Pamiętam, że przy okazji wydanej przed siedmiu laty dwunastej płyty Megadeth pt. "Endgame" mówiło się, że to ostatni krążek kalifornijskiej legendy. Plotki o śmierci Megadeth okazały się przedwczesne.
Od wspominanego albumu Dave Mustaine z zespołem zarejestrował dwa kolejne albumy, czyli "Thirteen" i "Super Collider", które jednak świadczyły o zniżkowej formie Megadeth. Tymczasem ich następca, wydany na początku tego roku album zatytułowany "Dystopia", daje precyzyjny sygnał, że kapela znów jest w dobrej dyspozycji. Jedenaście premierowych kawałków, w tym cover z repertuaru Fear, to dobre i soczyste numery, osadzone na kapitalnie brzmiących gitarach i takiej też perkusji. Megadeth powraca więc w świetnej formie!
Od razu trzeba sobie przypomnieć, że oprócz wspominanego Dave’a Mustaine’a jedynym esencjonalnym członkiem aktualnego składu zespołu jest basista David Ellefson. Trudno w każdym razie cokolwiek zarzucić technice i pasji brazylijskiego gitarzysty Kiko Loureiro oraz amerykańskiego perkusisty Chrisa Adlera. Niemniej, o ile wkład gitarowy Kiko nieco przykrywają riffy Dave'a Mustaine'a, o tyle bębny Adlera urywają głowę. Nadaktywny drummer na piętnastym krążku Megadeth zarejestrował partie w stylu, jaki uskuteczniał dotąd w Lamb Of God. Efekt? Megadeth na bębnach stał się ciężki, potężny i bezwzględny. Pod tym względem "Dystopia" stanowi pewną odmianę jeśli weźmiemy pod uwagę dotychczasową dyskografię kapeli, a szczególnie jej ostanie płyty.
W ten sposób interesująco kształtuje się fakt, że w tej całej heavy n' thrash metalowej jeździe XXI wieku wyłaniają się paradoksalnie dość różnorodne utwory, na co wpływ mają specyficzne urozmaicenia wstawione do każdego z nich. Tak oto nieco orientu, a zarazem charakterystycznego galopu wprowadza "The Threat Is Real", podczas gdy już bardzo drapieżnie prezentuje się "Death From Within", będący zresztą moim zdaniem przyszłym standardem koncertowym Megadeth. Tymczasem "Fatal Illusion" zwraca uwagę genialną partią basu Ellefsona oraz klasyczną thrashową konstrukcją, zaś kompozycja tytułowa, niepozbawiona dużej dawki melodyjności, wzbudza w słuchaczu wrażenie, jakby znalazł się w środku epickiego filmu opowiadającego o walce dobra ze złem - zwroty akcji są integralną częścią tego numeru, włączając w to świetne zjazdy na gitarach.
Nietypowo, a na pewno znacznie wolniej od całego setu, prezentuje się za to "Bullet To The Brain", który został oparty na gęstym klimacie, niejednolitej strukturze i częstych zmianach tempa. Taki thrashowy złamaniec-przekładaniec pomiędzy kolejnymi sekcjami gitar i perkusji, wykończony dość zgrabnymi solówkami gitarowymi, choć moim zdaniem odstający od tracklisty "Dystopii". Może ze względu na brak odpowiedniej szybkości? W podobny sposób prezentuje się zresztą "Post American World", gdzie jednak esencjonalność riffów i solówek gitarowych Dave'a i Kiko są w stanie przykryć wszelkie niedostatki jeśli chodzi o szybkość i dynamikę kompozycji. Tym bardziej, że "Post American World" to już kokieteria z dźwiękiem ze strony Megadeth - niekonwencjonalnie skrojona struktura utworu, znowu dającego możliwość przenosin do centrum świata, który za chwilę się rozpadnie.
Tymczasem, skoro już wspomniałem o kokieterii, to kolejny numer z setu, "Poisonous Shadows", znowu we wstępie sprowadza "Dystopię" w rejony orientu, choć tym razem mamy do czynienia z post-apokaliptyczną kompozycją, taką mocniejszą balladą, jeśli takowe w ogóle nie mogą być mocne w warunkach heavy i thrash metalu. Natomiast instrumentalny "Conquer or Die!" zdaje się w pierwszych partiach kontynuować owe spowolnienie klimatu albumu, aby stopniowo rozrastać się na przebojowych gitarach i być może aspirować do miana najważniejszej instrumentalnej kompozycji Megadeth (…co innego, że konkurencja nie jest zbyt duża). Szkoda, że całość trwa tylko niecałe cztery minuty.
W każdym razie Megadeth w finałowych fragmentach płyty powraca na thrashowe torowisko. "Lying In State" w pierwszej rundzie nokautuje serią agresywnych riffów i partii perkusji, które niemalże zioną ogniem czasów przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. To nic innego, tylko moc, soczystość i świetny finał z wplecioną pod struny zadziorną solówką. Niemniej w zestawieniu z tym wrażeniem w konsternację może wprowadzać kolejny numer z talii "Dystopii", brzmiący wieloma fragmentami w konwencji hardrockowej, przebojowy "The Emperor", gdzie o swojej tożsamości nie zapomniał wyłącznie Chris Adler. Niemniej im bardziej zagłębić się w koncept krążka, tym łatwiej można zrozumieć, dlaczego akurat tego typu propozycja znalazła się przed samym finałem piętnastego albumu Megadeth. Poza tym wszystkim, "The Emperor" w całej swojej przebojowości ma coś predysponującego go na drogi szybkiego ruchu. A sam finał? Cover z repertuaru Fear pt. "Foreign Policy" oferuje dość dużo przypadkowości, dziwnie przekonującego chaosu, gonitwy riffów i partii perkusyjnych, totalnie rozprogramowanego szału, co w hardcore (vide Fear) jest zresztą normą, a w warunkach Megadeth niespodziewanie okazało się dobrym stemplem "Dystopii".
Warto też wspomnieć o wokalach. Otóż Dave Mustaine pozostaje w świetnej dyspozycji, co przy jego 1961 roku (!) urodzenia może uchodzić za pewien fenomen. Frontman Megadeth śpiewa jak dawniej, co powinno wystarczyć za każdą rekomendację. Natomiast w kwestii lirycznej, jak wskazuje już sam tytuł "Dystopia", mamy tu wykreowaną ponurą wizję ludzkości, co tym razem w przypadku formacji jest normą. Co innego, że na albumie znalazło się mniej bezpośrednich odniesień do rządzących tego świata, niż to bywało w przeszłości, ale i tak wizja zagłady ludzkości, antysystemowość, krótkowzroczność współczesnych społeczeństw i generalnie alarmująco tykający zegar naszej planety stały się osią inspiracji dla materiału z płyty. Tak oto poziom esencjonalności Megadeth w Megadeth został zachowany na wszystkich frontach.
W finale wypada stwierdzić, że "Dystopia" nie jest może nowym "Rust in Peace", ale słuchając tego dzieła znowu można poczuć, że Dave Mustaine ma jeszcze coś do powiedzenia, a co najważniejsze: do zagrania. Megadeth miewał w ostatnich latach słabsze momenty, ale właśnie zafundował sobie powrót na szczyt heavy n’ thrash metalowych piewców buntu, wściekłości i prawdy. Moim zdaniem "Dystopia" to kawał zajebistego, esencjonalnego grania.
Konrad Sebastian Morawski