Nasz bohater przeżywa muzyczny renesans i najwyraźniej sprawia mu to nielichą przyjemność. Jak za dawnych lat, kiedy to pionierski „Ah Via Musicom” zmieniał oblicze gitarowej muzy, Eric Johnson przemierza dźwiękowe autostrady, tym razem ujeżdżając swój najnowszy sygnowany model ze stajni Fendera: gitarę Thinline Stratocaster.
Urodzony w Austin, stolicy stanu Teksas, Eric Johnson rozpoczął swą muzyczną drogę od grania w zespołach Mariani oraz Electromagnets. Po rozpadzie tego drugiego, w latach 1976-77, powołał do życia swój autorski projekt Eric Johnson Group i nagrał swą pierwszą solową płytę: „Seven Worlds” (ale nie została ona oficjalnie wydana aż do roku 1998). Nie mogąc znaleźć satysfakcjonującego kontraktu, zaczyna grać jako sideman z artystami takimi jak Cat Stevens, Carole King czy Christopher Cross. Solo Erica w utworze tego ostatniego artysty – „Minstrel Gigolo” – to perełka w najczystszej postaci, pełne muzycznej geometrii i zaskakujących jak na tamte czasy zwrotów. Wirtuozeria połączona z melodyjnością, to charakterystyka ogromnej ilości gitarowych licków, które Johnson wprowadził do branżowego słownika, stając się znanym z pieczołowicie ustawionej barwy, którą potem próbowały naśladować rzesze gitarzystów. Trzy dekady i dziesięć albumów później, gitarzysta serwuje nam nieco bardziej wysublimowane i delikatniejsze w smaku danie muzyczne: „Collage”. Na tej najnowszej płycie mamy wszystko to co tak cenimy u Erica, ale jest to okraszone innymi, nagromadzonymi przez te wszystkie lata inspiracjami, takimi jak jazz czy akustyczne fingerstyle.
Gitarzysta: Pięknie grasz na gitarze akustycznej na ostatniej płycie. Czujesz, że granie na tym instrumencie jest wyzwalające, biorąc pod uwagę twój dobrze zdefiniowany styl elektryczny, tak często imitowany przez innych gitarzystów?
Eric Johnson: Dokładnie tak jest. Gitarę akustyczną postrzegam jako bardziej ‘wielogłosowy’ instrument, którego użyć można do zbudowania fundamentu pod piosenkę. Czuję, że aby brzmiało to dobrze, trzeba koniecznie zagrać palcami, w starym, dobrym fingerstyle, gdzie melodia i rytm wykonywane są jednocześnie. I w tym momencie, granie na gitarze akustycznej może stać się niezwykle wymagające.
Czy lubisz także grać fingerstyle na elektrycznej gitarze?
Tak i właściwie to za każdym razem kiedy to robię, bardzo mi się podoba rodzaj uzyskiwanego brzmienia. Jest kilku świetnych gitarzystów elektrycznych nie używających kostki – np. Jeff Beck czy Derek Trucks. Wcześniej znany był z tego Wes Montgomery. I co ciekawe, brzmi to świetnie nawet na dużych głośnościach. Niemniej jest coś takiego w kostce, czego nie mogę uzyskać palcami, dlatego nadal gram kostką. I nawet kiedy słucham Jeffa Becka, który jest świetny w tym co robi, chciałbym aby wykonał kostką chociaż z 15% tego co gra. Ale rozumiem jego decyzję i szanuję ogrom pracy, który włożył w opanowanie tego na konkretnym poziomie. Nie można mówić, że jeden sposób grania jest dobry, a inny zły. Są rozmaite sposoby grania na gitarze i co ciekawe – wszystkie one są dobre. Każdy z nich daje nieco inny efekt, ale równie interesujący. Ja lubię zarówno kostkę jak i palce, dlatego dość często używam kostkowania hybrydowego, w którym wykorzystuje się oba te narzędzia.
Twoja wersja ‘The Beatles’ We Can Work It Out’ Beatlesów jest naprawdę oryginalna – te przesuwające się rytmy przywodzą nam na myśl pewnego afrykańskiego gitarzystę: Ali Farka Toure.
