Mieliśmy okazję spotkać się z mistrzem i porozmawiać o jego muzycznych doświadczeniach.
Jego apokaliptyczne teksty i ciężkie linie basu inspirowały kolejne pokolenia artystów. Urodził się w 1949 roku jako Terence Michael Joseph Butler w rodzinie irlandzkich katolików. Jego pierwszy zespół nosił nazwę Rare Breed. Założył go razem ze swoim kumplem Johnem "Ozzym" Osbournem. Później, ich ścieżki skrzyżowały się z Anthonym Iommi oraz Williamem Wardem, którzy zasilali szeregi grupy Mythology. Kiedy panowie połączyli siły, nowy zespół kilkukrotnie zmieniał nazwę. Z Polka Tulk zmieniono ją na Earth, żeby finalnie zostać przy Black Sabbath.
Łącząc elementy rocka, bluesa, jazzu, klasyki i muzyki progresywnej oraz fascynacji science-fiction, horrorami oraz religią, nowy zespół Butlera stworzył własny rewolucyjny styl. Black Sabbath brzmieli jak olbrzym przechadzający się po zniszczonym wojną pustkowiu. To było jak soundtrack do spektakularnej bitwy pomiędzy szatanem a Bogiem. Za wszystkim stała grupa czterech wykolejeńców, którym los oszczędził pracy w rzeźniach i na blacharniach.
Wyposażony w Fendera Precision o obniżonym stroju, przepuszczonego przez efekt fuzz i wah, basista Black Sabbath, za pomocą 4 strun, potrafił przywołać bestię, która łamała żebra potężnym dźwiękiem w takich utworach jak "Solitude" czy "Planet Caravan". Jego riffy nie były może odkrywcze ale z całą pewnością solidne i świeże. Początkujący muzyk nie wziąłby pewnie na warsztat takich kawałków jak "Roundabout" albo "YYZ", jednak utwory takie jak "Sweet Leaf" łatwo poskromić i podnieść tym samym swoją basową pewność siebie. To właśnie Geezer Butler sprawił, że wielu muzyków zdecydowało się wybrać bas jako swój instrument. Po świetnym przyjęciu albumu "13" i wyprzedanych koncertach, Ozzy, Tony i Geezer po raz ostatni wyruszyli w trasę. Mistrza udało nam się złapać jeszcze przed powrotem do rodzinnego Birmingham.
Za kulisami jest jakieś 37 stopni ciepła. Ekipa techniczna Black Sabbath, rozmawiająca z charakterystycznym, brytyjskim akcentem, jest miła i uprzejma. W zasięgu wzroku nie widać żadnych narkotyków, czarownic, groupies czy nawet alkoholu. W ramach cateringu podawane są warzywa na parze, grillowany kurczak i zielona herbata. Niewielkie garderoby znajdują się zaraz za namiotem w którym serwowane jest jedzenie. W małej garderobie jest nieco chłodniej. Gitara firmy Lakland stoi oparta o wzmacniacz nad którym wisi duży kawałek materiału, na którym nadrukowana jest psychodeliczna czaszka. Przed nami stoi Geezer Butler, ojciec chrzestny rocka i metalu. "Memento mori" samo ciśnie się na usta, kiedy się witamy. "Tak, śmierć…" - odpowiada śmiejąc się i pocierając brodę. "Przyjdzie po nas wszystkich, czyż nie?".
Jakie to uczucie nagrać ostatnią płytę? ("The End")
Okropne! Straszne! (śmiech) Tak naprawdę, nieco słodko-gorzkie. Dla mnie, najważniejsze jest to, że wciąż jesteśmy na topie oraz fakt, że wychodząc na scenę po tylu latach, nadal jesteśmy przyjaciółmi.
Cofnijmy się do początku. Jeszcze zanim powstało Black Sabbath byłeś gitarzystą rytmicznym. Co sprawiło, że przesiadłeś się na bas?
Cóż, Tony nie lubił grać z innymi gitarzystami. Inspirowali nas Hendrix i Cream czyli zestaw: gitara, bas i bębny, dlatego chcieliśmy iść w tym samym kierunku. Szybko chciałem wskoczyć na "cztery struny", jednak nie mogłem zdobyć gitary basowej więc swoje partie grałem na Telecasterze. Zaczynaliśmy od prostego bluesa na 12 taktów. Grałem proste riffy B/A/B bez jakichkolwiek przejść. Na jeden z koncertów pożyczyłem Hofnera od mojego kumpla i był to pierwszy raz kiedy grałem na basie.
