Wywiady
Eric Gales

Swój styl gitarowy opisuje jako „przewrócony do góry nogami”, ale kiedy tylko zaczyna grać na swoim instrumencie, cały bluesowy świat na chwilę wstrzymuje oddech. Posłuchajcie, jaka rada od starszego brata odmieniła całe jego życie…

2018-02-13

Ten dzień nie jest dla Galesa łatwy, po paru wpadkach logistycznych okazuje się, że technika obiektu, na którym ma grać ma problem z elektryką. Wszyscy chodzą coraz bardziej zdenerwowani, więc usuwamy się z widoku, eksplorując pobliskie obiekty gastronomiczne i kilka sklepów, a także spotykając się z innym znanym muzykiem, który przybył na ten koncert, ale prosił o anonimowość. Kiedy wracamy na backstage, przychodzi do nas menadżer trasy i z marsową miną obwieszcza, że obsługa „chyba” wie co jest przyczyną problemu, ale musimy poczekać jeszcze jakieś trzy kwadranse, zanim Eric do nas dotrze…

Wieczorny koncert jest coraz bliżej, więc nie mamy zbyt wiele czasu, ale nie brakuje nam także determinacji, by dowiedzieć się, co napędza tego gitarzystę, którego coraz częściej porównuje się do Hendrixa. Kiedy mistrz wreszcie przychodzi, nie marnujemy czasu i od razu nagrywamy przykłady, które znajdziecie rozpisane w numerze Magazynu Gitarzysta z grudnia 2017 r. Pomiędzy nimi pytamy Galesa, co dzieje się wewnątrz niego, kiedy gra…

Eric Gales: Jednym z podstawowych sekretów mojego grania kiedy używam pentatonik lub czegoś podobnego jest to, że nigdy o nich nie myślę. One ot tak ze mnie wychodzą, co jest zapewne efektem moich młodych lat, kiedy poświęciłem mnóstwo czasu na wgranie sobie tych rzeczy. Kiedy dorosłem, stały się czymś w rodzaju czipów w komputerze i są po prostu gotowe do użycia. Przypomina mi to sieć – kiedy wklepujesz w wyszukiwarkę jakieś hasło i wciskasz ‘enter’, na ekranie wyświetlą się gotowe odpowiedzi – ta wiedza już tam jest i czeka tylko, aby jej użyć. Podobnie jest z dorastaniem artystycznym, kiedy zaczynasz mieć swój własny styl. Spędziłeś dużo czasu na ćwiczeniu i zdobyłeś wystarczająco dużo wiedzy, która staje się twoją drugą naturą. Możesz pójść w dowolnym kierunku i zrobić cokolwiek tylko chcesz. Kiedy zechcesz pójść w jakieś miejsce, to tam idziesz i nie musisz się zastanawiać, analizować, planować – znasz swoje narzędzia i wiesz jak się ich używa, więc po prostu to robisz.

Gitarzysta: To coś w rodzaju „autopilota”?

Myślę, że taki autopilot to jakieś 50% Erica Galesa. Szczerze mówiąc, są tylko dwa sposoby na opisanie tego co robię i dlaczego to robię. O pierwszym z nich opowiedziałem przed chwilą. Druga strona tej monety to granie z głębi serca, z najdalszych zakamarków duszy. Wkładam w granie mnóstwo pasji i nawet gdybym chciał, nie mogę na to nic poradzić, bo jest to częścią mnie. Gram nuty oparte na bólu, nuty oparte na szczęściu, cokolwiek jest we mnie wychodzi na zewnątrz w postaci muzyki. Trochę wdzięczności, odrobina desperacji – no wiesz, wszystko to co spotyka cię w życiu. Mam szczęście, że w wieku 43 lat mam już za sobą sporo cennych doświadczeń. Dzięki temu mam ciekawą historię do opowiedzenia jako artysta, zarówno w formie dźwięków, jak i tekstu. Tak więc wszystko to co spotkało mnie w życiu, wychodzi ze mnie w postaci muzyki. Kiedy dodasz te wszystkie elementy, dostajesz odpowiedź na pytanie „Kim jest Eric Gales”.

Tak więc nie podchodzisz do muzyki od strony teoretycznej?

