Wywiady
John Petrucci

Na początku roku zespół Dream Theater wyruszył w europejską część trasy upamiętniającej kultowy album "Metropolis pt. 2: Scenes From A Memory”. W Polsce usłyszeliśmy ich 16 lutego 2020 roku, we wrocławskiej Hali „Orbita”.

2020-03-10

W 2019 roku minęło dokładnie 30 lat od wydania debiutanckiej płyty Dream Theater, czyli „When Dream and Day Unite”. Jak zauważa John, początki wcale nie były łatwe… „Kiedy zaczynaliśmy nie było zbyt wielu zespołów, które grałyby podobną muzykę. Progresywny rock z lat 70. powoli przemijał. Mocne kapele, które wybiły się w tamtych czasach wciąż funkcjonowały, ale nie było to już tak modne jak kiedyś. Coś takiego jak metal progresywny właściwie nie istniało. Oprócz nas mógłbym wymienić właściwie tylko Fates Warning z Connecticut, Watchtower z Teksasu i wczesne dokonania zespołu Queensrÿche. Dziś wygląda to już zupełnie inaczej. Drzewo genealogiczne naszej progresywnej rodziny jest dziś ogromne i nadal rozrasta się o kolejne style grania. Obserwowanie tych zmian wciąż sprawia mi wielką radość.”

Stwierdzenie, że za rozwój tego drzewa w dużej mierze odpowiada John Petrucci nie będzie chyba nadużyciem. Jego riffy wyznaczały drogę kolejnym pokoleniom gitarzystów od czasu pierwszych wydawnictw Dream Theater, a w szczególności przełomowego singla „Pull Me Under”, który ukazał się na „Images and Words” z 1992 roku. Przez kolejne dekady muzyk przekraczał kolejne granice prędkości, zręczności i kreatywności. Technika to jednak nie wszystko. Petrucci współpracował z takimi markami jak Ernie Ball, Music Man, Mesa/Boogie, DiMarzio, czy Dunlop, tworząc wyjątkowy sprzęt, z którego korzystały później miliony gitarzystów na całym świecie.

Przez cały ten czas Dream Theater nie zwalniali tempa, regularnie wydając nowe płyty i koncertując na całym świecie. Ich najnowsze wydawnictwo „Distance Over Time” to najlepszy dowód na to, że zespół wciąż potrafi tworzyć ciężką muzykę pełną energii. Panowie nie zapominają również o swoich progresywnych korzeniach, co najlepiej udowadnia wydane 3 lata wcześniej „The Astonishing” na które składa się przeszło 2-godzinny materiał podzielony na 34 utwory. Zarówno stare, jak i nowe piosenki usłyszeliśmy 16 lutego we wrocławskiej Hali „Orbita” podczas koncertu organizowanego w ramach trasy koncertowej upamiętniającej „Metropolis Pt. 2: Scenes From a Memory”.

Udało nam się złapać Johna jeszcze przed wyjazdem do Europy. Nasze spotkanie odbyło się w Wisconsin, gdzie Dream Theater grali jeden z ostatnich koncertów amerykańskiej części trasy. „Przed nami jeszcze wiele wspaniałych miejsc. Oprócz Europy, czekają nas występy w Azji, Ameryce Południowej i Australii. Amerykańska część trasy to nawet nie półmetek, ale już teraz mogę powiedzieć, że przeżyliśmy niesamowite chwile. Każdego wieczoru towarzyszy nam świetna atmosfera na scenie i uśmiechnięci rozśpiewani ludzie tuż przed nią. A ponieważ kocham grać na gitarze, za każdym razem bawię się tak samo dobrze.”

Zanim przeszliśmy do pytań związanych z aktualną trasą koncertową, John spędził dużo czasu opowiadając nam o gitarach, technice gry, pokoleniu młodych muzyków i inspiracjach, które napędzają go do działania. Nie zabrakło też rozmów o sprzęcie, technicznych wskazówek i wymienienia ulubionych artystów – zaczynając od kolegów z zespołu, a kończąc na Barrym Manilowie. Zapraszamy do lektury.

foto: Getty Images

Magazyn Gitarzysta: Na trasie „Distance Over Time”, która właśnie trwa, gracie zarówno nowe rzeczy, jak i numery sprzed 20 lat. Czy przygotowując tak obszerny materiał koncertowy zauważyłeś jakieś zmiany w twojej technice gry?

