Jeśli Pink Floyd mieliby nagrać płytę w 2014 roku, to mogłaby brzmieć ona jak "Turn Blue".
The Black Keys nie brakuje odwagi, po przebojowym "El Camino" zmienili kurs w stronę bardziej eksperymentalnych, przestrzennych utworów. Na szczęście w tych wycieczkach w nowe muzyczne rejony, nie stracili swojego charakterystycznego blues-rockowego sznytu.
Najlepsze Dan Auerbach i Patrick Carney serwują na początek. Niemal siedmiominutowe "Weight of Love" ze znakomitą, rozbudowaną solówką ma w sobie coś z klimatu "Shine on You Crazy Diamond". Melancholijne i psychodeliczne brzmienie The Black Keys eksplorują dalej w "In Time" (dodając chwytliwy, trochę soulowy refren) oraz w kawałku tytułowym. W tych kompozycjach znakomicie sprawdza się eteryczny, wycofany wokal Auerbacha. Singlowe, trochę przaśne "Fever" to paradoksalnie najsłabsza piosenka na płycie. Jeśli ktoś słyszał tylko ją, może mieć zupełnie mylne zdanie o "Turn Blue". Bardziej klasyczne dla duetu z Ohio bluesowe dźwięki słychać w "It’s Up to You Now" i zamykającym album, garażowym "Gotta Get Away".
Zarzucić "Turn Blue" można zbytnią jednorodność, wielu te spokojne, rozleniwiające kompozycje mogą po prostu znudzić. Szczególnie po takiej bombie energetycznej jaką było "El Camino". Bardzo wiele zależy w jakich okolicznościach słucha się tego krążka. The Black Keys po prostu nagrali płytę na słoneczne, niedzielne popołudnie, gdy człowiek niespiesznie może podelektować się dźwiękami płynącymi z głośników.
Oczywiście nie jest to najwybitniejsze dzieło duetu Auerbach/Carney. Jednak póki co, w mainstreamowym gitarowym graniu jeszcze nic lepszego niż "Turn Blue" się w tym roku nie ukazało.
Maciej Pietrzak