Zawsze podobała mi się bezkompromisowa, całkiem anty gwiazdorska postawa Inferno, który w wolnych od Behemoth chwilach, zamiast odstawiać instagramową divę, raz na jakiś czas po prostu traktuje słuchacza kolejną porcją bluźnierczego napalmu. Kto nie lubi swądu napalmu o poranku, zwłaszcza zrzuconego przez Azarath?
Od premiery "Saint Desecration" minęły już niemal cztery miesiące, jednak jeśli ktoś nie miał jeszcze okazji zapoznać się z siódmym krążkiem zespołu, szybko powinien zrobić miejsce na liście najlepszych albumów ubiegłego roku. Oczywiście, tylko wtedy, gdy ceni sobie deathmetalową surowiznę w połączeniu z wysoką, choć rozsądnie eksponowaną biegłością techniczną muzyków, jak również doskonałym organicznym brzmieniem. Recenzencki slogan o "niebraniu jeńców", choć wyświechtany, pasuje tu jak ulał, bowiem Azarath naprawdę jeńców nie bierze - od razu skraca ich o głowę. Natychmiast i z chirurgiczną precyzją. Czego chcieć więcej?
Muzycznie w obozie Azarath nie zmieniło się wiele, a znany z Embrional Skullripper, który dołączył do formacji w charakterze wokalisty, świetnie wpisał się w jej stylistykę. Podobnie, jak w przypadku poprzedniego "In Extremis", na "Saint Desecration" dominuje solidny wkurw, a Azarath jak mało kto potrafi łączyć bezwzględną kanonadę deathmetalowej artylerii z zaskakującą przystępnością. Przykładem niech będą takie kawałki, jak choćby pędzący z niezwykłym wdziękiem "Sancta Dei Meretrix", majestatyczny "No Salvation" czy zamykający całość, sześciominutowy "Beyond the Gates of Burning Ghats", jedyny utwór na płycie, w którym pobrzmiewają w zwolnieniach wyraźne echa Behemoth.
Sporo tu melodii, choć na pierwszy rzut ucha nie jest to takie oczywiste, nawet gdy przykrywa je gęsta warstwa perkusyjnych kanonad, blastów czy tnących jak żylety partii gitar. Nadludzka precyzja strzelającego niczym M16 Inferno niezmiennie budzi podziw. Materiał jest idealnie zbalansowany, a każdy element układanki doskonale pasuje do reszty. Azarath brzmi jak super sprawny, perfekcyjnie zgrany kolektyw, co wprost przekłada się na perwersyjną frajdę z odsłuchu "Saint Desecration". Dodając do tego najlepszy dla takich albumów czas, nieprzekraczający 40 minut, otrzymujemy płytę spójną, żywotną i pełną przestrzeni, a przede wszystkim nie wywołującą znużenia.
"Saint Desecration" to deathmetalowa chłosta najwyższej próby, do której wracam nieporównanie częściej aniżeli do - przyznaję to bez wstydu - ostatniego krążka macierzystego zespołu Inferno. Świetna robota.