Frontman Muse o nieustająco inspirującym Tomie Morello, kupnie Telecastera Jeffa Buckleya oraz przyszłości gitary, która ma zmaterializować się w postaci gitar marki Manson…
2020 może być wolny od pracy dla Muse, ale życie w kwarantannie nie jest wakacjami dla Matta Bellamy, jednego ze współczesnych herosów gitary. W jego domowym studio dzieje się więcej niż kiedykolwiek. Sesje nagraniowe i produkcja solowego debiutu oraz płyty supergrupy The Jaded Hearts Club pochłaniają mnóstwo uwagi i energii. Ale bez obaw: Bellamy powróci do demolowania sceny jak tylko przepisy na to pozwolą.
„Zamierzamy wrócić do muzy tak szybko jak to możliwe i nagrać kolejny album w przyszłym roku” – zdradza nam Matt – „Mamy nadzieję zrobić dużą trasę kiedy wszystko wróci do normalności.” A kiedy już się to wydarzy, możecie mieć pewność, że na pasek na jego ramieniu będzie podtrzymywał customową gitarę Manson.
Każdy z nas uwielbia sprzęt na którym gra, ale trzeba czegoś więcej, byśmy chcieli zainwestować prywatne pieniądze w firmę go produkującą. To właśnie zrobił w roku 2019 Matt Bellamy, stając się posiadaczem większościowego pakietu akcji Manson Guitar Works. Oczywiście duża część rosnącej popularności tej marki związana jest właśnie z zaangażowaniem Matta – jego model Meta Series MBM-1 jest już dostępny.
Frontman Muse jest niezwykle przywiązany do tej firmy i przez wiele lat rzadko można było go zobaczyć z inną gitarą. Równocześnie jego niestandardowe pomysły na wbudowane efekty, MIDI, lasery czy nieortodoksyjne wykończenia dały marce reputację innowatora. „Wszystko zaczęło się od momentu wycofania się Hugha (założyciela). Zostałem przez niego niejako ‘namaszczony’ na następcę, który będzie niósł tę ‘pochodnię’ dalej. Firmę prowadzi Adrian Ashton, kierując czterema czy pięcioma pracownikami. Miałem czas się tym wszystkim zająć po zakończeniu ostatniej trasy. I tak: jest to dla mnie sprawa osobista. Wspieram w ten sposób biznes z Devon, czyli mojego rodzinnego miasta. Siedziba firmy jest rzut beretem od miejsca, gdzie chodziłem do szkoły.”
Magazyn Gitarzysta: Matt, co właściwie macie na półkach?
Matt Bellamy: Przez wiele lat mieliśmy wiele pytań od ludzi, którzy nie mogli sobie pozwolić na customowego Mansona za 2000 funtów. Ich budżet oscylował raczej w granicach 500 dolarów. Rozejrzeliśmy się po rynku, po firmach takich jak Fender – oni robią Squiera w niższym segmencie. Postanowiliśmy zrobić coś podobnego z Mansonem. Seria Meta nie ma jeszcze wszystkich elektronicznych bajerów, ale pracujemy nad tym. Współpraca z Cortem układa się świetnie, więc jestem co do tego dobrej myśli. Większość instrumentów nadal wykonujemy ręcznie w Devon, ale kiedy ja wszedłem na pokład, wynegocjowaliśmy z Cortem układ na większą ilość gitar w dobrej cenie. My je projektujemy, oni wykonują i przysyłają do nas. Tutaj montujemy elektronikę, sprawdzamy wszystko i robimy setup.
Jeśli chodzi o nieco wyższą półkę, robimy gitary z Kaoss Padami Korga. Pracuję nad rozwinięciem tego pomysłu. Jeśli prześledzisz nagrania z ostatniej trasy koncertowej – w utworze ‘Break It To Me’ pojawia się sound, o którym mówię. To komponenty z Digitecha Whammy połączone z wbudowanym ekranem Kaoss Pad. Można to traktować jako podręczne Whammy o niemal nieograniczonych możliwościach i używać zamiast tremola: wibrowanie dźwięku, podciąganie lub opuszczanie o oktawę czy dwie, albo rytmiczne patenty wystukiwane na ekranie. Co tylko wyobraźnia podpowie.
Jestem tym bardzo podekscytowany i nie mogę się doczekać, kiedy finalny produkt trafi na rynek. Dla mnie jest to ewolucja gitary i wprowadzenie jej w XXI wiek. W obecnej fazie budowa jednego egzemplarza trwa od jednego do dwóch miesięcy. Jest to więc dość droga, customowa robota. Trzeba bowiem rozebrać urządzenia, które są ‘dawcami’ części na składniki pierwsze, a potem ponownie zmontować je już w gitarze. Prowadzimy rozmowy z Digitechem, aby uprościć ten proces. Niewiele osób będzie przecież stać na dokładnie taki egzemplarz na jakim ja gram koncerty – to coś w okolicach 10 tysięcy funtów. Dlatego pracujemy nad obniżeniem ceny – może nie do 500 dolarów, ale czterokrotność tej kwoty jest już realna.
