Iggy Pop & Joshua Homme

American Valhalla

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Iggy Pop & Joshua Homme
Recenzje
Szymon Kubicki
2018-03-26
Iggy Pop & Joshua Homme - American Valhalla Iggy Pop & Joshua Homme - American Valhalla
Nasza ocena:
9 /10

Iggy Pop i Joshua Homme starają się wycisnąć wszystko, co tylko można ze swej (czas pokaże, czy jednorazowej) współpracy. Kolejną odsłonę stanowi film dokumentalny "American Valhalla".

W gruncie rzeczy trudno się temu dziwić. Po pierwsze wszystko wskazuje na to, że dla obydwu panów ów wspólny epizod był czymś wyjątkowym i wniósł sporo świeżości do ich artystycznych żywotów. Po drugie, nagrana z pomocą Homme'a płyta Iggy'ego "Post Pop Depression" okazała się po prostu świetna. Zdecydowanie lepsza niż można było przypuszczać. Homme przypomniał sobie o umiejętności pisania zgrabnych melodii - szkoda, że wciąż nie działa to w Queens of the Stone Age – a zarazem stał się dla Popa swoistym kolejnym wcieleniem Davida Bowie. Iggy najwyraźniej bardzo potrzebuje dobrego partnera, by móc pokazać wszystko, co w nim najlepsze, i od lat nie mógł takiego spotkać. Wraz z "Post Pop Depression" wreszcie się to udało. Zespół zasilony m.in. przez muzyków Queens of the Stone Age wyruszył zatem w trasę z nowym materiałem. Udokumentowała to rewelacyjna koncertówka "Post Pop Depression: Live At The Royal Albert Hall". Cały ten kreatywny okres przybliża kolejne dzieło - film dokumentalny "American Valhalla".

Dokument wyreżyserowany przez Andreasa Neumanna i samego Josha Homme'a to intymny portret obydwu muzyków i kształtującej się między nimi relacji, która przebiega wedle starego jak świat schematu pod tytułem: uczeń spotyka mistrza, a na koniec obydwaj coś z tego spotkania wynoszą. Akcenty od początku ulegały tu zresztą przesunięciom, bowiem z inicjatywą współpracy wystąpił Iggy, rozczarowany, po śmierci Scotta Ashetona, współpracą z The Stooges i poszukujący czegoś nowego. Homme początkowo zwlekał z odpowiedzią, aż wreszcie, przymuszony przez żonę (podziękujmy pani Brody Dalle) skontaktował się jednak z Popem i od tego momentu to Iggy zgrabnie wskoczył w buty mentora. Nie mogło być zresztą inaczej, w końcu pierwsze trzy albumy The Stooges ukazały się jeszcze przed narodzinami Homme'a. A berlińskie krążki nagrane z Bowie trafiły do sklepów, gdy Josh był jeszcze w wieku przedszkolnym.

O odczuciach lidera QOTSA - przygaszonego i sprawiającego wrażenie, jakby depresja nie chciała go opuścić - związanych z pracą z Popem dowiadujemy się między innymi z dziennika, który Homme w tym czasie prowadził i fragmenty którego odczytuje w filmie. Dziennikiem wspomaga się również gitarzysta Dean Fertita i trzeba przyznać, że to dość nietypowy, jak na film dokumentalny, zabieg. Nie zabrakło oczywiście bardziej konwencjonalnych wywiadów, co ciekawe przeprowadzonych przez podróżnika i kultową postać w kulinarnym świecie, tj. Anthony'ego Bourdaina (zresztą kilka lat temu Homme wystąpił z kolei w jednym z odcinków programu Bourdaina).

Rozmowy, w tym głównie monologi Popa, stanowią oś filmu. Bardzo niewiele jest tu tradycyjnych ujęć ze studia Rancho De La Luna w Joshua Tree, gdzie cały zespół pracował nad materiałem (ale też jadł wspólne posiłki, co okazało się niezwykle ważne), a zdecydowana większość fragmentów koncertowych pochodzi ze znanego występu w Royal Albert Hall. Żeby nie było jednak zbyt monotonnie, twórcy zadbali również o efekt wizualny i poprzetykali całość innymi, klimatycznymi kadrami, które doskonale komponują się z całością.

W ten sposób powstał film niebywale kameralny, w którym melancholia Homme'a spotyka się z nadpobudliwością Popa, a jednocześnie przekazujący solidną dawkę danych o procesie powstawania płyty, znaczeniu wypełniających ją utworów oraz późniejszej trasie koncertowej.

Całe 80 minut mija niepostrzeżenie i jeszcze bardziej zaostrza apetyt na efekty kontynuacji współpracy tych dwóch muzyków. A z drugiej strony, może czar tego projektu wziął się właśnie z jego jednorazowego charakteru? Może za drugim razem nie byłoby już tej magii, nie dałoby się tak łatwo uzyskać tej spontanicznej świeżości? Tego nie wie nikt. Póki co, warto powrócić czasem do "Post Pop Depression", czy to w wersji studyjnej czy koncertowej, bo to najlepsza rzecz tych dwu jegomości. Od lat.