John Petrucci: Z całą pewnością. Zauważyłem to, gdy tylko wróciłem do starych kawałków. Musiałem właściwie na nowo nauczyć się grać materiał z „Scenes From a Memory”. Zacznijmy od tego, że aranżacje tamtych piosenek były znacznie bardziej eklektyczne. Do stosowania niektórych rozwiązań pchnęły mnie techniki gry, które wówczas opanowywałem. Przykładem niech będą szybsze pasaże grane w gęstych układach szesnastek i trzydziestodwójek. Musiałem sobie przypomnieć, jak to robiłem w tamtych czasach.

Było też wiele układów po dwa dźwięki na strunę. Ponowne opanowanie niektórych patentów z takich utworów jak „Beyond The Life” było dla moich palców dużym wyzwaniem. Nie ukrywam, że sporo czasu poświęciłem też nowym utworom. Kilka miesięcy temu nagrywałem je w studiu, więc teraz trzeba było porządnie przygotować się do koncertów. Było to o tyle trudne, że w tym przypadku nie stało za mną 20 lat doświadczenia. Nowe utwory to techniki, które rozwijam dopiero teraz. Nie mogę jednak narzekać - w razie czego, co wieczór mam kolejną okazję, żeby wyjść na scenę z gitarą i ponownie coś poprawić (śmiech).

Nie da się ukryć, że przez te wszystkie lata ani trochę się nie oszczędzałeś. Wciąż pniesz się w górę, jeśli chodzi o twoją technikę gry. Skąd bierzesz motywację do tego, aby przekraczać kolejne granice?

Wpływa na to wiele różnych czynników. O pierwszym już mówiłem - ja po prostu kocham grać na gitarze. To dlatego wciąż podnoszę sobie poprzeczkę i próbuję nowych rzeczy. Druga sprawa to ogromna motywacja, którą dają mi jedni z najlepszych muzyków na świecie, czyli moi koledzy z zespołu. Jordan, John i Mike robią tak niesamowite rzeczy, że nie mógłbym pozwolić sobie na to, aby zostać w tyle. Często obserwuję ich szalone wyczyny, a później sam próbuję odtworzyć to na gitarze. W ten sposób odkrywam nowe techniki, których nigdy wcześniej nie próbowałem.

Inspirowanie się innymi artystami to bardzo ważny element rozwoju każdego gitarzysty. Zawsze możesz usłyszeć coś nowego, nauczyć się to grać i w jakiś sposób przenieść coś do swojej twórczości. Pomocne może okazać się wszystko, co wyciągnie cię ze strefy komfortu. To wcale nie muszą być techniczne rzeczy. Zmiana w podziałach, rytmach lub nieoczywista synkopa mogą okazać się świetną stymulacją nie tylko dla palców, ale i dla mózgu.

W sieci nie brakuje filmów, na których młodzi gitarzyści, nierzadko jeszcze dzieci, robią z gitarami takie rzeczy, że niejeden dorosły wirtuoz musi zbierać szczękę z podłogi po krótkiej wizycie na YouTube. Zwróciłeś na to uwagę?

Tak, to niesamowite. Myślę, że artyści doskonalą swój warsztat wykorzystując dokonania poprzednich pokoleń, podobnie jak robią to sportowcy, którzy nieustannie biją nowe rekordy. Gitara elektryczna i muzyka rockowa wcale nie są z nami tak długo, jak mogłoby się wydawać. Umiejętności muzyków cały czas się podnoszą, ale nie bez znaczenia jest też rozwój nowych technologii, które pozwalają tworzyć coraz lepsze instrumenty.