Eksperymentujemy też z produkcją efektów – może wypuścimy jakieś modele w przyszłym roku. Chciałbym robić zarówno tradycyjne jak i nowoczesne efekty. Pewnie najpierw będą to jakieś fuzzy, bo to podstawowy sound, którego używam w studio. W planach jest stworzenie efektu, który odtworzyłby metalowy przester z naszych płyt, będący połączeniem crunchu VOX-a z wysoką saturacją wzmacniacza Diezel. Całość kontrolowana byłaby gałką BLEND – z jednej strony kąśliwość, z drugiej ciężar brzmienia. Ekscytuje mnie myśl o możliwości poeksperymentowania w tym temacie.
Mówiąc o przyszłości gitary stwierdziłeś, że przestaje być ona głównie instrumentem rytmicznym. Czy ta myśl będzie miała odzwierciedlenie w projektach Mansona?
Gitara mogła egzystować tylko jako tło pod piosenki w XX wieku, całe to granie akordami, powerchordy itp. Myślę, że rytmiczna rola tego instrumentu przestała być istotna w XXI wieku. Gitarę postrzegam jako instrument solowy. Grający fajne melodie, albo coś charakterystycznego po usłyszeniu czego łapiesz się za głowę i mówisz: ‘O mój Boże, to się nazywa gitara!” To instrument przyciągający uwagę ludzi jakimś niesamowitym efektem, albo monumentalnie brzmiącym riffem, czy błyskotliwą wstawką solo. To są wg mnie ważne elementy we współczesnej muzyce. Granie zwykłych podkładów ze zwyczajnymi akordami kwintowymi przestało być ekscytujące.
Gdzie więc leży przyszłość gitary?
Myślę, że przyszłość tego instrumentu leży w interesujących barwach i efektach. Jeśli gitara będzie potrafiła to robić, nigdy nie zostanie zastąpiona niczym innym. Gram też na klawiszach i czuję się z tym świetnie w studio, ale na scenie to są kajdany – nie można się ruszyć, nie można pobiegać po scenie i robić tego wszystkiego co sprawia, że występ na żywo staje się ekscytujący. Wielu ludzi gra obecnie muzykę z laptopów z jakimś frontmanem z przodu przyciągającym uwagę. Gitara jako jedyna może połączyć to w sobie – można być jednocześnie frontmanem i osobą odpowiedzialną za ciekawą fakturę muzyczną.
Według mnie gitara jest właśnie dlatego dominującym instrumentem od połowy zeszłego wieku: możesz biegać po scenie i robić show. Nie ma wiele podobnych narzędzi muzycznych, dających tę samą swobodę i wolność – bębny, klawisze, laptopy, wszystko każe ci siedzieć na tyłku i pilnować sprzętu. Chyba, że zamiast keyboardu zagrasz na ‘keytarze’, ale nie jestem przekonany, ten eksperyment chyba nie wypalił. (śmiech)
Zdjęcie: Jolyon Holroyd
Jakie elementy, poza aspektem technologicznym, składają się na ‘dobrą gitarę’?
Biorąc pod uwagę to co powiedziałem wcześniej o byciu frontmanem i bieganiu po scenie – przede wszystkim waga. Instrument musi brzmieć dobrze, ale musi także być lekki. Inaczej jest w studio, bo tam czasem te ciężkie gitary dają bardziej drewniany sound. Poza tym element niedoskonałości. Niektóre współczesne gitary są zbyt doskonałe, dają zbyt wyrównane brzmienie w każdej pozycji i na każdej strunie. Dla mnie to wada, a nie zaleta – traci się przez to unikalny charakter. Instrument musi dopasować się do właściciela, a nie na odwrót. Biorąc go do ręki musisz się czuć sobą. Przykładowo, kiedy biorę do ręki Strata, momentalnie zaczynam grać bluesa. W zasadzie blues gra się sam i nie mogę tego powstrzymać. Dlatego też idealny instrument to taki, który nie ciągnie cię w innym kierunku a wydobywa twój wewnętrzny głos nie sprawiając, że zaczynasz grać jak ktoś inny. W moim przypadku, musiałem stworzyć gitarę od podstaw, by to osiągnąć. Tylko tak upewniłem się, że nie odtwarzam muzyki przeszłości.
