Chris Cornell

Chris Cornell

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Chris Cornell
Recenzje
Grzegorz Bryk
2018-12-06
Chris Cornell - Chris Cornell Chris Cornell - Chris Cornell
Nasza ocena:
8 /10

Jest 17 maja 2017 roku. Soundgarden kończy właśnie koncert w Fox Theatre w Detroit. Po występie Chris Cornell udaje się do hotelu MGM Grand Detroit. Ostatnią osobą, z którą rozmawia telefonicznie jest jego żona Vicky Karayiannis. Miał bełkotać i przyznać się, że zażył dodatkową porcję leków uspokajających.

Chwilę po północy na prośbę Vicky, ochroniarz Cornella, Martin Kirsten, wywarza drzwi pokoju hotelowego. Odnajduje Chrisa z zaciśniętą na szyi gumą do ćwiczeń. Po próbie resuscytacji dokonanej zarówno przez Kirstena, jak i obsługę hotelu oraz pracowników pogotowia, o 1:30 28 maja 2018 roku stwierdzono zgon. Chris Cornell popełnił samobójstwo.

Był bodaj jednym z najważniejszych muzyków przełomu lat '80 i '90, to on zdefiniował brudne gitarowe brzmienie, które w latach 90 miało totalnie zdominować scenę rockową. Nie Kurt Cobain ani Layne Staley, a właśnie Chris Cornell dał początek muzyce, która największy rozgłos zyskała dzięki albumom "Nervermind" (1991) Nirvany i "Ten" (1991) Pearl Jam. Grunge tak naprawdę narodził się w obozie Soundgarden. Choć i to nie od razu, bo Soungarden zaczynali od depresyjnego, garażowego wręcz heavy metalu... Wszystkie te brzmieniowe niuansiki i ewolucję stylu można wyłapywać przy okazji czteropłytowego boxu poświęconego Cornellowi i zarazem upamiętniającemu jego olbrzymi wkład w historię muzyki. Nad wszystkim pieczę sprawowała żona Chrisa, Vicky i to ona miała decydujący wpływ na to co się w zbiorze 64 numerów znajdzie. Ukazała się również edycja jednopłytowa, czyli tzw. podstawowa - zupełnie niewarta uwagi i pieniędzy, bo nie spełnia zadania ani Best of… ani antologii podsumowującej twórczość. Czteropłytówka natomiast robi wrażenie jak najbardziej solidne.

Jest tu bardzo dużo, ale i wciąż nie wszystko. Pierwsza płyta skupia się na longplayach Soundgarden wydanych do "Down on the Upsie" (to mój ulubiony okres twórczości kapeli z Seattle), włączając w to singiel "Hunted Down" i utwór z EPki "Fopp": "Kingdom of Come". Są również dwa utwory z jedynej płyty wydanej pod banderą Temple of the Dog. Krążek drugi to Cornell czasów Audioslave z niewielkim zaznaczeniem solówek. Znalazł się tu chociażby numer "You Know My Name" nagrany do bondowskiego filmu "Casino Royale". W moim odczuciu zabrakło miejsca dla cudownej ballady "Steel Rain" z "Euphoria Morning" (1999). Część trzecia to współpraca między innymi ze Slashem ("Promise") i Santaną (cover Zeppelinów "Whole Lotta Love"), ale również ostatni rozdział twórczości Soundgarden i ostatnia solowa płyta "Higher Truth" (2015), plus cover „Imagine” Lennona.

Krążek czwarty to największa gratka dla fanów: zbiór niepublikowanych wcześniej materiałów, w tym akustyczne covery "Nothing Compares 2 U" i "One" (U2), koncertowe występy Soundgarden (m.in. cover "Into the Void" Black Sabbath) a również utwór "Stargazer" (oryginalnie Mother Love Bone) zagrany w Paramount przez Temple of the Dog. Znalazły się tu też przeróbki Beatlesów ("A Day in the Life"), Boba Marleya ("Redemption Song"), Cata Stevensa ("Wild World") i Led Zeppelin ("Thank You"). Krążek czwarty jest w większości bardzo minimalistyczny, rządzi tu głos Cornella i gitara akustyczna. Do boxu dołączona została bogato ilustrowana książeczka ze wspomnieniami muzyków mających okazję grać z Cornellem oraz opis całej setlisty, choć tu wkradł się przynajmniej jeden kruczek, bo wg książeczki tekst do "One" U2 napisali... James Hetfield i Lars Ulrich.

To wydawnictwo musiało powstać. Chris Cornell rozrzucił tyle muzycznego dobra po przynajmniej trzech ważnych zespołach, płytach solowych, przeróżnych kolaboracjach i występach scenicznych, że bez wątpienia wymagana była synteza twórczości podsumowująca Cornella na jednym wydawnictwie. Co oczywiste nie ma tu jeszcze wszystkiego, choć to wciąż prawie 5 godzin grania, ale wydaje się, że to co najważniejsze się znalazło, a również to co wcześniej nieznane. Dla tych, którzy uznają boks za niewystarczający pozostaje już tylko kompletować wszystkie krążki, na których wystąpił Cornell. Zasłużony hołd i potrzebna antologia.