W tym wszystkim najważniejsze są jednak zmiany związane ze sposobem nauki gry. Każdego dnia możemy na żywo obserwować postępy innych. Widzimy, gdzie zawieszona jest poprzeczka i dążymy do tego, aby ją podnieść. Dzięki filmom publikowanym na YouTube gitarzyści mogą skorzystać z gotowych transkrypcji, tabulatur i instrukcji, które krok po kroku prowadzą ich przez kolejne wyzwania. Opanowanie danej techniki nie wymaga już wielu lat poszukiwań. Kiedy byłem młody, jedynym sposobem na rozwój było obserwowanie gitarzystów na koncertach lub próby odtworzenia ich gry poprzez zwalnianie nagrań. Dopiero później pojawiły się pierwsze instruktażowe filmy, ale nigdy wcześniej nie były one tak powszechnie dostępne.

Zastanawiasz się czasami jak wyglądałaby twoja gitarowa edukacja, gdybyś od najmłodszych lat miał dostęp do internetu?

Kiedy jako dziecko po raz pierwszy usłyszałem „Eruption” po prostu mnie zamurowało. Nie wiedziałem jak Eddie Van Halen wykrzesał ze swojego instrumentu dźwięki, które brzmiały jakby nie były grane na gitarze. Po prostu nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego jak można osiągnąć taki efekt. W dzisiejszych czasach włączyłbym po prostu YouTube i krok po kroku przeanalizował wideo. Dostęp do wiedzy i możliwość sprawdzania takich rzeczy to wielkie ułatwienie. W połączeniu z naturalną ewolucją gitarowego grania o której mówiłem przed chwilą, doszliśmy do momentu, w którym ośmiolatek gra jak ja lub Paul Gilbert. Takie są teraz standardy i 30, 40 lub 50-latek nie ma już żadnych wymówek!

Zdarzyło ci się trafić na jakiś film, w którym dzieciaki grają coś, czego nie umiałeś rozgryźć?

(śmiech) Oczywiście, że tak! Najśmieszniejsze jest to w jaki sposób niektóre dzieci grają. W ogóle po nich nie widać, że to co robią sprawia im jakąkolwiek trudność. Być może w tym wieku tak po prostu już jest. Mimo za dużych gitar, z twarzy tych dzieciaków nie schodzi uśmiech. Wyglądają tak, jakby ograniczenia z których zdajemy sobie sprawę jako dorośli, w ogóle ich nie dotyczyły. Są pewne siebie i wszystko przychodzi im z wyjątkową łatwością.

Nie dość, że świetnie grają to jeszcze lepiej wyglądają, gdy to robią?!

Dokładnie tak. Za każdym razem strasznie mnie to bawi, ale i cieszy. Oglądanie tych dzieciaków to ogromna radość.

foto: Getty Images

Na pocieszenie pozostaje ci jeszcze jeden as w rękawie. Twoja twórczość to nie tylko technika, ale również melodie i odpowiednie wykorzystanie poszczególnych instrumentów w utworach.

Jeśli chodzi o moją muzyczną kreatywność, mimo technicznego grania podanego w progresywno - metalowej formie, zawsze stawiałem przede wszystkim na melodie i kompozycje. Nie da się jednak ukryć, że gitarzystę zawsze ciągnie do swoich. Niezależnie od tego, czy będzie to Neal Schon, David Gilmour, czy Joe Satriani – dla każdego z nas to właśnie gitara elektryczna będzie najlepszym narzędziem służącym do wyrażania pewnej emocji.

Od zawsze wiedziałem, że dobre piosenki potrzebują mocnych motywów przewodnich. Wystarczy przypomnieć sobie jak piękne melodie skomponowane przez Johna Williamsa dopełniają filmy, w których się pojawiają. Muzyka wyciąga z nas emocje niezależnie od tego, czy towarzyszy nam w kinie, czy podczas słuchania płyt. Odpowiednio napisane melodie łączą ludzi w określonych odczuciach. Właśnie dlatego tak bliskie mojemu sercu są ścieżki dźwiękowe z filmów Disneya i piosenki Barry’ego Manilowa.

