Co bardziej przewidywalni krytycy napisali już złośliwie, że to co gra Satriani na najnowszym, szesnastym studyjnym krążku, modne było na początku lat '90.
Zgodnie z ich tezami tak się już za struny szarpać nie powinno, a Satriani, zatoczywszy wielkie koło, na "What Happens Next" wrócił tam skąd wyszedł, ze szczególnym naciskiem na "Surfing with the Alien" (1987) i "The Extremist" (1992). Rzeczywiście jest sporo prawdy w słowach, że Satriani w swojej muzycznej wizji zmienia niewiele. Miał wprawdzie skoki w bok z progresywnym metalem a nawet elektroniką, ale ostatecznie to gitarzysta o klasycznym bluesowym feelingu, lubiący wah wah i ostre szarpnięcia za wajchę. Prawdą jest też, że na przestrzeni tych wszystkich lat tylko na polskim podwórku zdążyło wyrosnąć kilku błyskotliwych gitarzystów (Żytecki, Socha, Dawidek) bardziej interesujących od współczesnego Satrianiego. Jednak to Satch wciąż nazywany jest królem wśród gitarowych solistów i co by nie mówić o przebrzmiałości tej stylistyki, to najważniejsza jest przecież muzyka i to czy potrafi jeszcze na słuchacza oddziaływać. A "What Happens Next", pomimo pozbawionej jakiegokolwiek gustu okładki, słucha się całkiem przyjemnie.
Solidnym kopniakiem rozpoczynającym album jest rozpędzony rockowy "Energy", rzeczywiście elektryzujący i skrzący dookoła iskierkami. Najlepsza część płyty to zdecydowanie "Thunder High on the Mountain" ze świetnym, ciężkim riffem i ulotna ballada "Cherry Blossoms". Pięknie tempo podkręci "Headrush", naprawdę charakternie zagra "Invisible". Całkiem niezłą linię gitary napisał Satriani w tytułowym "What Happens Next", a masę uczucia da się wyczuć w kolejnych szarpnięć strun w "Forever and Ever".
Na krążku znalazły się też kompozycje mniej porywające: w "Looper" dzieje się niewiele, "Righteous" to numer, jakich Satriani nagrał w karierze pewnie ze dwa tuziny, a "Smooth Soul" mimo w gruncie rzeczy miłych, santanowych klimatów, angażuje raczej średnio. Za zawalidrogę można też uznać marszowy, nudny w partiach gitary i sekcji "Catbot".
To co na "What Happens Next" podoba się najmniej to właśnie przygrywający Satrianiemu zespół. Kiedy do sekcji bierze się przeżywającego drugą młodość, rozszalałego Glenna Hughesa i nieco wprawdzie zaśniedziałego, ale wciąż charakterystycznego Chada Smitha, to chciałoby się, by ta sekcja mury taranowała, tymczasem obaj są bezpłciowi, nudni, praktycznie nie mają dla siebie miejsca. Satch nie pozwolił im na zbyt wiele, potraktował raczej jako tło. Gitarzysta mógł równie dobrze zatrudnić ludzi bez wielkich nazwisk, a wyszłoby na to samo, bo po prawdzie Hughes i Smith na krążek nie wnoszą absolutnie niczego prócz nalepki z ich nazwiskami na froncie.
Nowy album Satrianiego to żadna niespodzianka w dyskografii genialnego gitarzysty, artysta wciąż gra swoje, bez wielkich rewolucji, w dobrze już ogranej stylistyce. Muzyka jest kolorowa, gitary krzeszą udane frazy z tymi wszystkimi podciągami i wah wahem, potrafią zaryczeć fajnym, hard rockowym riffem, ale i uraczyć nieco subtelniejszymi, balladowymi liniami. To krążek jakiego po Satchu mogliśmy się spodziewać, solidny i profesjonalny, melodyjny, z charakternymi momentami, ale i fragmentami nijakimi. W "What Happens Next" bez wątpienia można się przyjemnie zasłuchać, jednak w euforię raczej nie ma co popadać. Dotychczasowi fani Satrianiego bez najmniejszych wątpliwości będą ukontentowani nową porcją dźwięków od swojego idola, bo to kolejna udana pozycja w jego dyskografii.