Czy współczesna scena metalowa byłaby taka sama, gdyby nie Dave Mustaine? Mustaine jako jeden z najlepszych gitarzystów metalowych na świecie i siła napędowa zespołu Megadeth stał się inspiracją dla wielu znanych gitarzystów…
Fenomen Mustaine’a nie polega wyłącznie na jego genialnej grze. Dave jest także doskonałym kompozytorem, a do tego posiada wszystko to, co kochamy lub nienawidzimy u artystów: jest kontrowersyjny, pełen pasji i zdeterminowany. Jego nietypowe poczucie humoru często przysparza mu wrogów. Trudno znaleźć muzyka, którego kariera obfitowałaby w tak wiele niespodziewanych wydarzeń i zwrotów akcji. Poniżej wyznania tego wyjątkowego muzyka, który odpiera krytykę, opowiada o swych załamaniach i dementuje plotki... Wypowiedzi artysty zostały podzielone na tematy, wokół których się one koncentrują.
AUTOSTOPOWICZ
Gdy byłem młody, fascynowała mnie muzyka trzech wielkich zespołów brytyjskich, a mianowicie: The Beatles, Led Zeppelin i The Who. Wielki wpływ miał na mnie Jimmy Page, którego gra była ciężka i dzięki temu niezwykle nowatorska. Potem moje gusta muzyczne uległy zmianie i zainteresowałem się nurtem New Wave Of British Heavy Metal (Nowa fala brytyjskiego heavy metalu – przyp. red.).
Pewnego razu podróżowałem autostradą Pacific Coast Highway wzdłuż zachodniego wybrzeża. A konkretnie łapałem stopa. Zatrzymał się pewien facet, który, jak się okazało, był DJ-em w radiu. W związku z tym całą podróż spędziliśmy, rozmawiając o muzyce. Zapytał, czy chciałbym posłuchać muzyki, którą on tworzy. Zaprosił mnie nawet do siebie do domu i choć wiem, że nie było to tak do końca rozsądne, od razu przyjąłem zaproszenie. Okazało się, że też był wielkim fanem Led Zeppelin – w domu miał wielki obelisk z okładki płyty „Presence”. To była pierwsza płyta tego zespołu, którą kupiłem, a ten obelisk był dla mnie jak święty Graal! Nie mogłem w to uwierzyć.
Później pokazał mi swoją kolekcję płyt. Była ogromna. Wśród innych wydawnictw znalazł się tam także krążek grupy Budgie zatytułowany „Impeckable”. Sprezentował mi tę płytę, mówiąc, że ma jeszcze jedną kopię. I tak odkryłem zespół Budgie. Gitarzysta tej kapeli był jednym z tych, których gra opierała się na niezliczonej ilości riffów. Stwierdziłem, że ci kolesie są absolutnie genialni. Gdy zgłosiłem się na przesłuchanie do Metalliki, Lars zapytał mnie, jakich zespołów słucham. Wymieniłem trzy kapele: Motörhead, Iron Maiden i Budgie. On na to (tutaj Mustaine doskonale naśladuje amerykańsko-duński akcent): „Nie wierzę. Znasz Budgie?! Naprawdę znasz Budgie?! A niech mnie!”. Powiedziałem, że owszem znam i uważam, że są wspaniali. Tym sposobem całkiem przypadkowo nabiłem sobie punkty.
STRZAŁKA
Byłem też fanem Michaela Schenkera, dlatego sięgnąłem po gitarę Gibson Flying V. Niestety nie mam takiej samej postawy jak on i nie trzymam gitary w taki sam sposób. On ma naprawdę świetny sceniczny image – podoba mi się sposób, w jaki stoi, gdy gra. Ja nie wyglądam już tak rockowo jak on, ale w końcu gramy w różnych stylistykach muzycznych.
BRATERSTWO KRWI
Gdy byłem młody, zainteresowałem się czarną magią, co miało na mnie fatalny wpływ. Zmarnowałem sobie przez to sporą część życia. Rzucałem uroki na ludzi i na ciele wytatuowałem sobie różne satanistyczne motywy – przyznaję, że to była straszna głupota. Przepełniała mnie złość i agresja wobec świata. W głowie kotłowały mi się koszmarne myśli i w końcu wpadłem w depresję. Zachorowałem od całej tej złej energii, którą w sobie nagromadziłem.
