Wywiady
Joe Satriani

Mistrz legatowej frazy opowiada nam o kulisach zahipnotyzowania perkusistą, o nadmiernie skomplikowanych wzmacniaczach, ekstrawaganckich czipsach i niechcianych falstartach przed występami na żywo…

2018-07-12

PIERWSZY KONCERT

Pierwszy koncert zagrałem w szkole. To była Carle Place High School na Long Island w Nowym Jorku. Miałem 14 lat, kiedy zaproszono mnie do zagrania w zespole. Byłem bardzo podekscytowany, a jednocześnie skamieniały ze strachu. Zachowało się zdjęcie z tego występu – widać jak stoję plecami do publiczności. Stałem blisko perkusisty i po prostu gapiłem się na niego cały czas. Miałem swój hendriksowski kapelusz oraz butelkę z kolorową świecą. Miało mi to dodać odwagi i przyciągnąć ducha Hendrixa na scenę, by mi pomógł.

GRACIARKA

Za każdym razem kiedy gram trasę koncertową, staram się korzystać z miarę nowych modeli mojej sygnatury Ibaneza. W 2018 roku będę woził ze sobą sześć gitar – prawdopodobnie cztery najnowsze i dwie z poprzedniego sezonu. Na pewno będę miał ze sobą Fractala Axe-Fx II, który zapewnia mi delaye i kilka innych efektów, ale lubię także mieć efekty w kostkach pod nogą, takie jak Vox Big Bad Wah, Digitech Whammy, Tone Bender czy EHX Pog. Wpinam to do wzmacniacza z najdłuższą z możliwych nazwą: Marshall JVM 410HJS. Korzystam z jednej czterokanałowej głowy. Trzy tryby na każdy kanał. Wystarczająca ilość alternatywnych opcji brzmieniowych, by wpędzić się w kłopoty. Na końcu łańcucha znajduje się standardowa paczka 4x12.

NAJWAŻNIEJSZE OGNIWO

Ze wszystkich elementów mojego zestawu sprzętowego najważniejszym jest gitara. Bez mojego Ibaneza JS czułbym się nagi, wiesz? Mam sporo dobrych instrumentów, również tych starych, albo nowych customowych i wszystkie one są na swój sposób inspirujące. Ale nigdy nie zagrałbym na nich koncertu. Za każdym razem kiedy biorę do ręki mojego JS, czuję jak ogarnia mnie spokój i spod moich palców wypływa lepsza muzyka.

BYĆ JAK SPINAL TAP

Graliśmy wtedy na Hellfest we Francji. Nie ma próby, po prostu wychodzimy na scenę z nadzieją, że będzie dobrze. Zaczynamy grać i od razu coś nam nie pasuje. Nagle słychać z monitorów jakieś rozmowy i uderzenia w perkusję. Biedny Marco Minnemann siedzi kilka metrów ode mnie z przerażoną miną – okazuje się, że nie słyszy ani dźwięku z tego co ja gram. Wszystko idzie na żywo we francuskiej telewizji i transmitowane jest w całej Europie. Chcemy grać „Shockwave Supernova”, ale z głośników dobywa się perkusyjne „bum, bum, bum” i słowa „test – raz, dwa, trzy”. Okazuje się, że technicy pokręcili coś w aparaturze i na naszą scenę trafił sygnał z innej sceny, gdzie akurat montował się zespół. Wyglądaliśmy faktycznie Spinal Tap (śmiech).

ZACHCIANKI

W moim koncertowym riderze nie ma żadnych dziwactw. A właściwie, biorąc pod uwagę niektórych innych artystów, moim dziwactwem jest brak dziwactw w riderze. Naprawdę nie cierpię czipsów smakowych, więc jeśli mam się uprzeć na coś, niech to będą zwykłe czipsy z solą. Ale to chyba nie jest jakaś ekstrawagancja? Mamy w spisie niewielką kolekcję piw, trochę wina, masło orzechowe… To takie amerykańskie – uwielbiamy robić sobie kanapeczki z masłem orzechowym lub dżemem późno w nocy.

MAGICZNA NOC

Pewnego razu graliśmy tuż przed zespołem Metallica. To było kilka lat temu na ich scenie w mieście Quebec. Ciepła, letnia noc, dzień po moich urodzinach w połowie lipca. Pod sceną 120 tysięcy ludzi rozproszona tu i ówdzie w tym pięknym miejscu. To było coś niesamowitego. Siedziałem na backstage z Kirkiem Hammettem, którego znam od czasów kiedy był bardzo młodym człowiekiem, ot tak po prostu – gadaliśmy sobie jak dawniej. Wspomnienia i myśl, że dziś gramy na tej samej scenie sprawiły, że ta noc była wyjątkowa i magiczna.

NAJGORSZA PODRÓŻ

Leciałem kiedyś z Moskwy do Krasnodaru. Koleś siedzący obok mnie jest kompletnie pijany, a jednocześnie bardzo na coś wkurzony. Siedzi przy oknie, a ja na środkowym siedzeniu. Nagle zaczyna się wydzierać i kłócić o coś z obsługą. Potem wypija szklankę wody i zasypia na moim ramieniu. Musiałem go ciągle spychać w kierunku okna. Kiedy samolot wylądował próbowaliśmy go obudzić, ale bez skutku. Wysiedliśmy, a on został w samolocie.

KLUCZ DO SUKCESU

Musisz mieć brzmienie, które inspiruje cię podczas grania. Inaczej to wszystko nie zadziała. Nie będziesz w stanie wycisnąć magii z muzyki. Jest ekstremalnie ważne, by doprowadzić brzmienie do poziomu, w którym możesz się zrelaksować i być po prostu artystą. Publiczność natychmiast wyczuwa takie rzeczy. Jeśli ty nie będziesz zadowolony, słuchacze także nie będą się dobrze bawić.

FALSTART

Przed samym koncertem ćwiczę wolno i niezbyt intensywnie. Jeśli mam trochę czasu przed występem, gram po prostu jakieś łatwe rzeczy, rytmy, piosenki, tego typu rozgrzewki. To wystarcza, abym wszedł na scenę w odpowiedniej formie. W ten sposób oszczędzam swoją kreatywną i fizyczną energię, aby podzielić się nią z publicznością. Nie chcę przecież osiągnąć szczytu swoich możliwości zanim wejdę na scenę, bo to byłby falstart.

ULUBIONY ALBUM LIVE

Trudno wybrać, ale chyba najczęściej słuchaną przeze mnie płytą koncertową jest „Band Of Gypsys” Jimiego Hendrixa. Tą płytą Jimi osiągnął Olimp gitarowego rzemiosła, wyznaczając standardy i kierunki rozwoju na kolejne dekady. Nawet w dzisiejszych czasach, nikomu nie udaje się zbliżyć do tego co Hendrix zrobił wtedy na scenie.