Tom Morello wydaje się kierować podobną etyką. Ostatnio grał przed wami support i podarowałeś mu customowego Mansona. To musiało być fajnym doświadczeniem, biorąc uwagę wpływ jaki wywarł na muzykę Muse…
Tak, to genialny gość. Inspiruje mnie nie tylko muzycznie, ale także pod kątem konstrukcji gitarowych. Sporo moich pomysłów z Whammy wywodzi się w prostej linii od jego dokonań z lat 90. i tego jak wykorzystywał ten efekt. Kiedy oglądałem jego występy, zastanawiałem się jak mógłby wykonywać te swoje cuda nie będąc jednocześnie przyklejonym do pedalboardu. Mógłby przecież pójść wtedy między ludzi, albo po prostu przemieszczać się swobodnie po scenie. To prawdopodobnie największy innowator gitary naszej generacji. W podziękowaniu za to wszystko, za te wspaniałe riffy, postanowiłem obdarować go ręcznie wykonaną gitarą.
Matt Bellamy wręcza Tomowi Morello gitarę Manson. Wykończony na niebiesko instrument posiada korpus oparty na sygnowanych przez Bellamy'ego modelach MB oraz napis 'Power To The People'. Gitara wyposażona jest m.in. w gryfowy pickup Sustainer, tremolo Floyd Rose oraz charakterystyczny dla Morello killswitch.
A nie zamierzałeś zwerbować go po prostu na listę endorserów Mansona?
(śmiech) Może… sam nie wiem. Nie jestem pewien czy on uznaje tego typu układy. Ale to całkiem dobry pomysł. Na pewnym etapie chciałbym rozszerzyć działalność firmy i wciągnąć w to więcej ludzi i artystów, którzy mieliby swoje sygnatury. Jeśli ten dzień nadejdzie, Tom Morello będzie miał #1 na mojej liście.
Manson jest najbardziej znany ze swoich modeli typu ‘Tele’. Czy macie zamiar dołączyć do katalogu także inne kształty?
Oczywiście. Obecnie widzę tę linię jako skierowaną bardziej w stronę hard-rocka, metalu i nowoczesnej muzy. Na horyzoncie pojawiła się kolaboracja z Grahamem Coxonem z Blur – będziemy pracować nad interesującym modelem vintage. Tzn. nie będzie to wygląd ‘vintage’, chodzi mi bardziej o barwy – ręcznie nawijane pickupy i tego typu sprawy. Będzie to coś kompletnie odmiennego od tego na czym ja gram, a jednocześnie nowy rozdział w historii firmy.
Myślę też o modelach basowych – gram na basie w takim pobocznym projekcie o nazwie The Jaded Hearts Club. Mam już zarys basówki opartej luźno na Hofnerze, na którym grał Paul McCartney, oczywiście ze wszystkimi naszymi patentami i unowocześnieniami.
Kolejnym pomysłem jest wykonanie idealnej repliki mojego pierwszego Mansona. Mam takie dwie gitary, które uważam za niezwykłe, a wykonane były jakieś 20 lat temu. To były czasy Origin Of Symmetry i wtedy po raz pierwszy miałem dość pieniędzy, żeby zrealizować marzenie o customowym instrumencie. Planujemy wypuścić limitowaną replikę, aby to uczcić, ze wszystkimi detalami odwzorowanymi tak, aby nie dało się jej odróżnić od oryginału – materiały, elektronika, wykończenie, wszystko. Mogłoby to być połączone z wydarzeniem, podczas którego ludzie mogliby przyjść i zobaczyć firmę, jak to wszystko jest robione, poznać pracowników, a ja zaglądałbym im przez ramię… kto wie!
Pierwsza z tych dwóch wyjątkowych dla mnie gitar nazywa się ‘The Delorian’. Używałem jej na pierwszych trasach zespołu – ma charakterystyczne metalowe, aluminiowe wykończenie, kojarzące się z Delorianem z ‘Powrotu do przyszłości’. Drugą nazwałem po prostu ‘Czarny Manson’, ale Hugh wymyślił dla niej ksywkę: ‘007’. Jako pierwsza miała na pokładzie całą tę elektronikę, co może się kojarzyć z gadżetami Bonda. Nagrałem na niej niemal wszystkie płyty i zabierałem w trasy aż do momentu, kiedy niemal się złamała – wówczas wystraszyłem się tak, że przestałem zabierać ją na koncerty. Właśnie te dwa instrumenty posłużą jako wzór replik, o których mówiłem.
'Delorian' Bellamy’ego w towarzystwie Telecastera Buckleya (Zdjęcie: Jolyon Holroyd)
Czy kiedykolwiek miałeś pomysł tak szalony, że ludzie z Mansona powiedzieli: ‘Nie, to niemożliwe’?