Moja przygoda z satanizmem rozpoczęła się, gdy mieszkałem w San Francisco. Czytałem też „Biblię Szatana”, z której dowiedziałem się o rytuałach związanych z braterstwem krwi, co bardzo podziałało na moją wyobraźnię. Kiedy więc odwiedzili mnie muzycy z Exodus, zaproponowałem im, żebyśmy zawarli tego rodzaju pakt. To wydarzenie miało na nas duży wpływ, czego odzwierciedleniem był tytuł kolejnej płyty Exodus – „Bonded By Blood”. W tym czasie grupy Megadeth, Metallica i Exodus stały się sobie bliskie. Bez względu na to, czy się przyjaźnimy czy nie, istnieje między nami pewien rodzaj więzi, choć może się to wydawać trochę surrealistyczne.
DROGA, KTÓREJ NIE WYBRAŁEM
Gdy do zespołu Megadeth dołączył Marty Friedman, wszystko się zmieniło. Dla mnie była to w pewnym sensie zmiana na gorsze. Wtedy miałem za sobą długi okres trzeźwości i odstawiłem narkotyki, a Marty był jak rakieta – grał po prostu fenomenalnie. Popatrzyłem na niego i pomyślałem sobie: „Boże, zmarnowałem tyle czasu, po prostu się opieprzałem”. Bardzo mnie to przybiło i wytrąciło z równowagi. Byłem sobą rozczarowany. Zanim zdążyłem się zorientować, już zjawiłem się u dilera i kupowałem działkę. A więc znowu złapałem cug. Obserwując Marty’ego Friedmana, uświadamiałem sobie, że zmarnowałem pół życia i że gdybym więcej ćwiczył, mógłbym być tak dobry jak on.
Wszystko zmieniło się po moim odejściu z Metalliki. Tam grałem partie prowadzące i dawałem z siebie wszystko – przecież byłem gitarzystą odpowiedzialnym za solówki. Kiedy dostałem nową rolę, zmieniły się moje priorytety. W Megadeth zacząłem komponować materiał i miałem dużo innej pracy. Nie było już tyle czasu, by ćwiczyć grę na gitarze. Nie kupowałem magazynów gitarowych, żeby uczyć się tabulatur i skal, bo byłem samoukiem. Nie stawiałem sobie nowych wyzwań i jako gitarzysta zatrzymałem się w miejscu.
LATA 90.
Bardzo mnie bolało to, co czytałem o sobie w prasie. Dziennikarze pisali, że nie gram już tak dobrze jak kiedyś, że straciłem formę. Pisali, że już nie jestem taki szybki, a moja gra stała się zbyt lekka. Ludzie, przecież w latach 90. heavy metal się skończył! Żeby przetrwać i móc dalej grać, musieliśmy sobie znaleźć inne miejsce, inną formę wyrazu. Nie znosiłem, kiedy ludzie pytali mnie, czy nagramy jeszcze płytę w stylu „Rust In Peace”. Ale czy powinniśmy wydać „Rust In Peace 2”? Nie! Dość już tego! To tak, jakbyśmy zapytali gości z Pink Floyd, czy nagrają kiedyś drugą płytę „The Wall”. Powrót do przeszłości jest jednak niemożliwy.
Szczerze mówiąc, jesteśmy z siebie dumni, ponieważ po tylu latach wspólnej gry mamy bardzo bogaty i zróżnicowany repertuar. Możemy zagrać zarówno ze starszym zespołem (bo mamy duży dorobek rockowy), jak i z młodszym (bo wtedy zagramy starsze, ostrzejsze przeboje). Nagraliśmy też przecież wiele ballad. W sumie stworzyliśmy ponad 120 piosenek! Uważam, że „Endgame” to jeden z najlepszych albumów, jaki wydaliśmy w ciągu dwudziestu lat. Umieściłbym go pomiędzy „Countdown To Extinction” i „Rust In Peace”. To chyba nieźle?
ZMIANY SKŁADU
Jeśli komuś się wydaje, że lubię zmiany składu, to się grubo myli. Nie jest przyjemnie rozstawać się z ludźmi, z którymi się zżyło. Wyrzucanie ludzi z zespołu nie jest przyjemne, choć czasami też sami odchodzą. To tak, jakby się komuś mówiło, że nie jest już dla nas ważny i nic dla nas nie znaczy. Zmiany składu z pewnością nie należą do sytuacji komfortowych.
SHREDDING IS MY BUSINESS...
W 2004 roku do zespołu dołączył Glen Drover, ale niestety nie zagrzał w nim długo miejsca – po czterech latach zdecydował się odejść. Wtedy nie wiedzieliśmy, co zrobić, ale Glen i jego brat Shawn (perkusista) polecili mi na to miejsce gitarzystę z zespołu Jag Panzer, Chrisa Brodericka. Początkowo nie byłem do niego przekonany, ponieważ grupa Jag Panzer istniała od bardzo dawna i nie zrobiła nic godnego uwagi. W końcu wszedłem na YouTube i wpisałem „Chris Broderick”. No i opadła mi szczęka. Zareagowałem wtedy tak samo jak wtedy, gdy usłyszałem płytę Marty’ego Friedmana „Dragon’s Kiss”: „Rany, ten gość chce z nami grać? No to bierzmy go, i to od zaraz!”.
