Megadeth

Th1rt3en

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Megadeth
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-08-30
Megadeth - Th1rt3en Megadeth - Th1rt3en
Nasza ocena:
6 /10

“Endgame” (2009), znakomity album wydany dwa lata przed „Th1rt3en”, pewnie narobił sporo apetytu, ale ostatecznie nie naruszył sinusoidalnej i po prostu chwiejnej formy jaką na przestrzeni lat prezentował Megadeth.

Fani mogli sobie po nowej płycie legendy thrashu wiele spodziewać, bo w często tasowanym składzie świty Munstaine’a pozostał Chris Broderick – gitarzysta, który swoją grą i wyścigami po progach z liderem formacji porządnie naelektryzował i ożywił „Endgame”. Do zespołu powrócił również basista, syn marnotrawny David Ellefson, czyli jeden z dwóch ojców założycieli Megadeth, który opuścił grupę po wydaniu albumu „The World Needs a Hero” (2001), niejako uciekając z tonącego okrętu, choć był jednym z jego kapitanów. Za zestawem natomiast po raz kolejny zasiadł Shawn Drover. Zapowiadała się więc spora nawałnica, ale akurat w tym przypadku z dużej chmury mały deszcz i “Th1rt3en” nie przyniósł materiału na tyle satysfakcjonującego, by zadowolić co wybredniejszych wielbicieli thrash metalu, ale też nie tak kiepskiego, by nad rudowłosym muzykiem wieszać psy.

Jest to trzynasty album Megadeth i Munstaine tak to sobie wymyślił, że i utworów powinno być trzynaście. Niestety tyle materiału nie miał, więc by dobić setlistę zaczął sięgać po kawałki, które zaznajomieni z jego twórczością znali od dłuższego czasu. Stąd w spisie utworów nieco przearanżowane "New World Order" i "Millennium of the Blind" – oba utwory zostały opublikowane jako bonusy na reedycji albumu „Youthanasia” z 2004 roku. „Black Swan” natomiast wybrzmiał już przy okazji premiery „United Abominations” (2007). Nie można też zapomnieć o „Sudden Death”, kawałku, który od 2010 roku znany był wielbicielom gry Guitar Hero. Z trzynastu zostało więc dziewięć premierowych kompozycji.

Niestety ich tempo mocno siadło i to co było największym atutem „Endgame”, czyli pędząca przed siebie sekcja, wściekłość i zachwycające gitarowe popisy, na “Th1rt3en” nie występuje prawie wcale. Może tylko galopujący "Public Enemy No. 1", podkręcony szybkim riffem „Never Dead” i motoryczny refren z „Fast Lane” mają w sobie nie tak przecież odległe w czasie echa poprzedniej płyty. Podobać może się też brudny, punkowy "Whose Life (Is It Anyways?)" i odnoszący się raczej do współcześniejszych metalowych brzmień "We the People". Reszta krążka sprawia wrażenie nieco wymęczonej, zbyt topornej, pozbawionej zadziornych momentów i pieprznych gitar. Szybko staje się anonimowa.

Kwintesencją niech będzie tytułowy „13”, ballada zbudowana na podobieństwo „The Hardest Part of Letting Go... Sealed with a Kiss” z poprzedniego krążka, ale w tym przypadku zupełnie miałka i bez mocy. Niestety rola Chrisa Brodericka, który wespół z Davem tak szalał na „Endgame”, została mocno zmarginalizowana i gitarowych pogoni nie ma tu w ogóle. Nie wiem czy biedny Broderick został tak stłamszony, czy po prostu zabrakło inwencji na zapierające dech w piersiach pościgi. Tak czy inaczej interesujących solówek na “Th1rt3en” jest niewiele, na pewno mniej niż ciekawych riffów, a i tych nie ma znowu tak dużo.

Nie mówiłbym jednak o “Th1rt3en” jako o albumie jakoś wybitnie nieudanym. To w gruncie rzeczy naprawdę solidna, rzemieślnicza robota, która rozczarowuje jako następczyni „Endgame”, ale w ogólnym rozrachunku ma kilka niezłych momentów i na tle innych dzieł Megadeth z ostatniej dekady prezentuje się wcale nie najgorzej. Choć krążek brzmi naprawdę świetnie (produkcją zajął się Johnny K, master natomiast zrobił Ted Jensen), to na pewno w brzmieniu formacji brakuje wściekłości, która mogłaby ten materiał zelektryzować i wynieść na wyższy poziom. Może zbyt dużo było powtórek podczas nagrywek i z pierwotnej agresji na taśmach zachowała się jedynie wykonawcza rutyna.

Tegoroczne wznowienie jest więc okazją do przypomnienia sobie krążka, który wart jest wysłuchania, bo tak czy siak Megadeth na stałe wrócili do grania thrash metalu, choć jego miejsce w historii jest raczej marginalne. Wydanie zostało wzbogacone o bonus w postaci wykonania live „Public Enemy No. 1” – prezent tyleż skromny, co nieistotny.