Nazywana listem miłosnym do Nashville, nowa płyta Dana Auerbacha pt. „Waiting on a Song” jest także hołdem – jak mówi artysta – złożonym zapomnianej sztuce komponowania i nagrywania piosenek…
Pisanie piosenek to sztuka dość zdradziecka – spróbuj spędzić zbyt wiele czasu na próbach złapania natchnienia do butelki, a zobaczysz jak ono szybko umyka. Jimmy Cliff powiedział kiedyś, że sekret dobrego kompozytora to położenie się na plecach i przeobrażenie się w ‘stację nasłuchową’, wychwytującą pomysły krążące gdzieś w przestrzeni. Drugi album solowy członka zespołu Black Keys – ‘Waiting on a Song’ – jest jak oda do zapomnianej sztuki, czerpiąca energię z wzięcia do rąk instrumentu, naciśnięcia czerwonego guzika „REC” i czystej ciekawości: co wydarzy się dalej. Sposób nagrania tej płyty jest niemalże hołdem dla umierającej sztuki nagrywania – Dan zebrał oldschoolowy sprzęt, zaprosił do studia najlepszych sesyjnych rewolwerowców w mieście, a całość okrasił takimi tuzami jak Duane Eddy (Wrecking Crew) czy Mark Knopfler (Dire Straits).
Czy krążek ten jest rzeczywiście „listem miłosnym” dla miasta Nashville? Pomimo, że Dan mieszka tam od roku 2010, dopiero niedawno poczuł się jak w domu. „Zawsze byłem gdzieś daleko na trasie koncertowej, ale kiedy przestałem wyjeżdżać, wszystko się odmieniło. Nie jest to może odkrywcze, ale faktycznie można polubić jakieś miejsce, kiedy się w nim dłużej przebywa.” To właśnie ten czas ‘niekoncertowania’, życie w stanie tak zbliżonym do ‘odpoczywania’ jak to tylko możliwe, był iskrą inicjującą powstanie płyty ‘Waiting on a Song’, co znalazło wyraz w jej tytule. Auerbach nagrywa płyty w czasie, jaki innym muzykom potrzebny jest na podjęcie decyzji, jakich będą używać efektów. Zwykle są to dwa tygodnie lub mniej, więc złapanie go w stanie ‘czekania’ na coś jest dość niezwykłe. Zapytany kiedyś co by było, jeśli poświęciłby na nagrania dwa razy więcej czasu, odpowiedział bez namysłu: „Nagrałbym dwie płyty”. Naturalną konsekwencją takiego podejścia do czasu jest zupełnie odmienne rozumienie przez niego znaczenia słowa ‘przestój’, szczególnie od kiedy otworzył w Nashville swoje własne miejsce do nagrywania o nazwie ‘Easy Eye Sound Studio’.
„Kiedy potrzebuję rozrywki, idę po prostu do swojego studia” – opisuje nam swój sposób spędzania wolnego czasu Dan – „Nie planowałem tego wszystkiego. Jedyne co zrobiłem to powstrzymanie się od grania koncertów. To była świadomie podjęta decyzja, bo zawsze gdzieś tam są jakieś pieniądze do zarobienia. A odmawianie mamonie jest dość trudne. Kiedy to już jednak zrobiłem, szereg rzeczy zaczął się w moim życiu zmieniać: skupiłem się na komponowaniu piosenek oraz na nagrywaniu, przyzwyczaiłem się do harmonogramu, w którym nie muszę pędzić na złamanie karku na jakieś pieprzone lotnisko, albo grzać siedzenia w busie przez dwanaście godzin. To zmienia sposób, w jaki krew krąży w twoich żyłach.”
BYĆ JAK FENIKS
Auerbach opisuje swoje życie domowe jako „całkiem normalne: dwa dzieciaki, żona, pies, ogródek i tego typu rzeczy” – mówi robiąc zagadkową minę – „Pomijając dwóch gości w wieżyczkach z karabinami maszynowymi po obu stronach podwórka, reszta jest całkiem zwyczajna.” Jako dziecko miasteczka Akron w Ohio, Dan wydaje się być naprawdę dobrze ułożonym gościem, jak na rockmana – jego największą ekstrawagancją poza muzyką są dwa Harleye i zamiłowanie do kawy. W porównaniu do innych muzyków o porównywalnym statusie, bardzo dba o zachowanie prywatności, co czasem sprawia, że w wywiadach wychodzi na mruka, kiedy nie chce zdradzić zbyt wiele. Na scenie rezygnuje z wyszukanych kostiumów, preferując proste dżinsowe koszule. „Zawsze czułem się jak drugoligowy zawodnik” – mówi – „Ale jak ma się czuć ktoś, kto pochodzi z Akron. Jesteś rozbitkiem z zapomnianego miasta, rzuconego gdzieś na pasie martwej ziemi. Miasta pełnego rdzy, o którym zapomniał już wielki przemysł. Jest tam tyle pustych, niszczejących budynków i porzuconych biur. Nie wiem jak można nie czuć się przegranym, kiedy się pochodzi z takiego miejsca.”