Jacy basiści byli wtedy twoją inspiracją?
Duży wpływ miał na mnie Jack Bruce. Słuchałem też dużo Noela Reddinga i Charlesa Mingusa.
Mingus? Wczesne Black Sabbath ma w sobie dużo jazzu…
To akurat robota Tony’ego i Billa. Po wypadku w którym Tony stracił opuszki palców, jego dużą inspiracją był Django Reinhardt, którego dłonie również uległy kiedyś uszkodzeniu. Duży wpływ miał na nas również Joe Pass. Na Billa wpłynęli też Gene Krupa i Buddy Rich. Grałem więc ten jego swing i w ten sposób jazz pojawił się w Black Sabbath.
Brzmienie twojego basu zmieniło się po waszym debiucie w 1970 roku. Co takiego się wydarzyło?
Prawdopodobnie po prostu zmieniłem struny. Kiedy zaczynaliśmy byłem zbyt biedny, żeby sobie na to pozwolić więc te na których grałem miały zazwyczaj dobrych 10 miesięcy. Wymieniałem je tylko kiedy któraś pękła. To stąd na pierwszej płycie wzięło się to ospałe, płaskie brzmienie.
Miałem 70-watowy wzmacniacz gitarowy Laneya i paczkę Park 4x12 w której były tylko trzy głośniki. Nie stać mnie było na nic więcej. Nagrywając nasz debiut nie wiedzieliśmy tak na prawdę co robimy. Wizytę w studio traktowaliśmy tak naprawdę jak występ na żywo. Nie braliśmy udziału w miksach ani niczym takim. Mieliśmy dwa dni na nagranie materiału a potem pojechaliśmy grać kolejne koncerty. Dopiero po jakimś czasie zacząłem eksperymentować z ustawieniami i innymi gitarami. Z płyty na płytę mogło być tylko lepiej.
Czy miałeś w głowie jakieś konkretne brzmienie, które chciałeś uzyskać?
Miałem, jednak nie potrafiłem go zdefiniować ponieważ kwestie techniczne były dla mnie jak czarna magia. Docelowe brzmienie odnalazłem dopiero na "13". Szukanie go zajęło mi 40 lat!
Byłeś jednak na tyle biegły w grze, że na pierwszej płycie udało ci się nagrać basową solówkę. Wah w utworze "N.I.B" to dosyć radykalne posunięcie. Skąd ten pomysł?
"N.I.B." powstał podczas jammowania na scenie. Graliśmy koncerty w Europie, które musiały mieć określoną długość. Kiedy podczas jednego z nich skończył nam się materiał, przez ostatnie 45 minut grania stworzyliśmy "N.I.B.". Grałem 10-minutowe solo jeszcze zanim utwór w ogóle się zaczął. Po prostu musieliśmy czymś wypełnić czas. Kiedy weszliśmy do studia, zagrałem krótszą wersję a Rodger Bain, który produkował album zasugerował, że wah może wprowadzić do tej solówki coś oryginalnego. Pożyczyłem więc pedał od Tony’ego. Ot i cała historia.
Ile bym dał, żeby usłyszeć bootleg z godzinnym "N.I.B."…
Uwierz mi, że ja też ale nie sądzę, że coś takiego zostało kiedykolwiek nagrane.
Często podciągałeś struny co nie było zbyt popularne wśród basistów…
To znowu wpływy Jacka Bruce’a. Widziałem jak to robi więc po prostu kopiowałem jego technikę. Takie patenty bardzo dobrze odnajdywały się podczas bluesowego jammowania, które, w tamtych latach, często nam towarzyszyło.
Jak podchodziłeś wtedy do spokojniejszych utworów Black Sabbath, takich jak "Planet Caravan" czy "Laguna Sunrise"?
Lubię kiedy płyty mają swoje blaski i cienie, więc do tej pory uważam, że to bardzo dobre kawałki. Nie lubię kiedy osiem piosenek brzmi dokładnie tak samo. Kontrast sprawia, że wszystko jest bardziej interesujące. Zawsze kiedy dodasz coś lżejszego, cała reszta utworów nagle zaczyna brzmieć ciężej.
