Sick of It All - 9.11.2019 - Kraków
Bez wątpienia ten rok jest jednym z najlepszych, jeśli chodzi o koncerty zagranicznych gwiazd. Niezależnie od rodzaju preferowanej muzyki jesteśmy rozpieszczani, chyba nawet aż zanadto.
Wystarczy spojrzeć na to, co już zaplanowano na okrągły 2020, aby chcieć sprzedać przysłowiową nerkę. Fani hardcore’a mieli się wcale nie gorzej, a ofensywa gwiazd gatunku dopiero się rozpoczyna. Ledwie co gościliśmy u nas Siberian Meat Grinder, do stołecznego Pogłosu zawitali krishnowcy z Shelter, a gród Kraka nawiedził pakiet, który powinien przypaść do gustu zarówno młodszej publiczności, rozkochanej w około metalowych brzmieniach (support niemieckiego Additional Time), co wielbicieli krótkich nowojorskich strzałów (gwiazda wieczoru) i brzmień prosto z Kanady, gdzie każdy zespół gra w swojej lidze (Cancer Bats łącząc hardcore z rock’n’rollem; Comeback Kid od lat serwując wybuchową mieszankę melodii z wściekłością i wychodząc poza ramy gatunku).
Początkowo obawiałem się, czy koncert wspomnianego wcześniej Shelter nie wpłynie na frekwencję w Kwadracie, ale jak się (na szczęście) okazało, pustki towarzyszące bardzo poprawnemu występowi Additional Time były tylko straszakiem, najwyraźniej ze względu na wczesną porę. Nie chcę być specjalnie złośliwy, tym bardziej, że grupa jest jednym z nielicznych zespołów z Niemiec, który nie gra beatdownu (albo wtórnego metalcore’a) i któremu udaje się koncertować poza granicami własnego kraju u boku największych nazw w gatunku (od Madball, Strife przez Concrete). Panowie faktycznie są „hard working” i „dedicated”, ale poza względnie nowoczesnym ujęciem znanym już rytmów i riffów z pierwszych płyt Terror, nie porwali ani mnie ani zebranej publiczności. Być może gdyby to był (jeszcze) mniejszy klub, bez takiego ciśnienia na gwiazdę wieczoru, mieliby szansę aby wypaść lepiej. Porównałbym tę sytuację do występów ich krajan z Risk It!, którzy podobnie od wielu lat pełnią rolę rozgrzewacza, ale najlepiej sprawdzają się na własnych koncertach. Kwartet dwoił się i troił prezentując zarówno materiał z „Wolves Amongst Sheep” co z niezapowiedzianej jeszcze kolejnej dużej płyty. Prawda była niestety okrutna, i im dalej w las, tym bardziej nudzili.
Po Additional Time scenę okupowali Kanadyjczycy z Cancer Bats. Formacja grała już u nas własne koncerty, z których wychodziła z uśmiechem na twarzy, i nie inaczej było w minioną sobotę. Muzycy z Toronto znają przepis na względnie agresywny hardcore na rock’n’rollowych podwalinach, a niemal hip-hopowy flow i werwa z jaką grają na żywo od wielu lat pozostaje swoistą kością niezgody. Fani NYHC pozostają całkowicie głusi na ich modlitwy, z kolei wielbiciele metalu – najlepiej brzmień a’la Mutoid Man czy Entombed, niespecjalnie lubią w Cancer Bats punkowe korzenie. Ostatnia grupa, chyba najbardziej otwarta muzycznie, wywodząca się ze starego metalcore’a i nu-metalu z początku nowego millenium bierze w ciemno wspomniany wyżej flow i ciężar i wychodzi z tego zaiste dziwny konglomerat. Można by pomyśleć, że to zespół dla nikogo (a nie bali się nawet coverować Beastie Boys), ale jeśli by wziąć poprawkę na to, że dziś docenia się wszystko co gatunkowo niejasno sprecyzowane – panowie są w domu. Grają swoje, nie zważając na trendy. Śpieszę donieść, że krakowska publiczność była ich setem kupiona, może dlatego, że nikt nie gra tak jak oni i było to coś „nowego”. Biorąc pod uwagę wiek uczestników, Cancer Bats to wciąż „nowy” zespół (co z tego, że grają od 15 lat).
