Wywiady
Zakk Wylde

Zakk Wylde to człowiek, któremu z pewnością nie można odmówić perspektywicznego patrzenia na świat.

2019-09-10

Żeby się o tym przekonać, wystarczyło zapytać go o to jak czuje się z tym, że debiutancki album Black Label Society, czyli „Sonic Brew”, obchodzi w tym roku swoje dwudziestolecie. Nie spodziewaliśmy się, że Zakk patrzy aż tak daleko w przód… "Wszyscy dziwią się, że to już 20 lat, ale ja patrzę na to zupełnie inaczej. Mam gdzieś stary numer magazynu Guitar Player z Keithem Richardsem na okładce. Obok zdjęcia jest napis ‘16 lat The Rolling Stones’. W tamtych czasach to musiało być naprawdę coś! Z drugiej strony, trzeba sobie uświadomić, że Stonesi jako zespół, już dawno przekroczyli pięćdziesiątkę. Właśnie dlatego na naszym torcie urodzinowym, który przygotowano z okazji 20-lecia naszego debiutu, pojawił się napis ‘Wszystkiego najlepszego Black Label Society. Przed wami 30 lat pracy. Bierzcie się do roboty!’”.

52-letni gitarzysta śmiał się naprawdę szczerym śmiechem, kiedy opowiadał nam o tym torcie. Trzeba pamiętać, że Zakk był legendą już w 1999 roku, kiedy Black Label Society debiutowało na rynku muzycznym. Lata pracy z Ozzym Osbournem z pewnością pomogły mu zbudować pozycję w branży, ale to właśnie własna kapela przyniosła mu najwięcej dumy. Właśnie dlatego Zakk postanowił uczcić okrągłą rocznicę wydania debiutanckiej płyty swojej kapeli poprzez odświeżone wydawnictwo zatytułowane ‘Sonic Brew 20th Anniversary Blend 5.99–5.19’. Okazuje się, że długa nazwa to nie przypadek. Zwykły dopisek ‘remastered’ nie wystarczył, biorąc pod uwagę, że nowy miks i mastering to nie jedyne zmiany jakie wprowadzono do materiału z 20-letnią historią.

Zakk z pełną powagą opowiedział nam o tajemniczym zniknięciu oryginalnych nagrań… „Pamiętam, że zaraz po tym jak skończyliśmy naszą robotę w studio, na miejscu pojawił się Doug Henning (popularny kanadyjski magik i iluzionista – dop. red.). Jak to zwykle bywa w podobnych sytuacjach, zaczął od niewinnego: ‘Hej chłopaki, pozwólcie, że pokażę wam magiczną sztuczkę’. Następnie przykrył taśmy-matki swoją peleryną i po chwili nagrania zniknęły!"

Ta sytuacja dała Zakkowi duży zakres swobody przy pracy nad odświeżoną wersją materiału. Jak sam wspomina, jedyna wersja albumu jaka im pozostała to ta, którą można było kupić w sklepie. „Kiedy chciałem, żeby stopa na miksach była nieco bardziej podbita, albo zależało mi na dopieszczeniu werbla, musiałem prosić Jeffa (Fabb, obecny perkusista Black Label Society – dop. red.), żeby jeszcze raz nagrał mi w studio partie, które oryginalnie grał Phil Ondich. Grał z podkładem, którym było pierwotne nagranie. W nowych wersjach piosenek z „Sonic Brew” słychać więc de facto dwie różne perkusje. To trochę jak w Allman Brothers. Tam za perkusję odpowiadali Jaimoe i Butch Trucks. U nas, zabieg ten trzeba było powtórzyć również z gitarami i wokalami. Było to konieczne wszędzie tam, gdzie zależało mi na uwypukleniu pewnych elementów w miksach. Żebym w ogóle mógł cokolwiek miksować, musiałem to najzwyczajniej w świecie odtworzyć.”

