Riverside

Wasteland

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Riverside
Recenzje
Konrad Sebastian Morawski
2018-10-11
Riverside - Wasteland Riverside - Wasteland
Nasza ocena:
9 /10

Witajcie w świecie zniszczonym przez Apokalipsę. Oto siódmy duży album studyjny Riverside.

Na zwartość „Wasteland”, bo taki tytuł nosi to mroczne dzieło, złożyło się dziewięć kompozycji, które wykonało trio w składzie Mariusz Duda, Piotr Kozieradzki i Michał Łapaj. To słowo klucz: trio – uświadamia, że Riverside też jest po Apokalipsie, ponieważ trudno w inny sposób komentować nieobecność człowieka, który tworzył i wystąpił na dotychczasowych sześciu dużych albumach kapeli. Śmierć znakomitego gitarzysty Piotra Grudzińskiego definitywnie zamknęła ważny etap twórczości zespołu, ale okazuje się, że nawet po Apokalipsie może zaistnieć życie. W tym przypadku jest ono muzyką, która wybrzmiewa w świecie zmęczonym, może też przygnębionym i zszarzałym od cierpienia, ale jakże w tym klimacie muzyką wymowną i potrzebną.

Na albumie, pełnym symbolicznych nawiązań do przeszłości studyjnej Riverside, formacja zagrała ostro, choć nie pozbawiając się właściwej sobie, wrażliwej tożsamości. Klamra spinająca „Wasteland”, czyli utwory „The Day After” i „The Night Before”, wyraźnie sygnalizuje, że zespół stoi na straży swojego dziedzictwa. Tych sygnałów znalazło się więcej. W zasadzie każda kolejna kompozycja tworząca „Wasteland” przypomina o wkładzie Riverside w rock i metal progresywny, ale nie tylko o pamięć chodzi na tym namalowanym na szaro albumie. To także umiejętność zmierzenia się z tragedią. To Riverside w wielkiej muzycznej formie, a kilka nowych kompozycji zostanie, według mnie, jego integralną częścią na kolejne lata.

Mocne gitarowe riffy w „Acid Rain” i „Vale Of Tears” dobrze wpisują się w klimat agresywnie brzmiącego Riverside i są łącznikiem pomiędzy współczesną kondycją zespołu, a czasami takiego giganta, jakim był album „Second Life Syndrome” z 2005 roku. Stąd też wniosek, że tego mocnego, podanego w metalowej konwencji grania w wykonaniu Riverside, dawno już nie słyszeliśmy. Kapela sięgnęła do, nazwijmy to, surowych czasów swojej twórczości, nie tracąc też przy tym progresywnej wyobraźni. Struktura podzielonej na dwie części kompozycji „Acid Rain” otwiera przed słuchaczem intrygujące przestrzenie, na których oprócz instrumentów, wymownie rozkładają się wokalizy Mariusza Dudy, zaś „Vale Of Tears” żongluje emocjami słuchacza – od charakterystycznych hard rockowych patentów do ubranych nieco w sentymenty wokali – aby w finale oddać się nieskrępowanej schematami instrumentalnej improwizacji.

Twórczość Riverside nieco też posmutniała. Kiedyś, gdy opadały kurtyny, Anioł Stróż był w twórczości zespołu formą pomostu pomiędzy życiem a umieraniem. Dziś wydaje się być tak samo zagubiony jak porzeczywistość, w której przyszło mu egzystować. Czy smutna ballada „Guardian Angel” ma nam powiedzieć, że nawet ręce wyciągnięte w kierunku stróżów mogą liczyć co najwyżej na pokrzepienie w nieszczęściu, a nie na radosne katharsis? Na dystansie albumu muzycy formacji wprowadzają więcej refleksyjnych, zaiste posępnych wątpliwości. Piękna w swym bólu kompozycja „Lament” wiedzie rockowymi korytarzami melancholii. W klasyce instrumentalnego grania pojawiają się akcenty, takie jak skrzypce Michała Jelonka i konstrukcje wokalne Dudy, które ze znanego przed premierą utworu czynią jeden z hymnów współczesnego Riverside. Trudno też o inne wrażenia mierząc się z „River Down Below”, którego akustyczna lekkość, wzmocniona kontemplacyjnymi partiami śpiewu i rewelacyjnym solo gitarowym Macieja Mellera, stanowi jakby formę przyspieszonych napisów końcowych na „Wasteland”. Może to jednak nie napisy końcowe, a requiem dla przeszłości?

Dwie najdłuższe kompozycje, czyli „The Struggle For Survival” i „Wasteland”, wpisują się w najlepsze dokonania Riverside, gdy będziemy próbować mówić o kanonach rocka i metalu progresywnego. Pierwszy wymieniony utwór, którego strukturę tworzą dwie części, oferuje słuchaczowi kapitalne zjazdy i sekcje instrumentalne. Jeśli muzyka może być magią, to owe dziewięć-i-pół minuty „The Struggle For Survival” jest prawdziwym czarowaniem dźwiękiem. Fantastyczne, pełne niesamowitych zwrotów przejścia na gitarach, nałożone tu rozmaite przestery, serie efektów i zbudowanego wokół nich brzmienia innych instrumentów świadczą o najwyższej dojrzałości Riverside. To kompozycja, która już za życia staje się klasyką i to nie tylko jeśli chodzi o twórczość zespołu. Natomiast utwór tytułowy moim zdaniem próbuje przekrojowo przejść ze słuchaczem przez kolejne etapy twórczości grupy. To ekscytująca podróż. Wszakże w tej mieszance rocka i metalu progresywnego znalazło się mnóstwo akcentów świadczących o budowie i rozwoju tożsamości zespołu – sama struktura utworu „Wasteland”, łącząca tak wiele elementów z różnych etapów działalności zespołu, może być niezwykłym wehikułem po emocjonalnych barwach dyskografii Riverside. To także przede wszystkim muzyka, od której trudno się uwolnić. Zostaje w słuchaczu na kolejne dni.

W konkluzji muszę przyznać, że podczas odsłuchu albumu moje serce biło zbyt szybko. Przeżyłem tragedię i muszę z tym żyć. Zastanawiam się czy to moja prywatna tragedia zmusza mnie do życia, czy jako słuchacz stałem się częścią historii napisanej przez los dla Riverside? Czy naprawdę coś przeżyłem, czy to ten album sprawił, że doświadczyłem tragedii Riverside? Sami też będziecie mierzyć się z tymi pytaniami, gdy posłuchacie „Wasteland". Jest duża szansa, że na pustyni post-apokaliptycznej samotności odnajdziecie kogoś o kim dawno już zapomnieliście – samego siebie. Najlepszą narracją do tych poszukiwań jest najnowsze, jakże wymowne i w swoim smutku piękne dzieło Riverside.