DeWolff

Live & Outta Sight II

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy DeWolff
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-07-10
DeWolff - Live & Outta Sight II DeWolff - Live & Outta Sight II
Nasza ocena:
9 /10

Przez odtwarzacz przewinęły mi się ostatnimi czasy dwie koncertówki bandów, które brzmią wprawdzie trochę inaczej, ale wywodzą się ze szkoły klasycznego blues rocka, mają więc korzenie mocno osadzone w tej samej glebie.

Mowa o „Road Chronicles: Live!” od Supersonic Blues Machine oraz „Live & Outta Sight II” od DeWolff. Obie wydane zresztą przez Mascot Label Group. Jedna z tych płyt zupełnie poprawna, a co za tym i nudna, zapewne szybko wywietrzeje ze świadomości słuchacza, bo nie wnosi nic nawet do dyskografii zespołu. Druga z kolei to prawdopodobnie jeden z najlepszych koncertowych albumów jakie słyszałem w XXI wieku. Jak można się domyśleć po ocenie, tym cudeńkiem jest drugi w płytotece live od Holendrów z DeWolff.

Co ciekawe, krążek Supersonic Blues Machine był zapisem z konkretnego koncertu, natomiast „Live & Outta Sight II” to utwory pozbierane z kilku gigów zagranych na przełomie 2018 i 2019 roku podczas holenderskiej trasy promującej album „Thrust”, a mimo wszystko produkcja DeWolff brzmi spójniej, ba, praktycznie nie da się wyłapać, że kawałki nie pochodzą z tego samego show.

„Live & Outta Sight II” brzmi tak, jak klasyczne nagrania koncertowe kapel pokroju Led Zeppelin czy Deep Purple z czasów ich świetności, a organowo-gitarowy DeWolff wcale tak bardzo nie ustępuje zwariowanym pojedynkom na instrumenty Blackmore’a z Lordem. Właśnie w tych szalonych improwizacjach tkwi siła koncertówki Holendrów, tu nikt nie trzyma się schematu, nikt nie przejmuje się, że mało który współczesny słuchacz jest w stanie wysłuchać pięciominutowej solówki na perkusji („Deceit & Wod”) czy jedenastominutowego bluesiora („Tired of Loving You”) pełnego psychodelicznych odjazdów hammondowskich organów i przecudnie ciągnących się gitarowych motywów. Mało tego, tak się złożyło, że widownia zachwytów i oklasków nie szczędzi.

Wcale się zresztą nie dziwię, bo wszystkie te wykony mają w sobie moc, elektryzują, a muzycy najzwyczajniej w świecie łapią flow godny pozazdroszczenia i ciągną słuchacza w tę szaloną muzyczną podróż. Właśnie tak wyobrażam sobie koncerty największych wymiataczy klasycznego okresu rocka, gdy zaczynali zdobywać popularność w niewielkich, acz kultowych klubach. I DeWolff w tych stylistycznych rejonach się obracają. Za sprawą Hammondów czuć Deep Purple, wokalnie zbliżamy się do Led Zeppelin, pojawiają się też inspiracje southern rockiem jakby spod znaku Lynyrd Skynyrd i balladowe, rześkie kawałki a la The Eagles. Dużo tu hard rocka, blues rocka i rocka psychodelicznego. Muzyka brzmi potężnie, gęsto i naładowana jest emocjami, nawet mimo tego, że brzmienie utrzymane jest raczej w klimatach bardzo dobrze zrealizowanego bootlega niż współczesnych, dopieszczonych w studio koncertówek. I dobrze, dodaje to całości vintage’owej atmosfery. Zupełnie jakbyśmy obcowali z zagubioną taśmą wielkiego zespołu lat 70 u szczytu artystycznej kreatywności.

Gitara Pablo van de Poela, Hammondy Robina Piso i perkusja Luka van de Poela to potężna maszyna do grania wspaniałości. Panowie na scenie brzmią kompletnie i po prostu wymiatają. Poza tym w czasach show z napisanym scenariuszem, zaaranżowanych, przygotowanych i przećwiczonych od A do Z po planie, takie spontaniczne koncertówki to prawdziwy skarb. Każdy fan rockowych gigantów klasycznego okresu rocka, koniecznie powinien przesłuchać „Live & Outta Sight II”. Wchodzi doskonale!

Powiązane artykuły