Wywiady
Steve Morse

Gitary z czterema przetwornikami oraz błogosławiony środek pasma, czyli wioślarz Deep Purple zdradza nam tajniki swojego arsenału sprzętowego.

2018-08-07

Czy to grając z Kansas, Dixie Dregs, Flying Colours czy z Deep Purple, Steve Morse zawsze był gitarzystą rockowym o unikalnym brzmieniu, którego nie sposób podrobić. Jego kreatywny umysł połączony z talentami inżynierów z firm Ernie Ball i Engl zaowocował sygnowanymi gitarami i wzmacniaczami. Podczas jednego z koncertów promujących ostatni album Deep Purple – „InFinite” – Steve zaprosił nas na scenę, aby pokazać Wam jego sceniczny „rig” i wyjaśnić idee stojące za tymi rozwiązaniami, jak również zdradzić detale jego najnowszego, prototypowego Music Mana…

ERNIE BALL MUSIC MAN STEVE MORSE MODEL

To jest mój Numer Jeden, z numerem seryjnym „1”. Używam go na obecnej trasie zwykle w trzech lub czterech piosenkach. Gitara ma obecnie nowy gryf z progami ze stali nierdzewnej. Oryginalny gryf jest na emeryturze, ponieważ wymieniałem w nim progi już dziesięć razy. Za każdym razem musieli go nieco szlifować, więc zrobił się zbyt niski. Notabene Sterling Ball dał mi egzemplarz z numerem seryjnym „2” na targach NAMM w zeszłym roku.

Inspiracją do stworzenia tej sygnatury był mój stary Telecaster z czterema przetwornikami. Steve Morse model jest więc jego ulepszoną wersją – lepiej stroi, ma lepsze harmoniczne, mocniej rezonuje, a co najważniejsze – zachowuje te zalety przy masowej produkcji. Są oczywiście robione ręcznie, ale na większą skalę, więc mogę wziąć jakikolwiek egzemplarz z linii produkcyjnej i poczuć się na nim jak w domu w ciągu pięciu minut. Zrozumiałem to kiedy byłem dzieckiem – gitara elektryczna to kawałki drewna poskręcane ze sobą… ale pickupy były dla mnie zawsze czymś magicznym. Musiałem zrozumieć w jaki sposób te elektryczne procesy wpływają na brzmienie. Kiedy już wiesz jak to działa, możesz zmienić naprawdę sporo rzeczy, zanurkować w temat i zobaczyć co się stanie. Znalazłem więc kilka barw, które chciałem mieć w swojej gitarze: czysty sound, który brzmiałby dobrze przy grze palcami, coś nawiązującego do stylistyki country, odrobinę southern- -rocka, klasycznego humbuckera i tradycyjnego singla. Wszystko w jednym. Problem w tym, że w tamtych czasach instrument oferujący takie barwy nie istniał.

Ogromną rolę w kształtowaniu brzmienia gitar pełnią odległości pomiędzy przystawkami. Humbucker gryfowy musi być dokładnie w tym miejscu gdzie jest obecnie – to dlatego moje instrumenty nie mają 24 progów. Jeśli przesunąłbym go choćby odrobinę do środka, barwa stałaby się bardziej typowo rockowa i jaśniejsza. A ja lubię ciepły odcień, który zapewnia właśnie to konkretne miejsce. Oprócz tego, kiedy łączę ze sobą dwa pickupy, nie ma żadnych problemów z fazą. Brzmienie jest krystaliczne. Moim zdaniem to perfekcyjne miejsce na przystawkę pod gryfem. Trzymam też przetworniki single-coil nieco dalej od strun. Kiedy gram na przesterowanym wzmacniaczu lampowym, mogę włączyć singla, zjechać z głośnością gitary do ok. 2 i mam barwę z delikatnym gainem, która jest bardzo czysta, ale wyrazista, bo single mają więcej harmonicznych.

