"Afterglow", przedostatni album supergrupy Black Country Communion miał być ostatnim, mówiono też o zakończeniu działalności zarówno wydawniczej, jak i koncertowej. Tak się nie stało.
Zespół po kilkuletniej przerwie powrócił, wróciła dawna energia w studio, czego przykładem jest album "BCCIV", o którym parę słów opowiedział nam basista i wokalista, Glenn Hughes.
Lubisz udzielać wywiadów?
Czasem lepiej posłuchać muzyki i się nią cieszyć, aniżeli o niej rozmawiać, jednak jest to jedno z moich zobowiązań i rutyna związana z moją profesją. Wywiad z przygotowanym dziennikarzem na pewno przebiega przyjemniej (śmiech). Z racji tego, że jako jedyny członek Black Country udzielam wywiadów, a dochodzą do tego jeszcze te związane z moim projektem solowym, to w skali roku na pewno będzie ich kilkaset.
Trudno było przywrócić energię w studio po ponad 4 latach?
Absolutnie nie. Wszystko po chwili stało się zrozumiałe, proste, bardzo emocjonalne. Gram muzykę z przyjaciółmi, a powrót Black Country cieszy każdego z nas. Brakowało mi tego, zwłaszcza, że nasza przyjaźń jest naprawdę silna mimo historii, jakie miały miejsce przez te lata przerwy.
Wraz z Jasonem Bonhamem stanowisz sekcję rytmiczną. Od razu odnaleźliście się w tym?
Gra z największymi, jak Ringo Starr, Ian Paice, Chad Smith, John Bonham, czy jego synem to wielki zaszczyt. Znam Jasona od jego narodzin. W muzyce, jaką komponuję, zwracam uwagę na groove, a tego mu nie brakuje, jest w tym bardzo dobry. Jason jest tak genialny, jak jego ojciec. Czasem mam wrażenie, jakbym grał właśnie z Johnem. Fantastyczny perkusista i kompan na scenie.
"Afterglow" jest cięższym albumem od wcześniejszych dokonań Black Country Communion, również od najnowszego, "BCCIV". Mówiłeś, że chciałeś osiągnąć możliwie najcięższe brzmienie, jakby miał być to ostatni album BCC. Tymczasem nie okazał się ostatnim, a nowy album jest gdzieś pośrodku, jeżeli chodzi o intensywność. Czym tym razem się kierowałeś?
Chciałem tym razem osiągnąć brzmienie podobne do pierwszej płyty Black Country. Zależało mi na feelingu, melodii zbliżonej do debiutu, jest też podobny groove. Nowy album brzmi bardziej klasycznie, stanowi o naszym brzmieniu, które wg mnie jest wyjątkowe. Myślę, że się udało.
Mimo to wg mnie album w kilku miejscach brzmi nowocześnie.
Możliwe, ale z pewnością niewiele. Nie chcemy odbiegać od naszego stylu, który dość mocno nas definiuje od pierwszej płyty. Nowy album jest inspirowany poprzednimi, coś w rodzaju "Black Country czerpie z Black Country".
Jednym z bardziej nowocześnie brzmiących utworów jest "The Crow", w którym linia basu przypomina "Bulls on Parade" Rage Against the Machine.
Zaraz po tym, jak Joe napisał muzykę do tego utworu, zaprezentował nam go. Od razu poczułem, że gdzieś już to słyszałem, lecz nie mogłem sobie przypomnieć. Jednak podczas nagrań uświadomiłem sobie, że moje partie brzmią prawie, jak główny riff "Bulls on Parade". Nie wzięliśmy tego motywu bezpośrednio od RATM. Jest tylko podobny, przecież RATM i BCC to dwa różne światy, choćby za sprawą wokalu. Według mnie to jeden z ciekawszych utworów na płycie, jest w nim dużo napięcia, chwytliwy refren i przede wszystkim groove.
Czy wg Ciebie dobrym posunięciem było umieszczenie najbardziej singlowego utworu z "BCCIV" (Collide) na samym początku płyty?
To był pierwszy utwór, który Joe skomponował na potrzeby tej płyty. Na początku żaden z nas nie myślał, że będzie to "opening track". Po sesjach nagraniowych uznaliśmy, że ten singiel doskonale otwierałby płytę. Najmocniejsze strony danej płyty zazwyczaj zostawia się na później, czy pod koniec płyty. "Collide" jest melodyjny, chwytliwy, więc czemu nie…
Czy możemy spodziewać się trasy Black Country i koncertów, m.in. w Polsce?
Jak zapewne wiesz, zależy to w dużej mierze od Joe i jego grafiku. Szczerze, prędzej zobaczysz mnie w trasie z solowymi koncertami, aniżeli jako Black Country. Tymczasem na pewno zagramy kilka koncertów, natomiast trasa stoi pod znakiem zapytania.
Rozmawiał: Wojciech Margula