Trzynasty album studyjny Dream Theater nie zawiera niczego nadzwyczajnego. To "zaledwie" kolejny solidny materiał legendarnej kapeli z Massachusetts.
Tymczasem oczekiwania wobec Dream Theater zawsze są ogromne. Zespół przyzwyczaił swoich słuchaczy do tworzenia dzieł wyznaczających obowiązujące standardy i kierunki rozwoju metalu progresywnego. Oczywiście różnie z tym bywało w ostatnich latach, szczególnie po odejściu z szeregów kapeli Mike’a Portnoya w 2010 roku, ale mimo wszystko każde kolejne nagranie Amerykanów dostarczało odpowiedniej dawki błysku, często działając na słuchaczy wręcz olśniewająco. Dziś muzyka Dream Theater może się podobać, ale nie sprawia, że formacja wyróżnia się ponad solidność, o czym dobitnie świadczy zawartość "The Astonishing".
Zdążyłem się już spotkać z opiniami, że to dwupłytowe wydawnictwo posiada potencjał porównywalny do słynnego "The Wall" Pink Floyd. To iluzja! Łatwo wszak o wrażenie, że "The Astonishing" jest konceptem, o którym niebawem wszyscy zapomną, o ile oczywiście dadzą mu najpierw szansę. Okazuje się bowiem, że historia napisana przez Johna Petrucciego prezentuje się naiwnie. Wizja dystopicznego świata, po jednej stronie zawładniętego przez surowego imperatora, a po drugiej kreująca swoich buntowniczych bohaterów, posiada pewien potencjał, szczególnie jeśli wyobrazimy sobie, że ów świat został odcięty od prawdziwej muzyki. Niemniej autor słów na albumie niesamowicie spłaszczył całą historię, jej bohaterów i wszelkie zwroty akcji. Wszystko dzieje się tu bardzo szybko, jakby bezrefleksyjnie, uniemożliwiając słuchaczowi wczucie się w emocje bohaterów, ich dramaty i przemiany. Za to ładna wyłania się konkluzja o błogosławionej sile naturalnego talentu muzycznego, który potrafi skruszyć najbardziej zatwardziałe serca i zmieniać bieg najbardziej mrocznych wydarzeń, a nade wszystko w swej prawdzie i szczerości przezwycięża lodowaty chłód maszyn. To jednak zdecydowanie za mało, aby "The Astonishing" urósł do rangi symbolu.
Tym bardziej, że sama muzyka, rozpisana na przeszło dwie godziny, nie zachwyca. Trzynasty album Dream Theater jest bardzo nierówny - łączy bowiem ze sobą kompozycje niezłe, przeciętne i bezbarwne. Tak oto w tym rozbudowanym na 34 utwory miksie muzyki napisanej przez Johna Petrucciego i Jordana Rudessa wyłaniają się prawdziwe perełki, choćby "A New Beginning", "Moment Of Betrayal" czy też "The Path That Divides", które powinny wejść do stałego repertuaru przebojów grupy. Niestety, aby dotrwać do tych kompozycji trzeba po drodze mocno się ponudzić podczas zupełnie wyblakłych i mało emocjonujących numerów, czasem przeładowanych ilością cukru, czasem drażniąco chaotycznych, sprawiających wrażenie przypadkowo zestawionych ze sobą partii instrumentów. Refleksy dawnej wielkości zespołu, zarówno jego subtelnej, jak i drapieżnej wrażliwości, daje się zaobserwować jeszcze w kilku kawałkach ("Act of Faythe", "The Gift Of Music" i "Begin Again"), a niektóre elektroniczne wstawki stanowią dobre uzupełnienie materiału, ale to i tak za mało w konfrontacji z wielkimi oczekiwaniami wobec "The Astonishing".
Niespodziewanie w muzyce Dream Theater zostały zaakcentowane również elementy folku, co można by było uzasadnić istotą przedstawionego konceptu, ale tylko wtedy, gdyby jego akcja rozgrywała się w średniowieczu, a nie w 2285 roku. Tymczasem w kreowanej przez zespół wizji przyszłości, pomijając obecność maszyn NOMACS, zarysowuje się tandetny klimat baśniowych lasów i polan, uwydatniony niestety na poziomie zaprezentowanej przez zespół muzyki. Całość ma w sobie coś bardzo groteskowego. W sumie więc eksperymenty z dźwiękiem i budowaniem klimatu nie są dziś mocną stroną Dream Theater. Można więc sformułować wiele zarzutów do "The Astonishing", trzeba jednak zwrócić uwagę, iż jest to dzieło doskonałe od strony technicznej. Utwory zarejestrowane w nowojorskim Cove City Sound Studios charakteryzują się światowym brzmieniem, a wszelkie niuanse instrumentalne, takie jak zagrywki i solówki gitarowe Petrucciego oraz liczne efekty Rudessa, świadczą o nieprzemijających predyspozycjach muzycznych obu wirtuozów. Szkoda, że ten warsztat nie przełożył się na ogólny klimat trzynastego albumu studyjnego Dream Theater.
Kapeli najwyraźniej zabrakło świeżości, jakiegoś porywającego motywu wiodącego, który mógłby zagwarantować sukces "The Astonishing". Przecież o przebrzmiałość zespół był już oskarżany przy okazji ostatniego krążka "Dream Theater" z 2013 roku, którego przesadzone rozwinięcie nastąpiło właśnie na nowej płycie. W sumie więc nadętość, odcinanie kuponów od wielkiej kariery, nabieranie słuchaczy na schematy i powątpiewanie w ich inteligencję są dziś podstawowymi problemami Dream Theater. Szkoda, że zespół, w którym tworzą i grają tacy mistrzowie, jak Petrucci i Rudess, a także pozostający w świetnej formie James LaBrie, Mike Mangini i John Myung, decyduje się na wydawanie albumów rzemieślniczych i w pewien sposób wyrachowanych. Taki jest "The Astonishing", gdzieniegdzie błyskotliwy, choć głównie solidny, a przez to rozczarowujący, ponieważ Dream Theater przyzwyczaił do czynienia magii z muzyki. Teraz gdzieś uleciała… i muzyka i magia.
Konrad Sebastian Morawski