Kolejne pytanie miało dotyczyć muzyki, której nikt nie spodziewa się, że słuchasz, ale chyba właśnie na nie odpowiedziałeś…

(śmiech) Warto czasami sięgnąć po gitarę i samemu przekonać się, jak dobrze napisane są niektóre z tych piosenek. Mam w sobie coś takiego, że lubię grać piękne melodie, które pchają piosenkę naprzód i budują emocjonalne połączenie pomiędzy różnymi riffami, technikami gry lub zmieniającymi się tempami. To wszystkie te partie gitar, które da się zanucić. Nie ma nic piękniejszego niż cały stadion ludzi śpiewających to, co wychodzi spod twoich palców. Za każdym razem, gdy zdarza się to na naszych koncertach jestem pod ogromnym wrażeniem. Ta magia nie mogłaby zaistnieć, gdyby nie połączenia, o których wspomniałem. Myślę, że osiągnięcie czegoś takiego jest znacznie trudniejsze niż opanowanie technicznych niuansów grania na gitarze. To wymaga ogromnych nakładów pracy!

Już niedługo odbędzie się trzecia edycja organizowanych przez ciebie warsztatów Guitar Universe. Co tym razem przygotowałeś dla uczestników tego wydarzenia?

Na miejscu pojawią się wyjątkowi gitarzyści: Plini z Australii, Mateus Asato z Brazylii, Joscho Stephan z Niemiec, który jest mistrzem stylu gypsy jazz, Tom Quayle z Wielkiej Brytanii i Andy Wood z USA. Jednym z gości będzie również moja żona Rena i nie ukrywam, że strasznie się z tego cieszę. Na co dzień nie mamy zbyt wielu okazji do tego, aby dzielić razem scenę. Zaprosiliśmy też Sterlinga Balla (CEO firmy Music Man - dop. red.) oraz Larry’ego DiMarzo. Będzie też wielu innych moich przyjaciół, więc zapowiada się naprawdę udana impreza.

Z jakiego sprzętu korzystasz podczas aktualnej trasy koncertowej?

Jak pewnie wiecie, świętujemy 20-lecie „Scenes From a Memory”. Tak się składa, że na pierwszej trasie koncertowej promującej to wydawnictwo, po raz pierwszy towarzyszyła mi moja sygnowana gitara Ernie Ball Music Man. Jeśli dobrze pamiętam, na "Live Scenes From New York” korzystałem jeszcze z prototypu. Mija więc 20 lat, odkąd razem z Ernie Ball Music Man rozwijamy linię niesamowitych instrumentów sygnowanych moim nazwiskiem. Modelem z którego jestem najbardziej dumny jest Majesty. Korzystałem z tej gitary podczas nagrywania najnowszej płyty Dream Theater i nie mogło jej zabraknąć również podczas koncertów.

Zabrałem ze sobą modele Tiger Eye, Kinetic Blue oraz siedmiostrunową Enchanted Forest. We wszystkich znalazły się moje nowe sygnowane przystawki DiMarzio - Dreamcatcher przy mostku i Rainmaker przy gryfie. To one tworzą z tych gitar potężne potwory, które wyskakują później z głośników. Podczas koncertów jest kilka momentów, w których sięgam po akustycznego Taylora z ożebrowaniem „V”. Wszystko przepuszczam oczywiście przez mój sygnowany model wzmacniacza Mesa/Boogie JP-2C.

To najlepszy i najpotężniejszy sprzęt na świecie! Korzystam też z Fractala Axe-Fx III, który wpinam w pętlę efektów. To on odpowiada za wszystkie delaye, chorusy i harmonie. Mam też sporo sprzętu od TC Electronic, na czele z pedałem modulacji Dreamscape. Do obsługi tego wszystkiego wykorzystuję nożny kontroler RJM Mastermind. Jak sami widzicie, wspiera mnie naprawdę zawodowa drużyna.

Byłeś bardzo zaangażowany w powstawanie wielu sprzętów, które towarzyszą ci zarówno w studiu, jak i na koncertach. Jak wyglądają twoje relacje z firmami, które zajmują się produkcją gitar, wzmacniaczy i efektów?