Sukces był więc sporym zaskoczeniem, również dla samego Auerbacha. Wierzy on, że bycie wiernym własnej pasji nie jest czymś co ma przynosić profity finansowe i poklask. Jego wygląd, ubiór i postawa sugerują raczej świadomość, że to wszystko co osiągnął do tej pory może mu zostać odebrane w ułamku sekundy. A przyznajmy – Dan jest jednym z około 30 muzyków, którzy nadal mogliby ‘legalnie’ nazywać siebie ‘gwiazdami rocka’. Takich jak on nie zostało już na świecie wielu. Być może dlatego właśnie, kiedy znalazł już czas by poznać lepiej Nashville, zakumplował się w pierwszej kolejności z siwiejącymi już sidemanami.
„Wiele różnych gwiazd zebrało się razem, by zrobić ten album” – wyznaje Auerbach – Większość z nich poznałem za pośrednictwem Davida Fergusona (znanego z roli inżyniera dźwięku Ricka Rubina przy albumie Johnny’ego Casha ‘American Recordings’ - przyp.red.). Najpierw zaprosił mnie na sesje z muzykami takimi jak Pat McLaughlin, Roger Cook czy John Prine, a potem zaczął umawiać ludzi, których jeszcze nie znałem. Dobrze wiedział co chodziło mi po głowie. W zasadzie nie wiem, dlaczego nie poznał mnie z nimi wcześniej.”
FABRYKA HITÓW
Spis nazwisk na płycie ‘Waiting On A Song’ wygląda jak lista obecności najlepszych amerykańskich sidemanów: Bobby Wood (Elvis Presley, Dusty Springfield, Wilson Pickett), Gene Chrisman (Jerry Lee Lewis, Elvis), Dave Roe (Johnny Cash, Ray Lamontagne), Russ Pahl (Elton John) i Kenny Malone, pseudo: ‘najczęściej nagrywany bębniarz w historii Nashville’.
„Jest dość trudno przedstawić to w odpowiedniej perspektywie” – wyjaśnia Dan – „Ale kiedy patrzę na spis muzyków uczestniczących w nagraniu tej płyty to uświadamiam sobie, że oni nie grają w konkretnym stylu muzyki. Oni sami są stylem muzyki. Kiedy słyszę coś co brzmi znajomo, to nie dlatego, że opanowali oni do perfekcji jakiś styl. To ten styl jest nimi. Dlatego właśnie jest tyle dokumentów o fenomenie Motown, czy o Wrecking Crew. Niewielka garstka ludzi odpowiedzialna jest za 90% muzyki, którą kochamy.”
W tej grupie niedocenianych mistrzów, Dan Auerbach odnalazł pokrewne dusze, dla których muzyka zawsze była fundamentem, podtrzymującym całą resztę ich życia. „Ludzie często mówią mi, że ciężko pracuję, ale ja nigdy nie postrzegałem muzyki jako pracy. Keyboardzista Bobby Wood powiedział, że pewnego razu, kiedy pracował dla Memphis Boys w studio Chipsa Momana, dwanaście na dwadzieścia największych hitów ze szczytu listy Bilboardu należało do nich. Ale pracowali wtedy przez siedem dni w tygodniu i nigdy nie miał czasu posłuchać siebie samego w radio.”
Wood i Chrisman, jako część składu The Memphis Boys, wzięli udział w nagraniu lwiej części ze 120 największych przebojów lat 60. i 70., włączając w to utwory takie jak ‘Son Of A Preacherman’ Dusty Springfielda, ‘Suspicious Minds’ i ‘In The Ghetto’ Elvisa czy ‘Sweet Caroline’ Neila Diamonda. W tym momencie naszej konwersacji Dan zamyśla się chwilę z szerokim uśmiechem na twarzy. „Zaczynałem to wszystko rozumieć, kiedy spotkałem Dr Johna, jednego z Wrecking Crew, pracując w 2012 przy jego płycie „Locked Down”. Od razu dostrzegłem różnicę. Była wręcz namacalna. Kiedy jestem w studio z tymi ‘kotami’ z Nashvilee, czuję to samo, tylko tym razem jest ich pełen pokój.”
POZA PUDEŁKIEM
Od charakterystycznej perkusji i funkowych podziałów ‘Cherrybomb’, po nawiązujący do Briana Wilsona popowy patchwork tytułowego utworu, ‘Waiting On A Song’ zakotwiczone jest solidnie we wcześniejszym katalogu muzycznym swojego kompozytora. Doświadczenie studyjne zaangażowanych w ten projekt muzyków, a także ich głębokie zrozumienie procesu nagrywania, nadaje nowej płycie szlif najwyższej jakości, przypominając jednocześnie, że to oldschoolowe podejście jest już w naszych czasach anachronizmem. „To wymierająca sztuka, nie ma co do tego wątpliwości. Ci goście są zagrożonym gatunkiem” – mówi Auerbach – „Przy tym jak wiele muzyki robi się obecnie ‘w pudełku’, a budżety na jej nagrywanie zanikają… Prawie nikt nie robi teraz płyt w ten sposób, bo jest to zbyt drogie. Popyt i podaż, człowieku. Być może jesteśmy ostatnimi świadkami odchodzącego świata… Serce mi się kroi jak tylko o tym pomyślę.”