Zdarzało ci się słuchać basistów spoza kręgów rocka? Twoje brzmienie ma czasami funkowy charakter, np. w utworze "Junior’s Eyes".
Oczywiście, że tak. Od zawsze kochałem brzmienie basu, szczególnie w soulu i R&B. James Jamerson był geniuszem. Uwielbiam też to co sesyjni basiści wyprodukowali dla Tamla Motown albo Stax. Wciąż słucham tej muzyki. Z nowszych rzeczy bardzo lubię Bruno Marsa. Funkadelic byli równie świetni!
Jak stworzyłeś linię basu do "Children Of The Grave"?
Po prostu podążałem za riffem gitary. Tony rozpoczął utwór swoim galopującym riffem a ja po prostu wtórowałem mu z basem. Zawsze jammujemy do momentu, w którym nie osiągniemy satysfakcjonujących efektów jeśli chodzi o aranżację. Co ciekawe, zazwyczaj do utworu wchodzą jedne z pierwszych pomysłów.
W 1971 roku, na "Master Of Reality" stroiliście się w dół do C#. Robiliście to aby brzmienie było cięższe?
Tony robił to aby łatwiej dociskać struny po tym jak zdarzył się wypadek, w którym stracił czubki palców. Ból go po prostu wykańczał. Ciężko było wtedy o struny, które zmniejszyłyby jego cierpienie więc jedynym sposobem było po prostu obniżenie stroju. Ja robiłem to po to, żebyśmy nie pogubili się w tym, w jakiej tonacji gramy dany utwór.
Jakie strojenie wykorzystujecie teraz?
D, C oraz C# w zależności od tego co lepiej sprawdza się z głosem Ozzy’ego. Zazwyczaj w trasę zabieram osiem albo dziewięć basów. Trzy główne, trzy zapasowe a także kilka, żeby mieć na czym ćwiczyć za kulisami.
Na "Vol. 4" zagrałeś kilka niesamowitych rifów jednak ciężko jest je dokładnie usłyszeć w miksie. Dlaczego?
Byłem bardzo zaniepokojony tym jak słabo został wyprodukowany ten krążek. Nasz ówczesny manager bardzo chciał się zająć produkcją, żeby móc zażądać dodatkowych kosztów od wytwórni. Czasy były wtedy zupełnie inne. Nie byłem zadowolony z brzmienia basu i chyba nigdy nie udało mi się uchwycić live’owego klimatu w studio.
Jaki sprzęt towarzyszył ci podczas pierwszych większych tras Black Sabbath?
Paczka Laney 4x12 oraz 100-watowe wzmacniacze gitarowe. Miałem Fendera Precision oraz customowe modele Dana Armstronga, Johna Bircha oraz Jaydee.
W jaki sposób spersonalizowano dla ciebie modele od Jaydee i Bircha?
Na moje potrzeby zbudowali basy z krótszą menzurą. Byłem chyba pierwszym gitarzystą, który mógł się pochwalić krzyżami na podstrunnicy! Tonemu spodobał się ten pomysł i też zamówił gitarę z takimi markerami. Kocham wygląd tych gitar i wciąż posiadam je w mojej kolekcji.
W waszych wczesnych teledyskach grasz palcami. Czasami w pobliżu mostka, czasami niemal przy samym gryfie. Czy kiedykolwiek zdarzało ci się używać kostki?
Sporadycznie, tylko kiedy na palcach robiły mi się odciski albo gdy skóra bolała mnie od zbyt częstego grania. W solówkach na płytach G/Z/R (zespół Butlera, który zadebiutował w 1995 roku dop. red.) zdarzało mi się wykorzystywać kostkę, żeby brzmienie było bardziej agresywne. Niektóre piosenki były też za szybkie, żebym grał palcami. Pamiętam, że z kostki korzystałem też podczas nagrywania "Children Of The Sea". Wciąż bardzo mocno gram z palców ale to już nie to co kiedyś. Szczególnie, że mój kciuk dorobił się już zapalenia stawów. W tamtych czasach na pewno nie dbałem o dłonie tak jak teraz.
Twoje brzmienie na "Heaven And Hell" jest przepotężne! Jak udało ci się osiągnąć je w studio?
