Machine Head - 19.10.2019 - Warszawa

Relacje
Machine Head - 19.10.2019 - Warszawa

W warszawskiej Progresji wystąpiła formacja Machine Head świętująca 25 rocznicę wydania przełomowego debiutanckiego albumu „Burn My Eyes”. W szeregach zespołu zobaczyliśmy znanego z Decapitated, Wacława "Vogga" Kiełtykę. 

Machine Head gościli w naszym kraju wielokrotnie, chyba we wszystkich dotychczasowych konfiguracjach personalnych. Niezależnie od tego kto meldował się na scenie klubów, aren i stadionów, zespół dostarczał pierwszorzędnej rozrywki, zarówno w ramach własnych koncertów, jak i supportów przed m.in. Metallica. Od kilku lat grupa przemierza świat z własnym show pod nazwą „An Evening With Machine Head”, którego mieliśmy już okazję u nas doświadczyć. Obecnie w nowym składzie, o którym za chwilę, panowie rozszerzają tę formułę o odegranie kultowego debiutu „Burn My Eyes”. Jeśli miałbym wskazać jedną z płyt, która ukształtowania mnie muzycznie i otworzyła oczy na mniej bezlitosne ujęcie thrashu, okraszone łamańcami i niemal nu-metalowymi wtrętami, z których później zespół zasłynął, to byłby to właśnie ten album.

Okazja tym lepsza, bo po nieoczekiwanym odejściu wieloletniego perkusisty Dave’a McClaina oraz gitarzysty Phila Demmela, szeregi Machine Head zasilają Chris Kontos i nie kto inny jak Logan Mader. Pogłoski o utrwaleniu starego lineupu nasilały się aż do momentu gdy Rob Flynn oficjalnie zakończył swoisty casting. Ledwie parę tygodni temu Internet obiegła elektryzująca informacja o nowych nabytkach. Gitarę objął sam Vogg z Decapitated, a za beczkami powitaliśmy długoletniego technicznego m.in. Ill Nino, znanego z brytyjskiego Sanctorum – Matta Alstona.

Ten ostatni dla wielu wciąż jawi się jako dość zagadkowa postać, ale pierwsze koncerty na trasie udowodniły, że gra z dużo większą werwą niż poprzednik, bardziej pasując do „odrodzonego”, wściekłego Machine Head. Na ile będzie najemnikiem, a na ile osobą wnoszącą swoje trzy grosze – czas pokaże. Nie inaczej ma się sprawa z naszym rodakiem, który, co nikogo nie powinno dziwić – nie odrzucił propozycji, tymczasowo zwalniając tempo ze swoim macierzystym zespołem. Po warszawskim koncercie wiemy jedno – to właściwy człowiek, gotów grać grubo ponad dwugodzinne koncerty, który nie potrafi zepsuć solówki (a dostał szanse na samodzielne, popisowego guitar solo), a do tego – czego nigdy dotąd nie robił – zaczął udzielać się wokalnie. Cichy bohater amerykańskiej ekipy wkomponował się w skład nie tylko umiejętnościami, ale nawet wizualnie. Gorąco kibicuję Wackowi i mam nadzieję, że jego anons jako pełnoprawnego członka MH oznacza szansę na rozwój kariery i zawrócenie samego Flynna na odpowiednie tory po bardzo nieudanym „Catharsis”.

Pierwszą część koncertu stanowiły numery z kolejno „The Blackening”, „The More Things To Change”, „Through the Ashes of the Empires”, „Bloodstone & Diamonds” oraz „Unto the Locust”, a także nowość - wypuszczone przed koncertem „ Do or Die”. Jeśli zestaw składający się m.in. z otwierającego set „Imperium” przez „Ten Ton Hammer” po dedykowane Dimebagowi „Aesthetics of Hate” i wieńczące rozdział „Halo” (nieoczekiwany wybuch konfetti i pirotechnika na koniec) nie zaspokoił potrzeb nawet najbardziej wymagających fanów – to nie wiem co miałoby to zrobić. Ten swoisty „best of” z jednej strony był najbardziej intensywnym koncertem Machine Head jaki do tej pory widziałem, a niemal perfekcyjne brzmienie dopełniały szaleństwa jakie odbywało się w Progresji. Dość powiedzieć, że takich circle pitów nie widziałem w tym klubie ani na Suicidal Tendencies, ani na dowolnej dużej amerykańskiej gwieździe hc z Agnostic Front na czele. Słusznie ktoś zauważył, że gdyby dołożyli np. „Seasons Wither”, klub żartobliwie mógłby runąć.

Zasadnicza różnica nowego składu w porównaniu z legendarnymi już muzykami Machine Head, to mimo wszystko nieobycie z dość specyficzną i wymagającą publicznością, za to panowie doskonale nadrabiają umiejętnościami, zdobywanym przez lata profesjonalizmem i wbrew pozorom charyzmą. Świetny występ, nie pozostawiający żadnych złudzeń co do tego, czy grupa jest w formie oraz czy nowe nabytki to właściwi ludzie na właściwym miejscu. Nowy singiel tylko dowiódł, że w kwartecie drzemie wystarczającego dużo kreatywności, aby przyszłe wydawnictwo zatarło blamaż „Catharsis”.

Część druga obfitowała w kilka niespodzianek. Nie mam tutaj na myśli trochę słabo wyreżyserowanego medleya z coverów m.in. Alice in Chains, Slayera („Raining Blood”) czy Metallica („Battery”), ale zaskakująco energetyczny występ (który wytrzymała publiczność licząca ponad tysiąc osób), kompletnie dewastującego bębny Kontosa i fenomenalnej formy wokalnej samego Flynna, który dawał radę i śpiewać i krzyczeć (nie wiem co bardziej wymagające) przez bite trzy i pół godziny.

Numery z „Burn My Eyes” nie zestarzały się, a nieśmiertelne „Davidian”, „Death Church”, czy szybkie „Blood For Blood” nadal wyznaczają standardy groove thrash metalowego łojenia i cieszę się, że mogłem tego doświadczyć, nawet gdyby był to dość oczywisty skok na kasę. Całe widowisko było transmitowane na oficjalnym kanale zespołu na Facebooku i jeśli miałbym wskazać najbardziej oddanego członka składu Machine Head, to byłby to skaczący w samym środku tłumu drobny kamerzysta. Zobaczcie to wideo, a zrozumiecie co mam na myśli. Czapki z głów i oby do zobaczenia w przyszłym roku na którymś z naszych festiwali. Impact czeka.

 

 

Zdjęcia: Paweł Mielko
Tekst: Grzegorz Pindor