G3 (Joe Satriani, John Petrucci, Uli Jon Roth) – 19.03.2018 – Warszawa

Relacje
G3 (Joe Satriani, John Petrucci, Uli Jon Roth) – 19.03.2018 – Warszawa

19 marca na warszawskim Torwarze, w ramach trasy G3 wystąpił Joe Satriani, John Petrucci oraz Uli Jon Roth.

G3 to seria koncertów, w ramach których występują trzej topowi gitarzyści z własnym repertuarem, a na zakończenie wszyscy spotykają się we wspólnym jam session. Pomysłodawcą inicjatywy jest Joe Satriani, który bierze udział w każdej trasie, zapraszając dwóch pozostałych gitarzystów do składu. Na przestrzeni lat, obok Satcha, wystąpili m.in. Steve Vai, Michael Schenker, Steve Lukather, czy Guthrie Govan…

Wieczór koncertowy rozpoczął były gitarzysta Scorpions, Uli Jon Roth, prezentując swoje najpopularniejsze kompozycje solowe, w tym „We’ll Burn the Sky” Scorpions. Wydawać by się mogło, że Uli najmniej pasuje do idei G3. Są to jednak mylne wrażenia, bowiem G3 na tym polega, że zapraszani są gitarzyści z odległych światów muzycznych. W stylu Rotha mamy sporo melodii, techniki, a jak potrzeba, to i shredu. Moim zdaniem doskonały wybór, zresztą po raz kolejny. Całościowo, Uli wypadłby znakomicie, gdyby nie nagłośnienie – zbyt dużo górnego pasma. Torwar jest skomplikowanym i trudnym do okiełznania miejscem. Występ mógłby być też bardziej czytelny, gdyby zagrało mniej gitarzystów, bo poza Ulim było ich dodatkowo dwóch.

Jako drugi na scenie, w minimalistycznym składzie, bo jako trio, pojawił się John Petrucci. Na perkusji towarzyszył mu Mike Mangini z Dream Theater oraz na basie Dave LaRue, który ma za sobą współpracę z Petruccim, czy Joe Satrianim. Występ lidera Dream Theater różnił się od Rotha przede wszystkim czytelnym brzmieniem gitary. Perkusja i bas stanowiły tło, nie wychylając się zbytnio przed szereg, bo w końcu to gitara ma być głównym bohaterem na takich koncertach, jak G3. John zagrał kilka utworów z pierwszej solowej płyty, czyli m.in. „Damage Control”, czy „Glasgow Kiss” na zakończenie. Pojawił się też nowy utwór, nota bene jeden z ciekawiej brzmiących wśród jego koncertowego repertuaru G3, „Happy Song”. Nie jest to pierwsza trasa G3, w której Petrucci bierze udział. Widać wyraźnie, że jako solowy projekt czuje się swobodnie, nie brakuje mu charyzmy, choć trzeba przyznać, że jego popisy w wydaniu solowym są dużo mniej efektowne, niż z Dream Theater.

Można było postawić w ciemno, że największym showmanem będzie Joe Satriani. Aktualnie muzyk promuje nowy solowy album „What Happens Next”, z którego na żywo pojawiły się takie utwory, jak „Super Funky Badass”, czy „Cherry Blossoms” z piękną wyświetlaną animacją z kwiatami wiśni w japońskiej scenerii. Wraz z Joe, na scenie występuje skład podobny do stałego koncertowego line-upu. Na gitarze towarzyszy mu niemal tradycyjnie Mike Keneally, a na basie Bryan Beller, znany z projektu The Aristocrats. Keneally od paru lat jest mistrzem drugiego planu na koncertach Satrianiego. Tym razem popisał się nie raz solówkami do tego stopnia, że nawet sam Satch usunął się w cień, dając „5 minut” swojej „prawej ręce”. Na zakończenie nie mogło zabraknąć jednego z największych hitów Joe, „Always With Me, Always With You”. Satriani to luzak, a zarazem perfekcjonista. Wspaniale się go słucha i ogląda, zwłaszcza z jego zespołem koncertowym.

Chwilę później, pozostając na scenie, Satriani zaprosił swoich towarzyszy do jam session, dość błyskawicznie przechodząc do „Highway Star” Deep Purple. Zgodnie ze zwyczajami panującymi na G3, muzycy podczas wspólnego jamu, wykonują standardy muzyki rockowej, a kolejnym utworem był rozpoczęty przez Rotha „All Along the Watchtower” Jimiego Hendrixa. No i tutaj działo się najwięcej, improwizacje nie miały końca, a każdy z muzyków we własnym stylu, w pełni swobody i bez presji czasu, zaprezentował solówki, silnie nawiązujące do stylu Hendrixa. Najbardziej w tej części jamu zaszalał Uli Jon Roth, który wręcz odpłynął w psychodeliczny sen. Zdecydowanie mój ulubiony moment ostatniej części imprezy. Wybrzmiał również „Immigrant Song” Led Zeppelin, niemal kilkukrotnie wydłużony, znów za sprawą solówek gitarzystów. Całość jamu wypadła imponująco, a czas trwania (kilkanaście minut) wręcz w punkt – konkrety i show po raz kolejny, najbardziej w wydaniu Satrianiego.

Dzięki różnorodności stylistycznej tamtego wieczoru, każdy mógł znaleźć coś dla siebie – zarówno legendarne kompozycje Satrianiego, jak i ciężkie, soczyste riffy Petrucciego, czy zgrabne zawodzenie i melodyjne solówki Rotha. Każdy z nich jest też na swój sposób showmanem. Mniej lub bardziej, choć wyraźnie widać i słychać, że Uli Jon Roth nie tyle nie pasuje do składu, co najbardziej wyróżnia się na tle reszty zarówno wizerunkowo, jak i muzycznie. G3 zawsze było wydarzeniem łączącym trzy bardzo różne, a zarazem bliskie sobie muzyczne światy. Można śmiało powiedzieć, że tegoroczne G3 to jedno z ciekawszych gitarowych wydarzeń tego roku.

Zdjęcia: Robert Wilk
Tekst: Wojciech Margula