Kruk & Wojtek Cugowski

Be There

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Kruk & Wojtek Cugowski
Recenzje
Grzegorz Bryk
2021-04-13
Kruk & Wojtek Cugowski  - Be There Kruk & Wojtek Cugowski  - Be There
Nasza ocena:
7 /10

Uwielbienie Wojtka Cugowskiego dla klasycznego ciężkiego grania nie jest tajemnicą, więc sporo można sobie było obiecywać, gdy zaczęły pojawiać się informację, że wystąpił on w roli wokalisty na nowej płycie Kruka. Apetyt zaostrzył udostępniony w marcu pierwszy singiel z nadchodzącej płyty.

Jeśli ktoś jednak oczekiwał, że „Be There” wypchany będzie tak konkretnymi, przesiąkniętymi heavy metalową motoryką numerami jak „Rat Race”, gdzie czuć zarówno Black Sabbath jak i Iron Maiden, srogo się zaskoczy. Jest to bodaj jedyny tak beztrosko pędzący przed siebie kawałek na nowym Kruku. Zresztą niespodzianką byłoby, gdyby Piotr Brzychcy zrezygnował z charakterystycznych dla jego twórczości wielowątkowych, progresywnych, nierzadko sięgających kwadransa kompozycji. Można też odnieść wrażenie, że w przypadku „Be There” dłuższym utworom (a takie dziesięciominutówki są aż trzy) bliżej jest do balladowego stylu Axela Rudi Pella niż rwanych i wydłużanych szalonymi improwizacjami ukochanych przez Brzychcego Deep Purple. Choć zaznaczyć trzeba, że odniesień do purpurowej ekipy lat 80. i 90. jest tu multum – najważniejsze są cudnie purpurujące brzmienie Hammondy Michała Kurysia i pewne patenty wokalne charakterystyczne dla Iana Gillana, które na swój sposób interpretuje Wojtek Cugowski.

Cugowski jest zresztą na tej płycie świetny! Ma w głosie piach, chropowatość, zadzior i chrypę niegrzecznego chłopca co z niejednego pieca jadł chleb. Trochę Glenna Hughesa, trochę Gillana i Joe Lynn Turnera, ale przede wszystkim całe tony inspiracji i brzmienia Davida Coverdale'a. Stąd pewnie też dużo w tej muzyce naleciałości Whitesnake („Hungry For Revenge”) i ogólnie hard rocka spod znaku lat osiemdziesiątych, które z taką brawurą na polskim poletku eksplorował nieodżałowany Jacek Polak pod banderą Mr. Pollack. Tylko że u Polaka to były „ejtisy” śpiewane wysoko, ze skocznymi refrenami, heavy metalowe, natomiast „Be There” oparty jest na średnich tempach, ciężarze gitar i sekcji czerpiącej z bluesa oraz zachrypłym, męskim wokalu. Wystarczy wsłuchać się w „Made Of Stone” czy „Dark Broken Souls” by odnaleźć echa kwintesencji lat osiemdziesiątych – na całe szczęście nie tych, które z taką fantazją napompowały się syntezatorami.

Wracając do kolosów. Najlepiej wypada „Prayer Of The Unbeliever”, bo dużo tu dobrych konceptów wliczając w to pianino, odważną solówkę klawiszy czy piekielnie dobrze poprowadzonych wokali w duchu bluesowego warsztatu Coverdale’a. W „Invisible Enemy” brakuje trochę różnorodności, bo coś w melodyce zmienia się dopiero w okolicy połowy kawałka kiedy wybucha gitarowa kanonada Brzychcego w asyście pożyczającego sobie od w podobnym duchu orientalizującego Gillana Cugowskiego. „To Those in Power” ma w sobie coś z Van Halen i ponownie można odnieść wrażenie, że rozciąganie tego konceptu do kwadransa jest trochę przerostem formy nad treścią – niemniej może się podobać ten dickinsonowski wokal w połowie i świetnie nakręcający się Brzychcy, którego solówka rozwija się zdecydowanie ciekawiej, niż to było przy okazji „Invisible Enemy”. Album wieńczy tytułowa, akustyczna ballada, w której prym wiedzie Cugowski i jego barwa głosu jest esencją tego utworu.

Nowy materiał to rzecz wprawdzie mocno osadzona w klasyce gatunku, ale za to stylowa, a samo pojawienie się za mikrofonem Wojtka Cugowskiego było prawdopodobnie najlepszym, co mogło się teraz przytrafić Krukowi. „Be There” to czystej krwi hard rock zatopiony w latach osiemdziesiątych z wyraźnymi wpływami twórczości Davida Coverdale’a, Deep Purple czy Axela Rudi Pella, gdzie Brzychcy w kompozycjach przemyca swoje uwielbienie dla dłuższych form progresywnego hard rocka. Wszystko to zagrane z klasą, werwą i z szacunkiem dla klasycznych bandów. Jakiś czas temu był całkiem spory wysyp albumów od zespołów złożonych z muzyków grywających w przeszłości w wielkich kapelach: Last Temptation („Last Temptation”, 2019), We Seel The Dead („Black Sleep”, 2020) czy nawet Vandenberg's Moonkings pod przewodnictwem gitarzysty Whitesnake Adriana Vandenberga, i Kruk na ich tle nie odstaje na cal, jednocześnie świetnie wpisując się w ten nurt archetypicznego, ciężkiego rocka granego w XXI wieku. Po prostu rasowa pozycja od Polaków.