Staram się wchodzić w temat rytmów coraz mocniej, ucząc się wykorzystywać rozmaite modele rytmiczne i osadzając je w swoich utworach – to właśnie starałem się zrobić w tym kawałku. Może to być naprawdę interesujące, jeśli oderwiemy się od tradycyjnego grania akordów „na raz”. Hendrix był w tym świetny. Kiedy słuchasz „Axis: Bold As Love”, nie czujesz aby się zastanawiał, jak wiele solówek może zagrać na tej płycie. Zamiast tego, myślał o tym jak wiele rytmu może tam osadzić. Jeśli się dokładnie przyjrzysz, jest tam jakieś 80% sfery rytmicznej i tylko 20% wstawek solowych. W tamtych czasach, szczególnie w muzyce rockowej, nikt przed nim tego nie zrobił.
Myślisz, że muzyka gitarowa ewoluowała bardziej do roli podrzędnej, gdzie bardziej chodzi o służenie piosence niż łamanie zasad i poszerzanie granic za pomocą techniki?
Gitara oparta na technice osiągnęła już swoje szczyty i publiczność się tym nasyciła. Stało się to rodzajem sportu, gdzie bardzo łatwo jest się wypalić. Ludzie mają dość, bo używanie techniki się zdewaluowało za sprawą używania jej gdzie popadnie bez wyraźnej przyczyny.
Myślę, że obecnie ewolucja gitary przebiega w innym kierunku niż w latach 80. czy 90. – instrument ten ma służyć muzyce, co jest właściwie powrotem do korzeni. Aby to teraz zmienić, ktoś musiałby wymyślić coś zupełnie nowego, czego jeszcze nie było, a co zmieniłoby nasze postrzeganie solowej gitary. Tylko wtedy ludzie znów zwróciliby na to uwagę, bo są już naprawdę wypaleni słuchaniem w kółko tych samych gitarowych licków przez ostatnie 60 lat. Na początku, kiedy ten cały nurt gitarowy się zaczynał, gitarzystom chodziło bardziej o muzykę, niż o popisywanie się umiejętnościami. Kiedy posłuchasz gitarzystów takich jak Paul Kossoff we Free, Jeff Beck z Rodem Stewartem, czy nawet Hendrix, wszyscy oni byli świetnymi gitarzystami, ale ich technika służyła granym przez nich utworom. To muzyka była na pierwszym planie, a nie technika.
Czasem oglądam na YouTube swoje stare nagrania, gdzie gram dość długie solówki. Gram w kółko i w kółko, i w pewnym momencie sam do siebie mówię: ‘OK, gościu, skończ już to!’ To jak jedna niekończąca się pętla. Być może było to ciekawe przez pierwszą minutę, ale potem? Patrząc na to z dystansu, gdybym miał grać takie solówki teraz, musiałbym znaleźć coś naprawdę ciekawego i unikalnego, czego ludzie nie słyszeli już wcześniej miliard razy. Czy da się to zrobić? Z pewnością tak, ale musielibyśmy mieć więcej odwagi – tak jak kiedyś Hendrix, gdy nikt przed nim nie grał tak jak on. Miejmy tę odwagę zrobić coś innego, coś co nas kolorowo wzbogaci i uczyni słuchanie muzyki przygodą.
Jesteś znany z pieczołowicie dobieranych brzmień. Co jest w twoim rigu w tym momencie?
Obecnie gramy koncerty retrospekcyjne Ah Via Musicom. To ciekawe, ale kiedy zdecydowałem się zagrać tę trasę i zacząłem próby, musiałem odbyć podróż w przeszłość. Chciałem zagrać te kompozycje naprawdę nuta w nutę, ale odkryłem pewien problem: nie mogłem uzyskać odpowiedniego brzmienia. Zacząłem porównywać to co gram teraz, z tym co grałem 25 lat temu i zauważyłem coś brakującego w harmonicznych. Słuchałem i mówiłem: „Wow! Miałem naprawdę solidną dawkę gainu, która dodawała brzmieniu dzikości. Może warto wprowadzić ten element na powrót do mojej muzyki?” Skończyło się to tak, że zacząłem używać takiego sprzętu jak wówczas. Tak więc w moim obecnym rigu znajdziecie sporo staroci, dzięki którym uzyskałem taką barwę o jaką mi chodziło: Tube Screamer wpięty do Fuzz Face’a, stare delaye Echoplex i tego typu rzeczy.
Od lat jesteś wierny gitarom firmy Fender, masz sygnowany instrument i rozwijasz linię o nowe modele jak obecny Thinline – czemu akurat ta marka?