 

Nowa wersja „Sonic Brew” potwierdza tylko to, że Zakk już podczas powstawania płyty doskonale wiedział jakie efekty osiągnąć na debiutanckim krążku Black Label Society. Utwory takie jak ‘Bored to Tears’, ‘The Rose Petalled Garden’ i ‘Born to Lose’ stały się wizytówką charakterystycznego stylu grupy, która często określana była jako Black Sabbath na sterydach (w miksie ‘Peddlers of Death’, które oryginalnie pojawiło się na solowej płycie Zakka zatytułowanej ‘Book of Shadows’ wykorzystano nawet riff ze ‘Sweet Leaf ’, który napisał nie kto inny, tylko Tony Iommi). Na debiutanckim albumie Black Label Society nie zabrakło też folkowo-akustycznych numerów (‘Spoken in the Wheel’) oraz shreddingu w stylu Eddie’go Van Halen’a zagranego unplugged (‘T.A.Z.’). Zakk Wylde od początku nie stronił również od southern-rockowych klimatów (‘Mother Mary’).

Jak opowiada nam artysta, „Sonic Brew” powstało w okresie pewnych zawirowań w jego karierze. „Właśnie skończyłem nagrywać ‘Ozzmosis’ razem z Ozzym. W tym samym czasie grałem też razem z Guns N’ Roses. Ozzy cały czas dopytywał, czy może na mnie liczyć w kwestii koncertów, a ja wciąż nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć. W tym samym czasie czekałem na decyzje związane z moją przyszłością w Guns N’ Roses, gdzie tylko na chwilę zająłem miejsce po Gilbym Clarke’u. Stanęło na tym, że Ozzy nie mógł już dłużej czekać i w jego zespole zastąpił mnie Joe Holmes. Niestety, chwilę później dowiedziałem się o tym, że nie mam szans na dalszą współpracę z Guns N’ Roses. W ten sposób, po raz pierwszy w swojej karierze zostałem bez zespołu. Na szczęście nie jestem gościem, któremu zależy tylko pieniądzach. Ja po prostu chcę mieć co robić. To wtedy zacząłem nagrywać akustyczne ‘Book of Shadows’. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że nie jestem jeszcze gotowy na bycie drugim Jamesem Taylorem – songwritterem, który śpiewa spokojne piosenki. W głowie cały czas grały mi mocne riffy. W końcu zacząłem je nagrywać i tak narodziło się Black Label Society.”

Wylde szybko skontaktował się z Philem Ondichem, którego znał ze south-rockowo-stonerowego projektu o nazwie Raging Slab. Panowie zarezerwowali studio w Miami i rozpoczęli pracę nad materiałem. Ondich grał na perkusji a Wylde zajmował się całą resztą. „Założenie było proste: nagrajmy dobre partie bębnów a reszta wyjdzie w praniu.”

 

W studiu znalazły się graty, które Zakk Wylde zdążył już bardzo dobrze poznać. „Jeśli chodzi o wzmacniacz, wybrałem Marshalla JCM800 2203, który niemal zawsze towarzyszył mi podczas nagrań z Ozzym. W przypadku gitary, postawiłem na Rebela, czyli mojego customowego Les Paula z 1989 roku (charakterystyczny instrument z kapslami od butelek przytwierdzonymi do korpusu – dop. red.). Drugim wiosłem, które zabrałem do studia był Grail (Les Paul custom z 1981 roku – dop. red.). Pamiętam, że nagrywałem jeszcze na jednej gitarze. Był to Les Paul w przystawką typu Sustainer. Przydała się na przykład podczas rejestrowania różnego rodzaju sprzężeń.”

To instrumentarium udowadnia, że Zakk już wtedy doskonale wiedział, czego mu trzeba, żeby osiągnąć charakterystyczne, potężne brzmienie. „Nigdy nie zrozumiem gości, którzy cały czas zmieniają swoje gitary i wzmacniacze. Spytajcie Billy’ego Gibbonsa na czym nagrywał ‘Tush’. Najprawdopodobniej odpowie, że korzystał po prostu z jakieś gitary i jakiegoś wzmacniacza. Czemu dla wielu osób taka konfiguracja jest niewystarczająca? Ostatnio jak słuchałem ‘Tush’ brzmiało to naprawdę zajebiście i chyba nic się od tego czasu nie zmieniło…”