Wykorzystałem całe moje koncertowe zaplecze sprzętowe: 6 paczek i 6 wzmacniaczy! Nie wpadłem na żaden lepszy pomysł a to były czasy kiedy wydawało mi się, że im więcej tym lepiej. Potrzebowałem wielu tygodni, żeby ukręcić na tym wszystkim właściwe brzmienie. Pomógł mi wtedy Martin Birch, który produkował album. Przyjaciel Ronniego, Craig Gruber, podłożył bas do "Die Young". Oprócz tego, wszystko inne to moja robota.
W tytułowym utworze z tej płyty nie grasz tego co Tony. W jaki sposób powstał ten riff?
Linię basu do "Heaven And Hell" napisał gość, który grał na klawiszach: Geoff Nicholls. Spodobała mi się na tyle, że nie czułem potrzeby aby cokolwiek zmieniać. Na płycie bardzo często gram te same riffy co Tony, żeby podkreślić ciężar niektórych fragmentów. Później, przez jakiś czas nie było mnie w zespole, więc kiedy wróciłem, chciałem udowodnić swoją wartość. Dodatkowo, możliwość usłyszenia płyty w całości pozwoliła mi zyskać nową perspektywę, zupełnie inną niż w przypadku, kiedy przez cały poprzedni rok słyszałem dany materiał setki razy.
Kolejna płyta, "Mob Rules" ma chyba jeszcze większą moc niż "Heaven And Hell"…
To prawda. Brzmienie basu osiągnąłem przez przypadek. Byliśmy w trasie ale potrzebowaliśmy nowych utworów, więc wynajęliśmy studio Johna Lennona w jego domu. Z tego co pamiętam, chyba niedługo później umarł. Mieli tam ten stary, wysłużony, włoski wzmacniacz do basu. Nie miałem pojęcia co to ale podłączyłem się do niego i szybko okazało się, że ma ten niesamowity, surowy sound. Wykorzystaliśmy to brzmienie na soundtracku do "Heavy Metal" i potrzebowałem naprawdę dużo czasu, żeby osiągnąć ten sam efekt na naszej płycie.
W tamtych czasach, twój bas miał naprawdę niesamowite brzmienie…
Zaczynaliśmy praktycznie od zera. Wykorzystywałem głośniki JBL 12 i 15 zainstalowane w dużych paczkach PA. Do tego podłączaliśmy wzmacniacze Crown i preampy Alembic. Do tego dochodziły customowe basy BC Rich.
Pamiętasz bas na którym grałeś podczas Live Aid w 1985 roku? To był BC Rich…
Ironbird! Był niemożliwy! Miał ten charakterystyczny "kłujący" design a mój kciuk zawsze spoczywał we właściwym miejscu. Nigdy później na nim nie grałem, choć wciąż mam go w swojej kolekcji. Mam wszystkie basy z których korzystałem przez te wszystkie lata: gitary na których nagrałem "Paranoid", "Heaven And Hell" czy ten który towarzyszył mi na festiwalu California Jam. Jedyny instrument o którym pamiętam i wiem, że nie zachowałem go do dnia dzisiejszego to bas, na którym nagrałem pierwszą płytę. Zamieniłem go na gitarę, na której nagrywaliśmy "Paranoid".
A później wszystko zmieniło się na "Born Again"…
(jęk) Nie chcę nawet myśleć o tej płycie. Dla mnie jest tylko jeden słuszny Black Sabbath. To Tony, Ozzy, Bill i ja. To jedyna prawdziwa wersja tego zespołu. Choć nie zaprzeczę, że lubię okres z Ronnie Jamesem Dio. Wszystko inne to nie Black Sabbath.
Powiedziałeś, że "13" to pierwszy album na którym udało ci się osiągnąć pożądane brzmienie. Jak pracowało ci się z Rickiem Rubinem przy tej płycie?
Kiedy postanowiliśmy wrócić, zdecydowałem, że będę grał palcami, tą samą techniką co kiedyś. Chciałem, żeby "13" była jak najbardziej podobna do naszych pierwszych trzech płyt. Bardzo pomógł mi inżynier dźwięku, Greg Fidelman. Rick powiedział mu jaki chce osiągnąć efekt a on zajął się resztą. To była mieszanka oryginalnego Ampega 8x10 z 1969 roku oraz Ampega Heritage 8x10 a także wielu różnych wtyczek. W studio, oprócz moich Laklandów towarzyszył mi też Precision Bass od Billa Nasha.
