Blightmarch

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy
Recenzje
Grzegorz Pindor
2021-06-05
 - Blightmarch  - Blightmarch
Nasza ocena:
8 /10

Fani nieistniejącego już, legendarnego Bolt Thrower doświadczają w tym roku prawdziwego bogactwa urodzaju. Zaczęło się od debiutu teksańskiego Frozen Soul, a potem na dokładkę doszły premiery „To The End”, weteranów z Memoriam, oraz długograj bohaterów tego tekstu. Stołeczny Chainsword to formacja, której najbliższej do dokonań brytyjskich czołgistów, ale z zaznaczeniem, że nie kopiują, a odświeżają znaną już formułę.

Reprezentanci naszej sceny bardzo zgrabnie bawią się brzmieniami z okresu „For Victory”/ „Mercenary”, dodając do mocno groove’ującegodeath metalu odpowiednio zaszytą melodykę i thrash punkowy sznyt. W niektórych fragmentach da się nie tylko odnieść wrażenie, że to imponujący naśladowcy nieśmiało zerkający w stronę innych gatunków, aby nie być posądzanym o zbytnie posiłkowanie się materiałem źródłowym, co muzycy, którzy mają w swoim arsenale kilka genialnych zagrywek, o które można by posądzać wyłącznie Brytyjczyków (główny riff „Dreadquake Mortar” spokojnie znalazłby się na „Honour-Valor-Pride”). Cieszy mnie, że „Blightmarch” to album, który nie tylko zadedykowano Boltom na każdej płaszczyźnie – od średnich temp, Warhammerowskiej estetyki, czy wreszcie czysto wojennej tematyki, co jeden z krążków, do których chce się wracać nie tylko ze względu na obecną nostalgię za wspomnianym nie raz zespołem. Debiut Chainsword to po prostu metal przez duże M., wyprodukowany surowo z mocną ekspozycją dość jednostajnego growlowanego wokalu i gitary prowadzącej (zwłaszcza w partiach solowych), mający w sobie wystarczająco dużo kompozytorskiej wizji, talentu i profesjonalizmu, aby w niedalekiej przyszłości stołeczni metalowcy wsiedli do własnego T-34 i skruszyli mury najlepszych polskich klubów.

Bez obaw znajdą towarzystwo do takiej zabawy, i jestem spokojny o koncertową formę. O tym, czy zespół dobrze radzi sobie na scenie, można przekonać się w serwisie YouTube, gdzie znajdziecie całkiem przyzwoicie zrealizowany koncert online. Mało tego, mam wrażenie, że to, co na płycie zostało nieco zmarginalizowane (jak bas), dopiero w starciu face to face (póki co przez ekran monitora) nabiera prawdziwej mocy. Niech was nie zmylą mizantropijne twarze i chęć walki, zwłaszcza dbającego o „dół” basisty, ukrywającego się pod pseudonimem Wütender Ente. To dość wesoła i zaprawiona w bojach kompania, i zapewniam, że po rozjechaniu przez Chainsword sami pójdziecie do demobilu, a następnie wstąpicie w ich szeregi.