Sześć lat musieli czekać na nowy album fani brutalnego wyziewu spod znaku Azarath, który zafundował sobie wyjątkowo długą przerwę wydawniczą.
Dobijający dwudziestki zespół nie spuszcza jednak z tonu i na szczęście nie poddaje się artystycznym poszukiwaniom, skutkującym - w imię rzekomej dojrzałości muzycznej - złagodzeniem przekazu. Z hałdy black/deathmetalowego żużlu, którym zasypał świat poprzedni, znakomity zresztą "Blasphemers' Maledictions" zaskakująco często wystawały wprawdzie melodyjne kwiatki, a kapela nie stroniła wcale od niespotykanej wcześniej przystępności granych przez siebie dźwięków. To doskonale odświeżyło muzykę Azarath i dodało jego twórczości więcej przestrzeni, co przełożyło się na najlepszy jak dotąd krążek w karierze. Sześć lat to jednak wystarczająco długo, by wygłodniali muzycy znów obudzili w sobie pokłady agresji i wkurwienia i wraz z "In Extremis" wrócili na brutalniejsze tory, do których od początku przyzwyczaili swoich zwolenników.
Już wbijający się w uszy, świdrujący dźwięk gitar otwierających "The Triumph of Ascending Majesty" i zarazem cały album, sprawia, że mózg eksploduje niczym arbuz trafiony z obrzyna. A przecież o to tutaj chodzi. Wkrótce, wraz z kolejnymi minutami krążka podejrzenie przeistacza się w pewność - tym razem nie będzie (prawie) żadnej litości. Zdecydowanie mniej tu melodyjnych solówek, a brutalna, niezmordowana nawałnica dźwięków, napędzana przez nieustanne perkusyjne galopady Inferno i podkręcana świetnymi, jak zwykle odpowiednio jadowitymi i bliższymi blackmetalowej manierze wokalizami Necrosodoma, zdecydowanie wybija się na pierwszy plan. Dopiero dłuższy czas spędzony z "In Extremis" pozwala odkryć, że przecież nie brak tu licznych smaczków, a muzyczny poziom, na którym obecnie znajduje się Azarath, po prostu nie pozwala im na zwykłą, prostacką napierdalankę.
Najbardziej oczywistym przykładem jest "The Slain God". Zdaję sobie sprawę, że całkowicie jałowe byłoby poszukiwanie punktów wspólnych pomiędzy Azarath a Behemoth, ale właśnie w tym utworze dochodzą one do głosu - w klimacie kompozycji, w melodyce gitar, w charakterystycznych właśnie dla Behemoth przejściach Inferno czy wreszcie w jedynym na płycie recytowanym fragmencie tekstu. Nie można nie zauważyć również interesującego zakończenia "The Triumph of Ascending Majesty" oraz paru innych momentów i, szczerze mówiąc, trochę szkoda, że kapela nie decyduje się nieco częściej sięgać po takie właśnie, mniej oczywiste rozwiązania - nie ukrywam, że bardzo odpowiadało mi oblicze zaprezentowane na "Blasphemers' Maledictions"
Azarath zdecydowanie tym materiałem nie zawodzi, ale też nie zaskakuje słuchacza. Formacja zgodnie z najlepszymi kanonami black/deathmetalowej sztuki kontynuuje bezwzględną krucjatę, która w skrócie polega na tym, by dorwać słuchacza i zatłuc go dźwiękiem. Fani zespołu z pewnością będą zadowoleni, zarówno ci, którzy wyczekiwali pełnego powrotu kwartetu do krainy brutalności, jak również ci, którzy z uznaniem przyjęli nieco większą dozę melodii - znajdą ją i na "In Extremis". Przed zespołem stoją teraz nowe wyzwania, a jednym z nich jest choćby niespodziewane odejście ze składu Necrosodoma. Oby na kolejny krążek przyszło nam czekać nieco krócej.
Szymon Kubicki