Nie będę ukrywał, Comeback Kid to jeden z moich ulubionych zespołów w gatunku, a płyta „Wake the Dead” z 2005 roku jest jedną z ważniejszych, która otworzyła mi oczy na hardcore i wszelkie jego pochodne, co ostatecznie stało się moim chlebem powszednim. Z perspektywy czasu ów album się nie zestarzał, a niemal wszystkie wydane po nim płyty, z naciskiem na „Outsider” wypuszczony dwa lata temu, potwierdzają wysoką formę grupy oraz w pełni zasłużony status. Kanadyjczyków widziałem na żywo wielokrotnie zarówno na największych festiwalach, jak i w małych klubach, w roli supportu gwiazdy wieczoru. Nigdy mnie ten band nie zawiódł i śmiem twierdzić, że pod względem koncertowej prezencji należy on do absolutnego topu zespołów grających gitarową muzykę w ogóle. Zawsze w punkt, brzmienie żyleta, Andrew w wokalnej formie – i ten kontakt z publicznością! W Kwadracie na tego typu imprezach zawsze jest ogień, ale nie widziałem jeszcze aby ochrona zamiast wykonywać swoje obowiązki w połowie seta zaczęła skakać ze sceny. Jak mniemam Kanadyjczykom też nie było dane tego widzieć, gdyż uśmiech nie schodził z ich twarzy. Kto nie śpiewał refrenów „Wasted Arrows”, „Surrender Control” czy jednej z najlepszej piosenek w historii tej muzyki - „Wake The Dead”, ten najwyraźniej pomylił koncerty.
Legenda z Sick of It All nieprzerwanie od 35 lat gra koncerty; i to jeszcze jakie koncerty. Również nie ukrywam, że z niemałego grona starej gwardii, tuż obok Madball są moim ulubionym zespołem, a im częściej zbaczali z punkowego etosu na rzecz metalu („The Last Act of Defiance”) tym bardziej byłem zadowolony. Grupa cieszy się u nas niesłabnącą popularnością, i choć lwia część zebranych miała więcej niż cztery krzyżyki na karku, tylko po samej ilości stage dive’ów, ochoczo nakręcanych circle pitów i sing-a-longów, widać było, że na scenie i przed nią wszyscy odmłodnieli o dobre dwadzieścia lat.
Godzina spędzona z SOIA zleciała wyjątkowo szybko, a zestaw utworów (niemal z każdej płyty) powinien zadowolić nawet najbardziej wymagających (tęskniących za „starym dobrym Sick of It All") słuchaczy. Oczywiście, część z dwudziestu dwóch piosenek stanowiły utwory z nowej, ciepło przyjętej przez media „Wake The Sleeping Dragon”, więc usłyszeliśmy „Inner Vision”, cover Bad Brains („That Crazy White Boy Shit”) czy piekielnie szybki „Self Important Shithead”. Dla wielu tak naprawdę liczyło się tylko „Scratch The Surface”, ale tak jak wspomniałem wcześniej, jeśli znajdowałeś się przed sceną, w okolicy młyna, nie ważne było co Panowie grają, czas spędzony z tym zespołem mijał szybko, a kolejne strzały zapewniały pierwszorzędną zabawę. I tu dochodzimy do sedna sprawy, bo jeśli jeszcze o cokolwiek chodzi w dzisiejszym hc, to chyba właśnie o to, aby na moment wyzbyć się ciemnych myśli i znaleźć odskocznię od stresującego życia. Jak dobrze wiemy, pomaga w tym muzyka – a tej 9 listopada było wystarczająco dużo, aby znów chcieć żyć przez kolejny tydzień.