Podczas gdy rockowa legenda Deep Purple celebruje kolejny hitowy album – Whoosh! – gitarowy wirtuoz Steve Morse opowiada nam o brzmieniu, napięciu i technice – wyjaśnia też swą fascynację jazzem…
„Jestem dumny z tego, że mogę ciągle grać z moimi brytyjskimi braćmi.” – mówi gitarzysta Deep Purple. Przez niektórych fanów nadal uważany jest za ‘nowego gitarzystę’ po tym jak zastąpił w zespole Ritchiego Blacmore’a (którego zastąpił też na krótko w roku 1994 Joe Satriani), ale nie da się ukryć, że to Steve jest faktycznie najdłużej (bo od 26 lat) służącym zespołowi ‘rewolwerowcem’.
21 album pionierów hard rocka – Whoosh! – jest także 7 płytą studyjną, na której gitary nagrał Morse. Jakkolwiek misją zespołu jest ciągła soniczna ewolucja, łącząca wszelkie rodzaje proga, bluesa i hard rockowych niuansów, pewne odcienie Deep Purple są w ich dorobku ważną stałą. „Różnorodność to ważny element brzmienia tego zespołu.” – mówi Steve, nawiązując do spektakularnej kooperacji pomiędzy gitarą Blackmore’a i klawiszami Lorda (który zmarł w roku 2012). „Kiedy słuchasz Highway Star, to już nie jest czysty blues. Jest niemal klasyczny element w tych schodzących arpeggiach, granych przez Jona nad chromatycznym riffem. Nagrywając to, rozciągnęli granice pojęcia ‘rock’ poprzez fuzję różnych elementów. To znacząca cecha muzyki Deep Purple.”
Po dwóch płytach studyjnych nagranych z Jonem Lordem przed jego odejściem z zespołu w roku 2002, duet Morse/Airey ma już za sobą niemal dwie dekady stażu. Szybkie frazy unisono w nowych kawałkach takich jak ‘The Long Way Round’ czy ‘Remission Possible’ są bardzo typowe dla Deep Purple, a jednak są bardziej złożone niż cokolwiek zespół nagrał w ciągu pięciu dekad. Steve przyznaje, że niektóre z nich mogą sprawiać mu kłopot.
„Przywykłem do grania rzeczy, które brzmią dobrze, ale mogą nie być intuicyjne na gitarze.” – mówi – „Niemniej zawsze ścigam się z Donem, bo kiedy wymyślę coś pierwszy, jest mi to łatwiej zagrać i zapamiętać.” Co do wyboru interwałów i chromatycznych kolorów, które są przyprawą jego fraz, gitarzysta Deep Purple kieruje naszą uwagę w stronę jego jazzowych inspiracji. „Jeśli chodzi o chromatykę, to wiele z tego wywodzi się wprost z saksofonowych improwizacji.” – wyjaśnia Morse, kiedy pytamy o dźwięki z ‘Throw My Bones’ – „Każdy, kto chciałby pójść w tym kierunku powinien posłuchać i nauczyć się paru fraz z improwizacji Charliego Parkera. On był czarodziejem, człowieku! Niemal wszystko co zagrał było niesamowite. Jednym z najlepszych jego tematów jest Donna Lee, piękna melodia zagrana do harmonii standardu. To właśnie robili tamci muzycy, grali improwizowane solówki do popularnych progresji akordów, które wszyscy znali.”
„Każda z tych solówek Parkera była prawdziwym klejnotem.” – kontynuuje Steve – „Grał wokół oczywistych nut, dodając do nich napięcie. Uwielbiam sposób w jaki ogrywał dominanty. To coś co obecnie robi wielu ludzi, ale czuję, że on był tego pionierem: podkreślał akord nie grając tylko jego arpeggia. Do E7 mógł zagrać frazę D > F > G# >Bb > C > B i dopiero po tym E. Dźwięki akordu się w tym zawierają, ale on opisuje je od dołu i od góry. Taki rodzaj tworzenia napięcia zawsze do mnie przemawiał.”
Jeśli chodzi o napięcia, to są takie tracki na Whoosh! – np. ‘Step By Step’ – w których przebiegi po skali molowej harmonicznej nadają klasycznego kolorytu ciemniejszym riffom organów w tle. Steve zdradza, że tajemniczym składnikiem jest tu piąty modus, zwany skalą frygijską dominantową. „Występuje w niej, obok tercji wielkiej, sekunda mała, a to jest bardzo interesujące. Powiedzmy, że jesteś w B7, możesz zagrać ‘C’, potem ‘A’, które podciągasz do ‘B’ tuż zanim skoczysz na ‘D#’. Bardzo lubię tę skalę i często z niej korzystam, kiedy chcę uzyskać barokowy charakter.”