ERNIE BALL MUSIC MAN STEVE MORSE Y2D

W układach elektrycznych tych gitar drzemie o wiele więcej możliwości brzmieniowych i nie wszystkie są dostępne pod przełącznikami – jedynie te, z których ja korzystałem. Jakkolwiek grając koncerty zauważyłem pewną prawidłowość: jest pięć barw, których używam najczęściej. To są takie moje podstawowe brzmienia, ale na regularnym przełączniku nie byłem w stanie ich osiągnąć. Zastosowaliśmy więc nowoczesny multi-przełącznik, na którym można zupełnie swobodnie uzyskać dowolne połączenia w wybranych pozycjach. Zasugerował to Sterling Ball, mówiąc że dla niektórych ludzi oryginalny układ przełączników jest zbyt skomplikowany. Wtedy Dudley Gimpel, lutnik Music Mana, zasugerował multi-switch i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Teraz jest to perfekcyjna broń do rockowej bitwy – kilka różnych, przydatnych na scenie barw, a wszystko to pod prostym 5-pozycyjnym przełącznikiem.

W trasę Deep Purple zabieram kilka wersji tej gitary – mamy stroje „drop” w niektórych kawałkach, mamy fragment gdzie muszę użyć tremola w opuszczonym stroju, albo tremola w oryginalnym. Music Many Steve Morse zaspokajają wszystkie te potrzeby.

ERNIE BALL STEVE MORSE 30TH ANNIVERSARY PROTOTYPE

To jest najbardziej uproszczona wersja mojej sygnatury, jakkolwiek po raz pierwszy mam w gitarze układ aktywny. Długo się opierałem, ale skoro John Petrucci czy Steve Lukather mają takie rozwiązania i brzmią świetnie to czemu nie spróbować. Takie rozwiązanie daje mi inne brzmienie, bardziej nowoczesne. I chociaż nie jestem typem „nowoczesnego” faceta, to potrzebuję takiej barwy na koncertach i nic innego nie było w stanie mi jej zapewnić. Gitara ma dwa humbuckery i szereg przydatnych połączeń cewek, jakie zwykle oferuje Music Man w takich konfiguracjach. Te transparentne płytki były pierwotnie ze zwykłego, nieprzeźroczystego plastiku, ale pomyślałem sobie, że zakrywanie tak pięknego topu gitary byłoby zbrodnią. Pomimo różnic w funkcjonalnościach tych wszystkich modeli, zawsze trzymamy się skali instrumentu oraz wymiarów. Dzięki temu gitarę można schować w pokrowcu pod pachą i przemycić do kabiny samolotu.

TC ELECTRONIC HALL OF FAME REVERB

Używam tego rodzaju efektu od czasów Dixie Dregs, gdzie miałem Echoplexa wpiętego do oddzielnego wzmacniacza. W Englu są dwie pętle efektów i w jednej z nich mam wpięty efekt TC Electronic. Uwielbiam tę ich technologię TonePrint – mogę ustawić na efekcie własną barwę, zmodyfikować działanie na komputerze, a potem wysłać preset online i w dowolnym momencie wgrać z powrotem na dowolny, nawet nowy egzemplarz. A wszystko to za pomocą własnego telefonu, który przykłada się do przetwornika w gitarze – czary mary i mamy gotowy preset w efekcie na podłodze. Nie jest to zwykły pogłos sprężynowy – jest bardziej złożony i ma więcej detali, coś jak pogłos studyjny. Podoba mi się w tych efektach to, że z tyłu jest mały przełącznik, którym można całkowicie wyciszyć oryginalny sygnał z gitary. Dzięki temu nie muszę rozkręcać efektu głośno – wystarczy, że tylko lekko go domiksuję za pomocą drugiego wzmacniacza. Mam więc osobny wzmacniacz do tego celu, siedzący cały koncert w oczekiwaniu na chwilę, kiedy włączę efekt. Tylko wtedy działa.

TC ELECTRONIC FLASHBACK DELAY X2

Jeden z tych efektów daje mi długie echo, które jest specjalnie zaprogramowanym TonePrintem. Ma odrobinę modulacji, a odbicia tracą nieco z pasma częstotliwości, dzięki czemu całość nie brzmi zbyt cyfrowo. Sygnał z niego leci na osobny wzmacniacz i nigdy nie miesza się z oryginalnym brzmieniem gitary, który jest na sygnowanym przeze mnie wzmacniaczu. To się nigdy nie zmienia.