To dla mnie ogromna satysfakcja i wielkie wyróżnienie, że mogę pracować z całymi rodzinami, które tworzą firmy takie jak Mesa Boogie, Ernie Ball Music Man, DiMarzio, czy Dunlop. Jestem dumny nie tylko ze sprzętu, który udało nam się stworzyć, ale przede wszystkim z bliskich relacji jakie zbudowaliśmy. Wspaniale jest mieć ich wszystkich po swojej stronie. Uwielbiam, gdy godzinami prowadzimy kreatywne dyskusje i przesuwamy granice przy kolejnych projektach. Dzięki temu ludzie na całym świecie również mogą korzystać z naszych innowacji i tworzyć dzięki nim jeszcze lepszą muzykę.

W dzisiejszych czasach nawet ci, którzy traktują gitarę jako zwykłe hobby, zwracają dużą uwagę na sprzęt. Osoby, które chcą grać zaawansowane rzeczy szukają 7 lub 8-strunowych gitar, a także wzmacniaczy i efektów dających nowe możliwości kreowania brzmień. Jaki sprzęt poleciłbyś młodemu adeptowi shredu, którego nie stać na twój sygnowany model instrumentu od Ernie Ball Music Man?

Jakiś czas temu Music Man zdecydował się na bardzo mądry ruch polegający na stworzeniu linii tańszych instrumentów, które wciąż odpowiadają moim specyfikacjom. Ta seria to Sterling by Music Man i produkuje ją świetna koreańska firma. W ofercie dostępne są zarówno 6, jak i 7-strunowe gitary, a także modele bazujące na Majesty i JP15. Jestem przekonany, że Sterling by Music Man to idealny instrument na start dla wszystkich tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na sprzęt kosztujący więcej niż 2500 dolarów.

Skoro jesteśmy już przy temacie dobrych rad dla młodszych kolegów po fachu… Jaki jest twoim zdaniem klucz do sukcesu muzyka, który chce pozostać w branży na długie lata?

To nic innego jak ciężka praca i długie godziny poświęcane na granie każdego dnia. Trzeba być wiecznie głodnym nowych wyzwań i kolejnych osiągnięć. Bardzo ważna jest również kreatywność. Pierwsza płyta Dream Theater „When Dream and Day Unite” wyszła w 1989 roku. Od tego czasu wciąż nagrywamy i koncertujemy. Odwiedziliśmy już chyba każdy zakątek świata i wszędzie w każdym miejscu na Ziemi wychodziliśmy na scenę z ogromną radością. Napędzała nas nie tylko potrzeba tworzenia, ale również chęć budowania historii zespołu, który zostawia po sobie ogromne dziedzictwo. To na pewno nie są rzeczy, w przypadku których można sobie pozwolić na lenistwo.

foto: Getty Images

Wasze 30-letnie dziedzictwo ma w sobie coś bardzo unikalnego. Fani mają oczywiście swoje ulubione piosenki i płyty, ale nigdy nie było tak, że „klasyka” traktowana była wyżej od nowych rzeczy. Słuchacze oczekują wręcz, że na koncertach pojawią się świeże utwory. To naprawdę wyjątkowe, jeśli porównać Dream Theater do innych gigantów rocka.

Tak, to faktycznie niesamowite, ale nigdy nie traktowaliśmy tego jako coś oczywistego. Fani faktycznie nie mogą się doczekać nowych płyt. Są ciekawi w jakie rejony zaprowadziła nas muzyka podczas kolejnych sesji nagraniowych. Na koncertach nie ma jednak znaczenia z jakiego okresu pochodzą piosenki, które wykonujemy. Za każdym razem otrzymujemy tyle samo entuzjazmu i akceptacji, co chyba faktycznie jest dziś rzadkością.

Istnieje wiele zespołów, które tworzą od wielu dekad i ludzie faktycznie przychodzą na ich koncerty, aby usłyszeć konkretne numery. Być może to zasługa rozpoznawalnych hitów. Fani Dream Theater z radością witają nowe piosenki i z przyjemnością słuchają tych starych. Daje nam to ogromną radość i pozwala zachować świeżość.

Sugerujesz, że za sukcesem Dream Theater stoi… brak dużych przebojów?

(śmiech) Tak! Dokładnie to sugeruję! Mamy na koncie tylko jeden hit i dzięki temu nadal istniejemy. To cały sekret naszego sukcesu.

Zdjęcia: Getty Images