Mimo, że sesja nagraniowa przebiegła szybko i sprawnie, nie obyło się bez problemów. Pierwsza partia płyt została wydana z okładką na której pojawiła się charakterystyczna butelka whisky Johnnie Walker Black Label, która w oczywisty sposób nawiązywała do nazwy kapeli. Wylde był przekonany, że producent alkoholu będzie zachwycony tym wyróżnieniem i z miejsca zaproponuje mu posadę ambasadora marki. Jak sam twierdzi, doszło wtedy do ‘drobnych błędów w obliczeniach’. „Z dnia na dzień wstrzymali nam dystrybucję i sprzedaż wydawnictwa w dotychczasowej postaci. Usłyszeliśmy, że Johnnie Walker to produkt wysokiej jakości. A takie mutanty jak my mogły przyczynić się jedynie do zszargania nieskazitelnej reputacji marki (śmiech). Mieliśmy więc pretekst do tego, żeby wydać płytę z nową okładką i dorzucić jedną lub dwie nowe piosenki w bonusie. Wszystko oczywiście skończyło się dobrze. Od początku wiedziałem, że Black Label Society będzie moim miejscem na ziemi. Nie przypominam sobie żebyśmy kiedykolwiek mieli coś takiego jak gorsze momenty. A już szczególnie w czasach kiedy ostro tankowaliśmy. Mieliśmy mnóstwo czasu na wspólne chlanie, pisanie muzyki i nagrywanie piosenek. Do tego dostawaliśmy za to kasę. Jak można nie pokochać takiego życia?!”

Równie ciepło Zakk wypowiada się na temat koncertów z Black Label Society. „Ludzie często dziwią się temu, że wciąż koncertuję. Mam na to jedną odpowiedź – ja po prostu robię to co najbardziej kocham. Nie rozumiem, jak można ciężko na coś pracować tylko do jakiegoś momentu, a po jego osiągnięciu, po prostu odwrócić się na pięcie i skończyć coś robić. Taka mentalność jest mi całkowicie obca.”

 

Nie da się ukryć, że 10 albumów studyjnych, liczne EP-ki i setki zagranych koncertów jak najbardziej potwierdzają te słowa i są niejako żywym dowodem na to, że Zakk Wylde żyje dla muzyki. A to jedynie solowy wycinek jego kariery. Zakk ma na swoim koncie występy pod szyldami ‘Steve Vai’s Generation Axe’, ‘Experience Hendrix’ oraz własny cover band grający piosenki Black Sabbath (Zakk Sabbath). Od niedawna, Wylde pracuje również nad własnymi gitarami, wzmacniaczami i efektami. Jego marka nazywa się po prostu Wylde Audio. „Posłużę się metaforą: ja po prostu kocham taniec. Każdy projekt w który się angażuję to jego inna odmiana: balet, stepowanie, style uliczne i wiele innych – wszystkie sprawiają mi tyle samo frajdy!”

Jedno z pierwszych miejsc na liście obecnych projektów Zakka wciąż zajmuje współpraca z Ozzym Osbournem. Panowie zbroją się właśnie, aby powrócić na trasę „No More Tours II”, która potrwa aż do połowy 2020 roku. Zapytany o to, czy ponownie wejdzie do studia z legendarnym wokalistą Black Sabbath odpowiada: „Wszystko zależy od szefa. W tej chwili jesteśmy w trybie koncertowym, więc na razie o tym nie myślimy. Gdyby jednak zdarzyło się tak, że Ozzy zadzwoni i spyta, czy mam kilka wolnych riffów na nowy materiał – będę gotowy. Spytam tylko, czy po drodze do studia nie kupić mu jajek i mleka (śmiech). Jeśli Oz będzie zainteresowany nową płytą – wchodzę w to całym sobą!”

Wygląda na to, że w powietrzu wisi również nowa płyta Black Label Society. „Nowe wydawnictwo na pewno w końcu się ukaże. Z Black Label Society jest jak z baseballem. Niezależnie od tego, czy właśnie wygraliśmy World Series, czy zajęliśmy ostatnie miejsce w lidze, zawsze przyjdzie pora na nowy sezon.”