jej największym sukcesem, bo wszystkie płyty Ciuraja trzymały fantastyczny poziom. Tryptyk Śląski okazał się więc spektakularnym sukcesem artystycznym muzyka z Wodzisławia Śląskiego.
A przecież mogło się tu nie udać wszystko, bo tego rodzaju ambitne projekty obarczone są wieloma pułapkami: od finansowych poczynając na czysto artystycznych kończąc. Abstrahując od kwestii pieniężnych, bo krążki powstawały bez wsparcia wytworni, to Ciuraj musiał przecież napisać materiał na trzy płyty w przeciągu trzech lat – takie było założenie, by każda następna odsłona zbiegała się z datą setnej rocznicy kolejnego z trzech Powstań Śląskich. No i napisał. A co najważniejsze, ta muzyka przez trzy lata nie straciła na atrakcyjności i animuszu.
„Kwiaty na hałdzie” to dalej popis eklektyzmu i szerokich muzycznych horyzontów Ciuraja, który do rockowej (czasem nawet hard rockowej) formy potrafi przemycić elementy przeróżnych gatunków od folku, przez jazz, liryczną piosenkę autorską, na muzyce ludowej kończąc i robi to w sposób tak koherentny, że te jego opowieści mimo przebogatego kolorytu gatunkowego są zawsze niezwykle spójne i składają się na art-rockową operę. Istotny dla obrazu całości tekst wciąż odciska mocne piętno na muzyce – dodajmy, że Ciuraj z wykształcenia jest historykiem i znać, że mocno przebadał okres trzech śląskich powstań. Warstwa historyczna sprawnie wpisuje się w liryzm dobrze skrojonych tekstów, a te z kolei Ciuraj interpretuje wzorcowo, bez zbędnej egzaltacji co bywało problemem na „Iskrach w popiele” i wcześniejszych płytach artysty (włączając w to dorobek prog-rockowej grupy Walfad, której lideruje). „Kwiaty na hałdzie” bardzo zresztą zgrabnie żonglują artyzmem i słuchalnością, w takim sensie, że jedno nad drugim nie dominuje i na każdy fragment, który wymaga większej uwagi, trafi się dobra melodia.
Po raz kolejny pomogli też goście. Przypomnijmy, że na Tryptyku Śląskim grali już w przeszłości Józef Skrzek, Abradab, Jan Mitoraj, Piotr Schmidt czy Jacek Szuła – wszyscy związani ze Śląskiem. „Kwiaty na hałdzie” uświetnili natomiast: legenda gitary Apostolis Anthimos (czarujący frazami w utworach „Znikąd” i „Dom stoi tam, gdzie stał”), fantastyczny gitarzysta związany z prog-rockowym Lizard Daniel Kurtyka (tu odpowiedzialny za bardziej pieprzne, hard rockowe momenty, w których widać kunszt techniczny i wirtuozerię), jedna z najzdolniejszych saksofonistek młodej generacji Marta Wajdzik wychylająca się od czasu do czasu w kompozycjach dostojnymi solówkami („Z kamienia i nocy” czy „Bitwa o Górę św. Anny”), Krzysztof Walczyk z ProAge kolorujący muzykę Moogami i Hammondami oraz Karolina Skrzyńska – jak zwykle wspaniała wokalistka znana ze współpracy z Lion Shepherd, która upiękniła muzykę, chociażby przeszywającymi wokalizami i pięknym duetem z Ciurajem w „Konturach”. Dorzućmy do tego tygla zespół wokalny Olszanki idealnie zamykający album ludową formą w „Dom stoi tam, gdzie stał”. A trzeba jeszcze dodać band w postaci Jakuba Dąbrowskiego na perkusji, znakomitego Dawida Makosza na instrumentach klawiszowych (niezwykle istotne dla brzmienia są jego fortepianowe fragmenty) i współpracującej z Ciurajem przez cały Śląski Tryptyk basistki Klaudii Wachtarczyk.
Tryptyk Śląski zapowiadał się nie tylko jako olbrzymie wyzwanie dla Wojciecha Ciuraja, to przede wszystkim był jeden z najambitniejszych rockowych projektów w XXI wiecznej Polsce. Zaangażowany społecznie, interdyscyplinarny, eksplorujący ważną i wartą pamięci tematykę, a wreszcie muzycznie dojrzewający wraz z jego twórcą, który rok w rok odkrywał kolejne karty i zawsze miał jakiegoś asa w rękawie. Teraz, gdy już dobił finału, wypada tylko powiedzieć, że się udało. Bo nawet jeśli gdzieś tam pojawiły się fragmenty mniej interesujące, to jako całość Ciuraj zaproponował kawał rzetelnej muzycznej treści, która zawsze się broniła. Pozostaje mieć nadzieję, że jak największe grono słuchaczy zechce po te płyty sięgać i je na nowo odkrywać, bo ich wielobarwność i wielowymiarowość na pewno zachęca do nowych interpretacji.
Recenzował: Grzegorz Bryk