Ponieważ Glen odszedł z zespołu w trakcie trwania trasy, Chris Broderick musiał zająć jego miejsce od razu. Nie mieliśmy więc czasu, aby się bliżej poznać, bo graliśmy wtedy koncerty. Kiedy przyszedł czas nagrywania w studiu, byłem bardzo podekscytowany. Zdawałem sobie sprawę z ogromnego talentu i umiejętności Chrisa. Grał na gitarze tak, jakby to było pianino. Był wprost niewiarygodny. Słychać to już w pierwszym kawałku, który nagraliśmy razem: „Dialectic Chaos”. Odbywamy tam pojedynek na gitary – ja musiałem dać z siebie wszystko, a on był całkowicie wyluzowany. No dobrze, chyba trochę przesadziłem (śmiech). Ale świetnie się zawsze dogadywaliśmy, naprawdę!
...AND BUSINESS IS GOOD
Jeśli chodzi o komponowanie, to wbrew temu, co mówią inni, panuje u nas całkowita demokracja. Myślę, że tak właśnie powinno być i że takie podejście jest fair. Przykładowo gitarzysta wchodzi do studia i gra solówkę. Jeśli solówka jest wystarczająco dobra, zostaje w wersji niezmienionej. Natomiast jeżeli jest w niej coś nie tak lub czegoś brakuje, wtedy sugeruję drobne zmiany. Współpraca z Chrisem otworzyła mi oczy na wiele spraw i wiele się od niego nauczyłem.
Co ciekawe, jego pierwsza solówka była kiepska, naprawdę do niczego. Próbowaliśmy pracować nad solówkami, będąc jeszcze w trasie, ale nic nam z tego nie wyszło. Dlatego postanowiłem, że podejdziemy do sprawy inaczej. Kiedy weszliśmy do studia, nagrałem swoje solówki jako pierwszy. Chris ich posłuchał i powiedział: „Aha, teraz rozumiem”. Kiedy spotkaliśmy się w studiu już na prawdziwej sesji nagraniowej, poszło mu fenomenalnie. Interweniowałem jedynie w przypadku dwóch, a może trzech utworów – chodziło tylko o drobne zmiany. Poza tym nie wtrącałem się do tego, co robił. Wszystko nagrał po swojemu. To było bardzo ekscytujące, móc obserwować go przy pracy. Ma genialny słuch i jest niezrównany. Jak grałem, od razu wiedział, co to jest – właściwie bez zastanowienia. Mógłby nagrać skomplikowane pasaże i jednocześnie robić pranie! Często czułem się gorszy przy gitarzystach, z którymi grałem.
GRA RYTMICZNA
W zespole obie gitary grają partie rytmiczne, jednak nie przesadzamy z ilością nakładanych na siebie śladów. W Megadeth zawsze tak się u nas nagrywało i uważam, że to się sprawdza. Myślę, że kombinowanie z dużą liczbą tracków miało sens w przypadku takich artystów, jak Randy Rhoads czy Zakk Wylde, natomiast u nas, gdzie jest czasem naprawdę gęsto, takie podejście nie jest uzasadnione. Im więcej śladów, tym trudniej uzyskać jednorodną strukturę dźwiękową, ponieważ łatwo choćby o milisekundowe przesunięcia, które burzą całą budowlę.
CZŁOWIEK I MIT
Mam 59 lat, ale wiem, że nie wyglądam na swój wiek. Są jednak takie dni, w których czuję się, jakbym miał 590 lat, a są też i takie, gdy czuję się jak 20-latek! Jestem pełen energii. Oczywiście (jak wszyscy) mam także fatalne dni, ale nie poddaję się – zawsze walczę i nigdy się nie poddaję. Nie odpuściłem, kiedy miałem poważną kontuzję lewej ręki ani wtedy, kiedy wyrzucono mnie z Metalliki.
Pracowałem ciężko przy okazji każdej zmiany składu w Megadeth. Nie poddałem się również w sądzie, gdy miałem sprawę z basistą Megadeth, Davidem Ellefsonem. Walczyłem też o nasz obecny skład. Wprawdzie nie mam dobrej reputacji, ale to, co ludzie o mnie mówią, nie jest prawdą. Zresztą mogą sobie mówić, co chcą, ja i tak jestem inny. Jednak mam nadzieję, że ludzie to w końcu dostrzegą.
Zdjęcia: Paweł Mielko