Steve Lukather opowiada nam o życiu w trasie...
Gitarzysta: Jaki był Twój pierwszy koncert i jak Ci poszedł?
Steve Lukather: W szóstej klasie miałem kapelę o nazwie The Blueberry Waterfall. Grałem na pożyczonym Fenderze Jaguarze i fuzzie o nazwie BossTone, wpiętym prosto do wzmacniacza Blackface Twin. To było coś w rodzaju ‘power trio’ i byliśmy całkiem nieźli jak na swój wiek. Graliśmy szlagiery takie jak ‘Back In The USSR’, ‘Foxy Lady’, ‘Gloria’ czy ‘House Of The Rising’. Dziewczyny wrzeszczały z ekscytacji, było bardzo głośno, a nauczyciele mieli cierpiące miny. Wtedy mnie to naprawdę wzięło. Postanowiłem być muzykiem i nie oglądałem się już nigdy za siebie.
Co jest w Twoim riderze?
Surowy imbir, woda gazowana, herbatka Throat Coat, cytryny i piwo bezalkoholowe do orzeźwienia się po koncercie. Skończyłem z tym całym rock’n’rollowym nonsensem lata temu. Jeśli ktoś zobaczy mnie gdzieś z czymś piwopodobnym, to zawsze jest zero procent. Internet… piszą, że noszę perukę… A kto by kupił perukę taką jak ten mój wiecheć. Ale żeby było jasne – oferuję milion dolców każdemu, kto zdoła zdjąć ‘perukę’ z mojej głowy. I od razu ostrzegam, że jak nie zejdzie, to leję w pysk!
Opisz swój aktualny zestaw koncertowy…
Jon Gosnell, mój techniczny, zbudował dla mnie oldschoolowy pedalboard, w którym efekty rotują cały czas. Gram na czterech gitarach Music Man LIII: dwie w standardowym ‘E’ i dwie w ‘Eb’ do kilku kawałków. Oprócz tego akustyki Yamahy. Dwa wzmacniacze Bogner Ecstasy połączone stereo do delaya ping-pong… Mógłbym napisać książkę o tym co było, jest lub będzie w moim pedalboardzie – jest teraz tyle świetnych kostek.
Jaki jest najlepszy sposób na uzyskanie dobrego brzmienia na żywo?
Nie graj zbyt głośno! Zabójcze dla dobrego brzmienia jest wzajemne zbieranie dźwięku przez różne mikrofony. Kup stary, sprawdzony SM57 i przesuwaj wokół głośnika by znaleźć idealne ustawienie. Kiedy grasz w dużej sali, oszczędnie dozuj delaye i pogłosy. Nadużywanie ich było moim grzechem w latach 80… jak wiele innych rzeczy (śmiech), wybacz! Upewnij się, że dobrze słyszysz groove i wokal. Czas i wzajemne strojenie są kluczowe. Odkryłem też, że jakkolwiek wszyscy uwielbiamy shred i technikę, w dużej hali wszystko to ginie. Nawet najbardziej precyzyjni gitarzyści mają rozmazany sound. To dlatego w takim scenariuszu prawdziwym dominatorem jest David Gilmour – gra kilka nut i jego gitara śpiewa ponad kapelą. Właściwe dźwięki znaczą więcej niż arpeggia grane z prędkością 1000 km/h. Spróbuj nagrywać próby dźwięku i słuchać ich przed właściwym koncertem – zawsze można się z tego czegoś nauczyć.
Najlepsza scena na jakiej dotychczas grałeś?
Och… to trudne. Tak wiele świetnych scen z kompletnie różnych powodów. Ziggo Dome w Holandii, Budokan w Japonii, Bercy w Paryżu, Albert Hall w UK i ten mały klub w LA, w którym dżemujemy blisko 40 lat: The Baked Potato. Mnóstwo magii wsączyło się w jego ściany: bezcenne czasy dla mnie, w sensie muzycznego rozwoju.
Najgorsza podróż na lub z koncertu?
Z Los Angeles do Cape Town w południowej Afryce: 30 godzin. Zanim dotarłem na miejsce, moja bielizna wyglądała jak używany filtr do kawy. Czułem się jakbym podróżował na Wenus. Plus najgorszy jet-lag ostatnich 40 lat.
Jakiej najdziwniejszej rzeczy byłeś świadkiem w trasie?
Wydaję książkę pod koniec 2017 lub na początku 2018 roku – o moim życiu, doświadczeniach studyjnych i życiu w trasie. Tam znajdziesz wszelkie szalone anegdoty, a także historie z legendarnymi artystami, z którymi miałem przyjemność pracować.
Kiedy w trasie byłeś najbliżej momentu „Spinal Tap”?
Wyprodukowałem cztery tracki na ich drugi album ‘Break Like The Wind’, a ostatnio grałem na nowej płycie solowej Dereka Smallsa. Kocham tych kolesi: Christopher Guest, Harry Shearer i Michael McKean to naprawdę świetni muzycy. W studio byli genialni i od razu zobaczyłem jak bardzo kochają muzykę. Poszliśmy razem z Toto na ten film do kina. To było w okolicach albumu ‘Hydra’. Była 2 nad ranem, więc w kinie było prawie pusto. Nawaliliśmy się i prawie popękaliśmy ze śmiechu, a nikt inny z oglądających się nie śmiał. To było takie zabawne, sami przeżyliśmy większość tych sytuacji. To dlatego ten film można znaleźć w każdym tour-busie przez ostatnie trzydzieści parę lat.
Jakimi liniami lotniczymi podróżowało ci się najlepiej?
Przez ostatnie lata gram w kapeli Ringo Starra. Podziwiam tego jegomościa i wszystkich w tym zespole. Z Ringo zagrałem najlepszy gig jaki miałem poza Toto. Byliśmy przez niego traktowani jak królowie, podróżując jego prywatnym odrzutowcem G4. Po czymś takim, wszystko inne wysiada. Kocham gościa i jestem mu bardzo wdzięczny za wszystko.
Jaki jest Twój ulubiony album koncertowy?
Człowieku, to trudne… Humble Pie ‘Performance Rockin' the Fillmore’, Yes ‘Yessongs’, Pink Floyd ‘Delicate Sound Of Thunder’, Rolling Stones ‘Get Yer Ya-Ya’s Out!’, Cream ‘Goodbye Cream’, Miles Davis ‘Four & More’. To są rzeczy, które mnie inspirowały. Jest jeszcze coś, choć to nie album, ale pojedyncze nagranie ‘na żywo’: Jimi Hendrix ‘Voodoo Child’ na ‘Electric Ladyland’. To coś co odmieniło moje życie!