Kiedy zaczynałem grać Fender zaczynał być bardzo popularny – wiesz, Hendrix i te sprawy – oglądałem katalogi i reklamy z surferami i dziewczynami na plaży – to było coś jak ruch społeczny i dość szybko złapałem bakcyla. Stratocaster jest jedną z najbardziej uniwersalnych gitar – brzmi świetnie na czystych barwach, ale może też pokazać pazur na przesterze i jest przy tym niezwykle podatny na artykulację. Jeśli chodzi o model Thinline, to jest to efekt moich inspiracji innymi gitarami niż Strat – hollowbody. Chciałem mieć tego namiastkę, stąd komora i otwór rezonansowy w kształcie „f”. Sama specyfikacja, wymiary gryfu i tym podobne są takie same jak wcześniej, ale gitara brzmi inaczej – ma więcej powietrza i tego unikalnego elementu hollowbody w barwie.
A co ze wzmacniaczami?
Używam tego co zawsze – stare Twin Reverby Fendera i Plexi Marshalla do cleanów. Jeśli chodzi o przybrudzone barwy to obecnie używam wzmacniacza Classic reverb firmy Two Rock. Jest naprawdę niezły. Jeśli miałbym użyć tylko jednego wzmacniacza i nic więcej, wybrałbym Twin Reverb. Jednakże moja koncepcja brzmienia solo stoi w kompletnej opozycji wobec mojej koncepcji gitary rytmicznej, co zaowocowało koniecznością używania na scenie dwóch różnych wzmacniaczy. Marshall jest zaprojektowany podobnie jak Tweed, w sensie tego gdzie jest sekcja brzmienia i preamp. Z kolei Blackface jest konstrukcją o sporym headroomie, która lepiej znosi kostki wpinane z przodu. Oba typy wzmacniaczy są świetne, ale ja bardzo chcę mieć zarówno brzmienie „The Wind Cries Mary”, jak i barwę „Wheels of Fire Cream”. I naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób miałbym to uzyskać z jednego tylko wzmacniacza. Próbowałem to osiągnąć za pomocą kostek wpinanych do Twina, ale tak czy inaczej potrzebujesz dwóch urządzeń, żeby móc w różny sposób ustawić gałki. Tymczasem kiedy gram solo, VOLUME rozkręcone jest do oporu, a TONE skręcone – kiedy gram czyste partie, VOLUME jest niżej, a TONE rozkręcone. To dwa zupełnie różne podejścia, wymagające dwóch różnych wzmacniaczy.
W jaki sposób najbardziej efektywnie wykorzystać pedalboard?
Przede wszystkim trzeba sobie wyobrazić jakie brzmienie chce się osiągnąć. Im wyraźniej możesz to wirtualnie zdefiniować w swojej głowie, tym szybciej znajdziesz narzędzia w świecie fizycznym, by to zrealizować. Jeśli obraz ten jest w twej wyobraźni zamazany, barwa jaką uzyskasz także będzie rozmazana. To co na zewnątrz, jest odbiciem tego co wewnątrz. Kiedy wiesz dokładnie co chcesz osiągnąć, łatwiej jest dokonywać wyborów i odrzucać to co nie pasuje do koncepcji. Problemem dla niektórych ludzi może być ilość efektów, wzmacniaczy i gitar dostępnych obecnie na rynku. Dla mnie najważniejszym aspektem jest to, co dana rzecz robi z twoim podstawowym brzmieniem. Jeśli efekt sam w sobie jest świetny, ale zmienia twój osobisty głos, natychmiast go odrzucam i dla mnie jest bezużyteczny, bo to co najbardziej kocham to moje czyste brzmienie prosto z gitary. Ale tak naprawdę wszystko wpływa na wszystko i każdy element łańcucha sprzętowego wpływa na pozostałe jego ogniwa. Trzeba więc umieć znaleźć kompromis – taką koloryzację brzmienia, z którą możesz żyć. W najbardziej sprzyjających przypadkach, ta koloryzacja wzbogaci twoje podstawowe brzmienie, zamiast je zniszczyć. Tego się szuka.
Jaką radę na koniec przekazałbyś naszym czytelnikom, którzy uczą się grać na gitarze?
Uczcie się intensywnie i ćwiczcie wytrwale. Żeby coś osiągnąć trzeba sobie naprawdę wysoko zawiesić poprzeczkę. Ale najważniejsze to znaleźć swoją własną niszę – jakiś styl czy rodzaj muzyki, który porusza wasze serca. Nigdy nie róbcie nic na siłę. To musi być naturalne, coś do czego poczujecie tak silną pasję, że najcięższa nawet praca będzie się wydawała rozrywką.