Drugi z Flashbacków ma krótszy czas odbić, także zmodyfikowany na oprogramowaniu do edycji TonePrintów. Ma w sobie coś z efektu chorus. Przydaje się w partiach rytmicznych, kiedy gramy głośno i chcę aby te stały się wyraźniejsze. Lubię „tańczyć” w podkładach wokół partii innych instrumentów. Na przykład, kiedy Don gra solo, zostawia mi w przestrzeni muzycznej niewielkie miejsca do zapełnienia. Wystarczy zmieścić się w nich i synkopować. Granie równo z solistą może zmusić dźwiękowca do wyciszenia twojego instrumentu, a wtedy zespół przestaje brzmieć jak zespół.

TC ELECTRONIC QUINTESSENCE HARMONY

Ta kostka to taka szczypta luksusu, jaki zapewniam sobie w Deep Purple. Dodając wyższą oktawę, pozwala mi symulować brzmienie gitary dwunastostrunowej w „The Surprising”. Czasem użyję też tu i ówdzie niższej oktawy, ale staram się nie nadużywać tego efektu.

ERNIE BALL VOLUME PEDALS (nr 1 poniżej)

Kiedy dodaję do partii gitary efekt delay, puszczam go tylko „mokrym” kanałem, to znaczy bez oryginalnego sygnału gitary.

KEELEY COMPRESSOR (nr 2 powyżej)

To jest świetny efekt do partii rytmicznych, wyrównujący wszystko, ale także podnoszący poziom szumów, więc muszę go ostrożnie używać. Niemniej do czystych partii jest niezastąpiony

ENGL STEVE MORSE SIGNATURE 100

Na kanałach pierwszym i drugim możesz się wpiąć prosto z gitarą, ustawić wszystkie gałki na „6” i jeśli nie zabrzmisz świetnie to znaczy, że twój kabel od gitary jest zepsuty. Pierwszy kanał jest czysty. Mój średniego nasycenia przester to kanał drugi z wszystkimi gałkami odkręconymi na „6”. Barwa jest bardzo uniwersalna i świetna do muzyki rockowej. Mogę na tym zagrać dowolny kawałek Deep Purple. Jeśli grasz solówkę, ale nie chcesz podgłaśniać zbytnio gitary, błogosławieństwem okazuje się środkowe pasmo – wystarczy je podbić, żeby wyróżnić się w miksie. Zwykle dodawanie środka nie jest dobrym pomysłem w partiach rytmicznych, ale ten wzmacniacz ma do tego celu osobny kanał. I to jest właśnie kanał numer trzy. Wycisnęliśmy z tej konstrukcji tyle ile tylko było można, bez dodawania aktywnego EQ. Ideą przewodnią było użycie czystej, lampowej technologii klasy A, w staromodnym tych słów znaczeniu. W efekcie mamy tu bardzo naturalne podbicie, znacznie bardziej delikatne niż np. środkowy boost wzmacniacza VOX. Jednocześnie jest zadowalające i obecność trzeciego kanału pozwala nagle zmienić barwę.

Skupiam swoją uwagę na tym co gra bęben taktowy, a nad nim talerze, werbel i oscylujący Leslie. Wszystkie te częstotliwości skupione w niskim i wysokim paśmie. To co zostaje to przestrzeń dla gitarzysty – środek pasma. Według mnie jednak, charakter muzyce nadaje właśnie to środkowe pasmo. Dlatego nawet drobna zmiana w nim, wpływa na inny odbiór muzyki od frontu. Myślę, że ten trzeci kanał z podbiciem środka to sound najbardziej nawiązujący do barwy Ritchiego Blackmore’a. Ma taki specyficzny, jedwabisty charakter. Czwartym brzmieniem wzmacniacza, z którego korzystam jest to samo co na kanale trzecim, ale z bramką szumów i większym gainem – głównie do melodii i solówek.

Powiązane artykuły