Jeśli chodzi o gitarzystów, większość dyskusji dotyczących nagrywania na komputerze, kończy się na jakości brzmienia. Ale być może coś nam w tym umyka, jakiś większy obraz: dusza tych ponadczasowych płyt nie kryje się w cieple taśmy, zapachu lamp, ani we właściwym dla danej ery germanowym tranzystorze. Duszą tych nagrań jest ciągła interakcja pomiędzy unikalnie kreatywnymi muzykami, żyjącymi na kawie i papierosach, którzy podświadomie zaczynają grać swoje kiedy tylko zobaczą czerwoną lampkę w studio. Być może to, do czego powinniśmy dążyć to ‘analogowe metody’, a nie analogowy sprzęt. Najlepszą parafrazą podejścia Auerbacha do tego tematu jest powiedzenie, że wystarczy ustawić dobry sound, a resztę ręce zrobią same.
„Duane Eddy zostawił mocny ślad na całej płycie” – kontynuuje Dan – „A cechą Eddy’ego jest to, że brzmi jak Eddy. Pomyśl tylko o tym: jak wielu pieprzonych gitarzystów jest na tym świecie? I większość z nich brzmi prawie tak samo. Obecnie posiadanie własnego brzmienia jest naprawdę sporym osiągnięciem. Duane zawsze przychodzi z tą swoją gitarą, wzmacniaczem i efektem tremolo. Ale nie ma w tym żadnego specjalnego tricku. Taki sprzęt możesz kupić w każdym Guitar Center, a jednak Duane brzmi jak Duane i kropka.”
Jak to jest, kiedy ktoś, kto opisuje sam siebie jako ‘w sercu ex pracownika sklepu muzycznego’, staje się świadkiem jak Duane Eddy nagrywa ślady na jego własną płytę? „To coś wyjątkowego…”– odpowiada Dan – „Nie byłem wcześniej świadomy jak genialnym muzykiem jest Duane. Przebywał tyle czasu z tymi sesyjniakami, wie doskonale jak stworzyć piosenkę, wie jaka jej struktura będzie działać najlepiej, myśli melodiami. Nie jest po prostu ot takim sobie gitarulem, plączącym się palcami po gryfie. Dostrzegłem to w nim od razu.” Ale czy czuł się uprawniony do zwracania uwagi ‘Rebel Rouserowi’, czy proszenia go o dokonanie poprawek? „Oczywiście. Czułem, że jest otwarty na moje sugestie” – mówi Auerbach – „Nie było to jednak konieczne, bo kiedy Duane Eddy coś robi, to robi to zawsze tak, jak trzeba.”
W innym miejscu tej płyty, w utworze ‘Shine On Me’, pojawia się Mark Knopfler snując melodię w rozpoznawalnym stylu okraszonym charakterystycznym shuffle. „Gwiazdy ułożyły się w dziwny sposób” – mówi Dan – „Kiedy nagrałem ten kawałek i słuchałem playbacku, nagle usłyszałem Knopflera, zupełnie jakby tam był. Poprosiłem więc managera, żeby zdobył jego e-mail. Wysłałem mu utwór prosząc uprzejmie, aby dołożył do niego swoje trzy grosze. Dwa dni później odesłał gotowe nagranie, które było wprost perfekcyjne. Nie było to solo, czy coś w tym rodzaju. Zagrał to czego ta piosenka najbardziej potrzebowała. I szczerze mówiąc spodziewałem się, że zrobi to dobrze, bo jest częścią tej starej szkoły. Wszyscy oni - Mark Knopfler, Duane Eddy, Bobby Wood, Gene Chrisman, Kenny Malone – wszyscy służą jak najlepiej potrafią piosence. Nie grają po to, by się popisywać".
Jakkolwiek wszyscy lubimy ikony, kiedy nasza konwersacja ma się ku końcowi, wyrażamy zdziwienie taką a nie inną kolaboracją. „Mój tata słuchał dużo Dire Straits, stąd to wynika” – wyjaśnia Auerbach – „Zadziałała tu moja podświadomość i to dlatego całość jest tak czysta. Bardzo też pomogła obecność tych legendarnych muzyków. Nauczyłem się od nich, że najlepiej jest zejść samemu sobie z drogi. Nie kombinuj zbyt wiele, skup się na uczuciach. Zawdzięczam im to, że pomogli mi otworzyć umysł.”
Być może koncepcja Jimmy’ego Cliffa ‘przeobrażenia się w stację nasłuchową, wychwytującą pomysły krążące gdzieś w przestrzeni’ nie jest zła, aczkolwiek trudno jest nam wyobrazić sobie Dana Auerbacha leżącego bezczynnie na plecach. Jak widać po wydanej właśnie płycie, efekt końcowy najwyraźniej wart był takiego eksperymentu.