Jako jeden z pierwszych endorserów marki Ernie Ball Music Man (i mając też sygnowany własnym nazwiskiem wzmacniacz Engla) Steve przyznaje, że nie ma powodów, by zmieniać cokolwiek w swoim sprzętowym arsenale. Nie oznacza to, że nie poszukuje nowych sposobów na wykorzystanie swoich narzędzi. „Myślę, że najważniejszą różnicą w pracy nad tą płytą był wysiłek włożony przeze mnie w dopracowanie czystego brzmienia." – mówi Morse.
„Kiedy nagrywaliśmy ‘And The Address’, który był pierwszym kawałkiem kiedykolwiek nagranym przez Deep Purple, starałem się zbliżyć jak to tylko możliwe do tamtego brzmienia, ale nie kopiując Richiego bezpośrednio. Wykorzystałem overdrive wpięty do czystego kanału Engla, który potrafi być naprawdę czysty, ale świetnie przyjmuje też różne poziomy sygnału wejściowego, przełamując się miękko…” „Całość doprawiłem delayem z TC Electronic Flashback i pogłosem z Hall Of Fame, ze szczyptą 2-gałkowego kompresora Keeleya. Efekty szły do jednego wzmacniacza, a sama gitara do drugiego i to ją głównie słychać na tej płycie. Właściwie to mogłoby być więcej sygnału „wet” w miksie, ale producenci nigdy nie słuchają gitarzystów.”
Morse wyszedł nieco poza tradycyjną gitarę i rejestrując tę płytę sięgnął po Danelectro Bass VI producenta Boba Ezrina, który jest o wiele trudniejszym instrumentem niż jego stary, wysłużony ‘MM’. Sztuczne flażolety w ‘Man Alive’ oraz solo w ‘Dancing In My Sleep’ zostały nagrane właśnie na nim. Gitarzysta wspomina: „Podciąganie strun na tym czymś przypominało zmaganie się z mocno napiętymi kablami telefonicznymi.”
Ale wysiłek się opłacił, ponieważ „niskie dźwięki w połączeniu z przesterem brzmiały super, prawie jak coś z ery Johnny'ego Casha.” Weteran muzycznej produkcji Ezrin z premedytacją popychał Steve’a w nowe rejony. „Jeśli zrobiłem cokolwiek co brzmiało jak ja, Bob wkładał głowę w swe dłonie w geście rezygnacji i mówił: ‘Morse, ogarnij się, zachowaj to na swoją solową płytę, a zamiast tego zagraj coś melodyjnego!’ Często nowe rzeczy powstają z ograniczania samego siebie. Efekt końcowy jest interesujący, bo słuchając trudno powiedzieć czy to baryton czy 6-strunowy bas. Kiedy Bob włożył w moje ręce tę gitarę, zmusił mnie do grania prosto i melodycznie. Taka rola producenta i on spełnił ją doskonale.”
Okazjonalnie różnice zdań w studio bywały dla gitarzysty niespodzianką, ale zaprawiony w bojach weteran taki jak on rozumie, że kompromis jest najważniejszy w pracy zespołowej. Tym bardziej, jeśli gra się w zespole o takiej historii. „Nie planuję swoich solówek.” – przyznaje – „Nie jest to prawdziwa solówka, jeśli wszystko sobie ułożysz. Ale nie mam nic przeciwko wycinaniu fragmentów improwizacji i składaniu ich na nowo. Właściwie to Bob robi to czasami bez mojej wiedzy! Bierze kawałki, które mu się podobają (a z reguły podobają mu się zupełnie inne momenty niż mi) i składa je w nowe solo, którego sam nigdy bym nie zagrał. I absolutnie nie mam mu tego za złe, bo dzięki temu powstaje coś, co można odkrywać na nowo.” Na koniec Morse stwierdza, że to zawsze był zespół próbujący nowych rozwiązań i z tak otwartymi umysłami, to się nigdy nie zmieni.
„Mam teraz sztywny nadgarstek.” – mówi Steve Morse – „Artretyzm robi swoje! Więc główną rzeczą, nad którą pracuję przez ostatni rok jest kostkowanie obustronne. Używam teraz trzech różnych pozycji, używając bardziej całej ręki niż nadgarstka. Serio, kostkowanie z łokcia, to coś co aktualnie ćwiczę. Kiedy gram koncerty, nadal trzymam kostkę dwoma palcami i kciukiem, ale nie używając nadgarstka jak kiedyś. To zmusza mnie do zmian pozycji ręki nad strunami, by uniknąć skurczy i bólu. Muszę ćwiczyć każdego dnia, więc właściwie obecnie ćwiczę więcej niż kiedykolwiek!”