"Bohemian Rhapsody" w reżyserii Bryana Singera, biograficzny film poświęcony postaci Freddiego Mercury, nie jest może największym osiągnięciem sztuki kinowej ani najwierniejszą biografią wokalisty Queen, ale co namieszał, chociażby na filmowych festiwalach, to jego.
Bez wątpienia jest to obraz oszałamiający aktorsko, a sam Rami Malek jako Freddie wypada genialnie. Przede wszystkim jednak "Bohemian Rhapsody" zaraził miłością do Queen pokolenia, które zespołu nie mogły znać, choćby te urodzone już w XXI wieku. Bo powiedzmy sobie otwarcie, że pamięć o takich legendach jak The Beatles, Led Zeppelin czy właśnie Queen, kultywuje przede wszystkim "stara gwardia". Młodzi mają inną muzykę, innych idoli, wychowani są w innej estetyce. Pracując swego czasu jako nauczyciel dobitnie przekonałem się, że dzisiejsza młodzież nie bardzo wie kim był John Lennon albo Jimi Hendrix. "Kiedyś to były czasy - teraz to nie ma czasów" - chciałoby się powiedzieć jak stary piernik. Nie patrzmy jednak przez pryzmat własnej muzycznej świadomości, a bardziej całościowo. Każda epoka ma innych bohaterów, a nieznajomość takich zjawisk jak The Beatles to wcale nie ignorancja. Przecież dawno minęły dni, gdy byli popularniejsi od Jezusa. Dla starszych wciąż są, dla młodszych już niekoniecznie. Czas po prostu dalej płynie i nie ma się co tu obrażać albo co gorsza bulwersować, że ktoś nie zna tak wielkiego zespołu. I jasne, wciąż można spotkać ancymonów bez zmarszczek na młodych twarzach w koszulkach Black Sabbath, ale nie możemy tu już mówić o popkulturze masowej. Wręcz przeciwnie, to swego rodzaju autsajderstwo.
"Bohemian Rhapsody" natomiast przywrócił Queen z epoki dinozaurów do współczesności, sprawił, że ponownie stali się modni, a właśnie co jak nie moda kreuje masowy gust. W roku 2018 cały świat znów o Queen usłyszał. Starzy sobie przypomnieli, a młodzi poznali i - jak pokazały liczby - pokochali. Film Singera dał drugą młodość zespołowi, przyniósł im największy sukces w XXI wieku, a kto wie, czy nie od lat 90' ubiegłego wieku, gdy jeszcze nagrywali płyty. Ba! Wrócili na pierwsze miejsce podium w Trójkowym Topie Wszech Czasów!
Składanka z "Bohemian Rhapsody" stała się absolutnym bestsellerem, ale nie jest to typowy album the best of, bo tym dla Queen był i zawsze będzie "Greatest Hits". Kto wie czy to nie najlepsza składanka w historii. Do dziś dzierży status najlepiej sprzedającej się kompilacji w dziejach muzyki rozrywkowej. Część pierwsza wydana oryginalnie w 1981 była zbiorem the best z lat 1974-1980. Część druga, wydana w 1991, zawierała utwory z lat 1981-1991. Są to płyty, z których przeboje się wręcz wysypują, tak ciężko było je tam upchać. Trudno znaleźć artystę, który wylansowałby tyle hitów, jednocześnie utrzymujących znakomity poziom artystyczny. Może Genesis (oczywiście gdyby zebrać utwory również z solowych płyt jego członków) i Michael Jackson. Ale tu mamy dwa krążki o łącznej długości ponad dwóch godzin. Przy okazji omawiania "Bohemian Rhapsody" wspomniałem, że nie czuję się fanem Queen do momentu, gdy z głośników zaczyna się sączyć ich muzyka. Wtedy zawsze znikam i jestem nieprzerwanie tą feerią niesamowitości jaką na przestrzeni lat stworzyli Queen zachwycony. Natomiast przy odsłuchu obu "Greatest Hits" nie potrafię się oderwać od tych dźwięków, tak są uzależniające i w tak wyśmienity nastrój wprowadzają.
W roku 2011 zarówno "I" jak i "II" zostały zremasterowane przez jednego z najgenialniejszych inżynierów dźwięku, Boba Ludwiga. Setlista pozostała ta sama, ale brzmienie jeszcze podrasowano. Składanka gra głośniej i zdecydowanie dynamiczniej (jakby kiedykolwiek Queen brakowało dynamiki). Ludwig uwypuklił też bas Johna Deacona. Nie jest to więc remaster nic nie wnoszący. Brzmi zdecydowanie lepiej od oryginałów z epoki - tu zapewne za głowę złapali się wiekowi audiofile twierdzący, że wszystko co z epoki, musi brzmieć lepiej. Nie tym razem drodzy państwo. U nas płyty wznowiono w serii Polska Cena, ale dostępne są też w postaci trzypłytowego boxu „The Platinium Collection” (w tej wersji do płyt dołączone są książeczki opisujące każdy numer z krążka).
Tych płyt nie trzeba przypominać osobom, które Queen już znają. Chciałbym jednak nakierować na właściwy kurs tych, którzy pokochali twórczość Mercury'ego i spółki po filmie "Bohemian Rhapsody", niejako niesieni nową modą na muzykę Queen. A już szczególnie tych, którzy kupili ścieżkę dźwiękową z filmu. Tak, na soundtracku macie delikatne wprowadzenie, prolegomenę. Nie zatrzymujcie się jednak na tamtej płycie, bo prawdziwym the best of Queen są i zawsze będą obie "Greatest Hits". Ten składak dawno już przeszedł do historii muzyki - nieprzypadkowo zresztą. To właśnie na nim macie esencję twórczości Queen i zarazem największy dowód wielkości oraz ponadczasowości tej kapeli. No i powiedzmy sobie zupełnie otwarcie, w XXI wieku takich nieśmiertelnych hitów już się nie pisze. Osobiście nie jestem fanem składanek w ogóle, ale ta jest jedyną, którą powinien mieć w kolekcji każdy - dosłownie każdy. Nawet mimo posiadania pełnej studyjnej dyskografii Queen.