Nie jestem jednym z tych kolesi, którzy mogą ci podać nazwę każdego zagranego akordu. Ja tego nie potrafię. Wiem tylko co brzmi tak jak trzeba, jeśli wiesz co mam na myśli. Przez lata zgromadziłem wiele takich rzeczy, które bardzo mi się podobały i widzę po reakcji publiczności, słuchającej mojego koncertu, że ludzie podzielają moją opinię. Kiedy byłem młodszy, zwykle dawałem się ponieść temu oceanowi muzyki: „Wow! Zagram ten riff jak Eric Johnson, albo wibrato jak Frank Marino, czy Robin Trower, czy Stevie Ray Vaughan. Zagram progresję jak Wes Montgomery, albo chicken-picking jak Jerry Reed, czy Chet Atkins, albo solo jak Kenny Burrell. Walnę bluesa jak Albert King lub Freddie King… Jak widzisz, wymieniłem ludzi z dość odległych od siebie stylistyk, tworzących ogromną misę gumbo.

Gumbo to danie serwowane głównie w Nowym Orleanie, na które składają się krewetki, sosiwo, ryż, szynka, cokolwiek jest pod ręką. A nazywa się to ‘wielką misą gumbo’, bo jak wsadzisz tam łychę, to nigdy nie wiesz co na niej wyciągniesz. Myślę, że to samo jest z moim stylem muzycznym i tak lubię go określać: ogromna miska gumbo, pełna rozmaitych stylów muzycznych i wpływów, jakie uzbierały się przez lata. Mieszam w niej i nigdy nie mam pewności, co z tego wyjdzie.

 

Mówiłeś kiedyś, że jedną z Twoich inspiracji jest muzyka kościelna…

Myślę, że jest spore pokrewieństwo pomiędzy tradycyjnym bluesem i tradycyjną muzyką gospel. Pod względem dźwięków jest to niemal to samo. Jedyną różnicą są słowa – w gospel są treści chrześcijańskie, a w bluesie świeckie. Ale oba te style mają wiele wspólnego, wiele zależy od interpretacji. Ludzie, którzy znają się na muzyce, mogą to wychwycić od razu: „Acha, ten gość ma kościelne korzenie.” Mam szczęście, że wokół mnie było wielu kolesi, którzy obracali się głównie w nurcie gospel, ale jestem także wdzięczny mojemu starszemu bratu – Eugene – który zaraził mnie Jeffem Healeyem i Robinem Trowerem. Brat był 18 lat starszy ode mnie i ciągle puszczał w domu Blue Cheer, Vanilla Fudge, Cream, Mother’s Finest i artystów tego typu. To zdecydowanie wzbogaciło mój muzyczny krajobraz w dzieciństwie i poszerzyło pulę składników wchodzących w w to moje „gumbo”. Myślę, że pod względem muzycznym odebrałem dość staranne wychowanie.

A więc Twój brat pełnił rolę kogoś w rodzaju przewodnika?

Brat często mówił mi tak: „Hej Eryk, naprawdę doceniam to jak bardzo starasz się być jak ci inni kolesie, których ci puszczam, ale…” – i to utkwiło mi w pamięci na zawsze – „… po co ktokolwiek miałby kupować imitację czegoś, jeśli mogą pójść do innej półki w sklepie muzycznym i dostać za te same pieniądze oryginał?” Pamiętam to, jakby mówił to wczoraj. „Ta muzyka jest po to, by ci dostarczyć materiału na twoją własną interpretację.” Zapomnij na chwilę, że gram na gitarze obróconej do góry nogami i skup się na esencji mojego stylu. Kogo słyszysz? Sporo Erica Johnsona, Dereka Trucksa, Joe Bonamassy… moich kolegów. Bo wiesz, z kim przystajesz, takim się stajesz, jeśli wiesz co mam na myśli.

Czy lubisz lekcje takie jak ta i przekazywanie wiedzy innym gitarzystom?

Nigdy bym nie pomyślał, że kiedyś będę pokazywał innym zagrywki czy opisywał swój sprzęt, ale cieszę się, że to robię, nawet pomimo tak napiętego harmonogramu. Wiem, że ludzie to lubią. Obecnie można znaleźć naprawdę ciekawe rzeczy, pokazujące jak to wszystko działa od kuchni. Szkoda, że nie było tego w czasach kiedy się rozwijałem – być może osiągnąłbym więcej. Technologia pozwala zwalniać nagrania bez zmiany tonacji – my musieliśmy się zadowolić odtwarzaniem kawałka w kółko do momentu, aż rozgryźliśmy co zostało zagrane i mieć nadzieję, że zrobiliśmy to bez błędów.