Machine Head

Unto the Locust

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Machine Head
Recenzje
2011-09-30
Machine Head - Unto the Locust Machine Head - Unto the Locust
Nasza ocena:
9 /10

Na ten album czekałam bardzo długo. Ale biorąc pod uwagę poprzednie dzieło kwartetu z Oakland, to oczekiwanie było pełne niepokoju. Co tym razem wymyśli Flynn z kolegami? W którą stronę pójdą? Zniszczą uwielbienie, czy powalą na kolana?

Po pierwszym odsłuchu genialnego, ciężkiego "Locust" było już pewne, że ta płyta będzie bardziej nawiązywała do najstarszych nagrań zespołu, niż do "The Blackening", co jest kierunkiem absolutnie pożądanym z punktu widzenia wieloletniej fanki. Nie to, żebym miała coś do poprzedniego krążka Machine Head. Uważam jednak, że po prostu zbliżali się zbyt blisko krawędzi, za którą łatwo by było zgubić się i nie odnaleźć.

"Unto The Locust" pokazuje, że Amerykanie chyba już zawsze będą cierpieć na maniakalne poszukiwanie siebie. Z jednej strony dźwięki na tym krążku w większości przypadków są znajome, tak bardzo 'machine headowe' jak to tylko możliwe, a z drugiej sporo tu nowości. To połączenie dziwi, ciekawi i... powala na kolana. Słychać tu sporo inspiracji, odniesień do własnej twórczości, ale i ciężkiej pracy.

Duet Flynn/Dammel jest absolutnie najlepszy w historii działania zespołu. Słuchając każdego następnego nagrania można być pewnym, że ci panowie stworzyli związek idealny i rozumieją się bez słów. Uzupełniają się jak kostka i struna. Każda kolejna solówka, czy wstawka po prostu chwyta za serce i ciągnie na glebę, nawet jeśli robi się nieco przydługa.

Przeraża za to pan McClain. Nie wiem co jest z tym człowiekiem, ale za każdym razem, gdy się go słyszy jest po prostu coraz lepszy. Ten muzyk odkrywa coraz to nowe możliwości, koncepcje i pcha ten zespół tak do przodu, że Kubica może się schować i płakać w kącie. Dynamika jaką perkusista nadał  każdej z tych siedmiu kompozycji zadziwia za każdym kolejnym odsłuchem. Po prostu nie sposób się nadziwić, że to wszystko tak idealnie tu pasuje, perkusja po prostu płynie. A mając silną grupę wsparcia w postaci pana Duce'a jest po prostu niebezpiecznie dobrze.

"Unto The Locust" nie jest może szalenie spójnym krążkiem, niektóre kawałki są przydługie, ale cholera jasna! Ci faceci po prostu rozbijają słuchaczom twarze o beton! Flynn zdaje się być po prostu w życiowej formie, zarówno wokalnej jak i tekstowej. Słychać też wyraźnie, że pracował nad głosem i zwiększył swoje możliwości bardzo, bardzo mocno. Zawsze potrafił śpiewać agresywnie, mocno, ale i słodko, z dużą dozą hipnotyzmu. Tyle tylko, że to wszystko jest znacznie czystsze i wyniesione na zupełnie inny poziom.

Ten album jest jak tykająca bomba. Nawet spokojny, melodyjny wstęp nie gwarantuje, iż kawałek będzie stonowany i zalatywał jakąś balladowatością. Zmiany tempa, klimatu i szybkie nawiązanie do tego, z czego Machine Head słynie, po prostu nie pozwala na wyłączenie krążka nawet w połowie. Taki "Locust" nie jest panienką na jeden raz. On kwalifikuje się tylko i wyłącznie na stały związek ze słuchaczem. Nie da rady go przesłuchać i wyłączyć. No, chyba, że ktoś lubi cierpieć.

Ale już "Darkness Within", w zestawieniu z pozostałymi numerami, prezentuje się niczym uboga krewna. Jest jakiś taki inny, cienki niczym herbata studencka (no wiecie, jedna herbata, 4 wrzątki) i pomimo przebłysków ciężkości i mruczenia uroczego zestawu McClaina myślę, że jest po prostu dużo słabszy od pozostałych.

Energia wylatująca z odtwarzacza po prostu niszczy firanki i zwija dywan. Ten materiał na żywo z całą pewnością jest w stanie zawalić nie jeden dach i spowodować bardzo wiele zatrzymań akcji serca. Machine Head skonstruował bombę dalekiego zasięgu. Potrafią młócić, drzeć się i zadziwiać. Ten krążek tylko udowadnia klasę zespołu, ich ciężką pracę i chęć doskonalenia siebie. W tej muzyce jest wszystko: emocje, agresja, szatan, energia i szacunek do tego, czego już dokonali. I tylko strach się bać, co ci kolesie zaserwują nam za 2 albumy. Czas zacząć kopać schron, bo cokolwiek to będzie, zniszczy nas na amen.

Julia Kata

Zdaniem Grzegorza "Chaina" Pindora

Swoim "The Blackening’’ Rob Flynn i spółka ustawili sobie poprzeczkę niemal nie do przeskoczenia, a sam album, jako całość - muzycznie i konceptualnie, został okrzyknięty przez fanów i krytyków muzycznych najlepszym w pierwszej dekadzie nowego millenium. Ja pod tą opinią podpisuję się wszystkimi kończynami i tylko czekam na falę krytyki w komentarzach a do dyskursu i tak nie dołączę.

Jeśli jest coś czego nie można było się spodziewać po nowym dziele Machine Head, to dziecięcych chórków w ‘’Who We Are’’, maidenowskiego początku w ‘’Be Still And Know’’ (dokładnie mocno kojarzącego się z ‘’Wasted Years’’) czy harmonii podobnych do ‘’Master of Puppets’’ w solówkach w killerze ‘’Locust’’. To jednak nie psuje ostatecznego obrazu tego albumu, i na całe szczęście na swój sposób buduje siłę owych utworów. Zresztą, niezależnie od tego czy w tle słychać echa kontrowersyjnego ‘’Supercharger’’, czy Panowie łoją na tylko sobie znaną thrashową modłę, a nawet sypią blastami pod black metalowy riff (‘’This is The End’’) słychać wyraźnie, że to Machine Head.  

Brzmieniowo, zwłaszcza w kwestii bębnów jestem porażony siłą i impetem beczek Dave’a McLane’a, który tym razem nieco uprościł swój styl gry, stawiając za to na atak. Są tacy, którzy narzekają na kompresję tego albumu, i na totalną bezpłciowość. Niby lekko triggerowane bębny mają ‘’robić robotę’’ - ale w mojej opinii, nawet jeśli sam Rob chciał tylko udać ‘’naturalność’’ brzmienia - czy to gitar czy perkusji - wyszło prima sort.

Machine Head dołącza do panteonu zespołów-fenomenów, nagrywających swoje najlepsze rzeczy na - można by rzec - stare lata. ‘"The Blackening’’ niebezpiecznie zbliżyli się do absolutu, ‘’Unto The Locust’’ jest tylko o kilkanaście kroków od poziomu tamtego albumu.

Grzegorz ‘’Chain’’ Pindor

Powiązane artykuły