"Damaged Soul" to chyba jeden z mocniejszych numerów w całym waszym dorobku…
Zarejestrowaliśmy ten numer w ostatniej chwili. Zawsze jammowaliśmy przez godzinę, żeby rozgrzać się przed sesją nagraniową. 18 minut z jednej takiej sesji okazało się być właśnie tym utworem. Chcieliśmy go odpowiednio pociąć, jednak to nie było już to samo. Trzeba było edytować długą wersję, przez co utwór zyskał długość niemal 8 minut. Później, wystarczyło już tylko dodać harmonijkę i wokale.
Rozważaliście kiedykolwiek powrót do korzeni Black Sabbath w jakimś bluesowym projekcie?
Kolejna płyta miała mieć bluesowy charakter, jednak po drodze pojawiła się trasa i nasze plany nagraniowe uległy zmianie. Potrzebowalibyśmy 2-3 lat, żeby zrobić to porządnie. Stwierdziliśmy, że nie wszyscy możemy dożyć kolejnej płyty więc priorytetowo potraktowaliśmy naszą ostatnią trasę koncertową. Na bluesowe wydawnictwo może przyjdzie jeszcze pora…
Jeśli mielibyście komponować w trakcie jammowania, bluesowe numery mogłyby powstać dość szybko…
Nie do końca. Chciałbym, żeby były to zróżnicowane kawałki zamiast 10 takich samych piosenek bazujących na 12-taktach bluesa. Choć w czasach koncertów z "Heaven And Hell", Tony wychodził na środek i przez dobrych 8 lub 9 minut jammował na bluesowych riffach a każdej nocy wychodziło mu coś innego. Być może jest to jakiś pomysł…
Jak odnajdujesz się na trasie w 2017 roku?
Dużo snu, sporo filiżanek herbaty i witamina B-12. Dziś już nie biorę żadnych narkotyków a także nie piję alkoholu.
Jak odpowiedział byś na to pytanie w 1972 roku?
Kokaina. Kokaina… (pauza i śmiech). Dużo kokainy.
W jaki sposób rozgrzewasz się przed koncertami?
Gram proste wprawki. W zależności od humoru są to dwa albo trzy kawałki. Dużo bluesa. Oczywiście wciąż piszę dużo nowych numerów.
Która piosenka wciąż sprawia ci największą radość z grania?
Chyba "Dirty Woman". Każdej nocy jest inna, więc mam sporo miejsca na improwizację.
Czujesz czasami pokusę, żeby zmienić coś w niektórych utworach po latach?
Nie gram riffów z pierwszych płyt. Mieliśmy strasznie mało czasu kiedy je nagrywaliśmy. W tamtych czasach była tylko jedna szansa na poprawne nagranie danego riffu więc wybierało się proste i bezpieczne rozwiązania. Dopiero podczas koncertów na żywo jest miejsce na eksperymentowanie i próbowanie nowych rzeczy. Czasami coś działa, czasami nie ale dzięki temu wszystko pozostaje świeże.
Która linia basu z czasów waszej świetności jest twoją ulubioną?
Zawsze bardzo skromnie reagujesz, jeśli chodzi o twój wkład we współczesną muzykę. Chcielibyśmy jednak spytać, dlaczego twoim zdaniem, ludzie postrzegają cię jako nowatora?
Nie mam pojęcia. Trudno jest odpowiedzieć na takie pytanie. Myślę, że jako Black Sabbath zawsze robiliśmy to w co wierzyliśmy. Podziękowało nam sześć wytwórni zanim podpisaliśmy pierwszy kontrakt. Cały czas trzymaliśmy się tego co chcieliśmy grać i nie było mowy o żadnych kompromisach. Wydaje mi się, że szczerość w muzyce zawsze się obroni.
Czy jest coś, czego żałujesz po 50 latach na scenie?
Nie. Życie zawsze ma swoje wzloty i upadki. Jestem wdzięczny, że wszystko tak dobrze się dla mnie poukładało. Każde życie to cud i świętość.
Co zrobisz kiedy zagracie ostatni koncert?
Nie mam pojęcia. Pewnie obejrzę jakiś mecz piłki nożnej. Może nie będziemy już grali dla publiczności, jednak zawsze będę pisał piosenki i grał. To jednocześnie moje hobby i ścieżka kariery. Wciąż kocham kolekcjonowanie gitar i grę na basie!
Zdjęcie: Robert Wilk