Megadeth

United Abominations

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Megadeth
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-08-28
Megadeth - United Abominations Megadeth - United Abominations
Nasza ocena:
5 /10

Od końca XX wieku, czyli jakoś od albumu „Risk” (1999), Dave Mustaine nie był facetem, z którym można było konie kraść i bezgranicznie ufać w jego muzyczne wybory. Drogi jakimi kroczył rudowłosy muzyk wiodły przez góry i doliny, a i niejednokrotnie można się było na nich napotkać na uzbrojoną minę, zagrzebaną zresztą przez samego Mustaine’a.

Przedziwne flirty z industrialem i nu-metalem na bardzo chłodno przyjętym „Risk”, miałki i wykastrowany z dobrych momentów „The World Needs a Hero” (2001) i wreszcie potężne odrodzenie w postaci „The System Has Failed” (2004). Po takiej plejadzie różnorodnych krążków ciężko było przewidzieć co też Mustaine wypuści na jedenastym studyjnym „United Abominations” (2007), który ukazał się w cyklu reedycji kompaktów Megadeth odpowiednio odświeżonych przez remaster Teda Jensena.

Na „United Abominations” da się doskonale wyczuć wyjątkowo chwiejny poziom Megadeth z kilku poprzedzających płyt. Przeplatają się tu rzeczy bardzo fajne, z takimi sobie i gatunkowymi eksperymentami zupełnie jednak niepasującymi do nazwy pod jaką się ukazały. Mam tu na myśli chociażby zaśpiewany w duecie z Cristiną Scabbia numer „A Tout Le Monde”, przypominający nie do końca dobrze wyprodukowaną grunge’ową radiówkę. Z drugiej strony jest świetny, mocno inspirowany Judas Priest heavy metal „Sleepwalker”; są „Washington is Next!”, „Never Walk Alone… A Call to Arms” i porządnie rozwścieczony „Burnt Ice”, które choć nie są jakimiś petardami, to na pewno nie przynoszą wstydu thrashowym korzeniom Megadeth. Sporo dobroci można było wycisnąć też z „Gears of War” czy „You’re Dead”, bo riffy są całkiem niezłe, ale utworom zabrakło nieco paliwa na etapie nagrywek, przez co nie brzmią zbyt żywiołowo i agresywnie. Na pewno miłym urozmaiceniem tracklisty jest jeszcze thrashowy, ale nie wściekły, utrzymany w średnim tempie „Blessed Are the Dead”.

Za to zupełnie nie gra mi kawałek tytułowy, ze zbyt melodyjnym refrenem, podobnie jak „Amerykhastan”, dodatkowo podładowany nieomal archetypicznymi dla Megadeth przemowami niby to z radia, niby relacji z dziennika telewizyjnego, które na „United Abominations” pojawiają się zresztą bardzo często, nawet częściej niż na wcześniejszym „The System Has Failed” i późniejszym „Endgame”. Album wieńczy bonus w postaci covera Led Zeppelin „Out on the Tiles”, w gruncie rzeczy bardzo fajna i uczciwa przeróbka przenosząca zeppelinowskie riffy ze świata bluesa, do pełnej anarchistycznych symboli sypialni Mustaine’a. Nie jest to wprawdzie żaden rarytas, bo utwór ukazał się wcześniej na japońskim wydaniu „United Abominations”, ale warto odnotować jego obecność na tegorocznym wznowieniu.

Album Megadeth, który ukazał się w maju 2007 roku udowodnił tylko, że forma Dave’a Mustaine’a wciąż jest bardzo nierówna, a moc z jaką gra, na pewno nie na pełnych obrotach. Przełożyło się to na krążek – w ostatecznym rozrachunku nie jest to muzyka zła, choć porywających momentów też jakby brak. Najłatwiej więc powiedzieć, że „United Abominations” jest płytą zupełnie anonimową, mało istotą w dyskografii zespołu. Po odsłuchu zostaje się przeświadczeniem, że nic ważnego się właściwie nie wydarzyło.