(śmiech) Szczerze mówiąc, zawsze są bardzo, bardzo otwarci. Przykładowo dwugryfówka – zaplanowałem sześć strun jako kontrolery wstęgowe MIDI na bezprogowej podstrunnicy, którymi można było podciągać wybrzmiewające dźwięki. To był niezły zgryz – budowa zajęła dwa lata. Niemal wszystko z czym do nich przyjdę zostaje mniej więcej zrealizowane – wszystko co jest możliwe do zbudowania w tym fizycznym wszechświecie. Problemem jest to, że staram się wcisnąć w korpus gitary więcej elektroniki, niż się tam mieści. Mam nadzieję, że miniaturyzacja technologii będzie dalej postępować i więcej moich pomysłów będzie miało szanse ujrzeć światło dzienne. Chciałbym, aby w pewnym momencie gitara miała już w sobie wszystko, bez potrzeby podłączania żadnych zewnętrznych syntezatorów MIDI i całego tego kramu. Któregoś dnia wszystko to będzie możliwe.
Co ciekawego ostatnio odkryłeś, jeśli chodzi o sprzęt?
Przyznam się – właśnie kupiłem gitarę Jeffa Buckleya, na której nagrał płytę „Grace”. Nie żartuję! Miałem cały sztab ludzi, którzy dokładnie sprawdzili i upewnili się, że jest to właśnie ten instrument – rozmawiali z rodziną i tak dalej. Wszystko zostało zweryfikowane i tak właśnie stałem się właścicielem legendarnego Telecastera, na którym powstał kawałek „Hallelujah”. Nie kupiłem go jednak, by zawisł na ścianie jak jakieś trofeum – mam zamiar zintegrować go z resztą swojego sprzętu i sprawić, by żył dalej i nadal był częścią muzyki. Myślę, że Jeff właśnie tego by chciał.
To co jest fascynujące w tej gitarze to jej barwa – niezwykła, zupełnie inna niż w innych Telecasterach. Myślę, że pickup pod gryfem ma jakiś fabryczny feler, coś jakby przesunięcie w fazie. Także połączenia elektroniki nie są typowe. Sprawdziłem całą elektronikę i wiem, że nie była przez nikogo wymieniana, czy modyfikowana. Barwa jest szklista i jasna, pierwszy raz się z taką spotkałem. Wykorzystałem już tę gitarę przy nagrywaniu materiału Jaded Hearts Club i mam nadzieję użyć jej także na płycie Muse. Niesamowicie jest trzymać w rękach część historii i czuć jak spływa na ciebie jej splendor.
Simon Thorn, projektant przetworników w firmie Manson Guitar Works, sprawdza niezwykłą elektronikę Telecastera Jeffa Buckleya (Zdjęcie: Jolyon Holroyd)
Dobrze, że trafiła w odpowiednie ręce. Gdzie ją wytropiłeś?
Robiliśmy wywiad dla francuskiego magazynu gitarowego i człowiek, który go ze mną przeprowadzał poznał mnie z Mattem Lucasem, kolekcjonerem. Chcieli mnie zaskoczyć w środku rozmowy pokazując tę właśnie gitarę. Myślę, że chciał uchwycić w wywiadzie moją reakcję. Wówczas poprosiłem Matta, aby dał mi znać jeśli kiedykolwiek będzie chciał się jej pozbyć. Od tego czasu kontakt się urwał.
Minęły jakieś trzy lata i pewnego dnia Lucas skontaktował się ze mną i zapytał, czy nadal jestem zainteresowany. Oczywiście, że byłem! Wiele gadaliśmy o tym skąd pochodzi instrument i jaka była jego historia. Był nawet list od najlepszego kumpla Jeffa, którego dziewczyna mieszkała w Nowym Jorku. Właściwie to była jej gitara, bo Jeff nie miał wówczas dobrego własnego instrumentu – jego mieszkanie zostało obrabowane w 1991 roku – kiedy więc zaczął koncertować, pożyczyła mu tego Telecastera. Używał go potem do pracy w studio i na trasach, a kiedy odszedł, wrócił do niej, gdzie spędziła kolejne 10 czy 15 lat. Potem puściła ją dalej, dołączając długi list, w którym ma nadzieję, że gitara trafi do kogoś, kto będzie na niej grał, a nie powiesi ją na ścianie. To właśnie zamierzam robić. Jedyna obawa dotyczy tego, czy zdołam napisać piosenki godne tego, by zagrać je na instrumencie Jeffa Buckleya. Presja jest więc dość mocna… Zobaczymy co czas przyniesie.