Wojtek Pilichowski

Vandal

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Wojtek Pilichowski
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-04-18
Wojtek Pilichowski - Vandal Wojtek Pilichowski - Vandal
Nasza ocena:
8 /10

Czy jest jeszcze ktoś, kto w miarę na bieżąco śledzi scenę jazz-rockową i nie wie, że na płyty Wojtka Pilichowskiego warto czekać, że musowo trzeba je znać, bo to ważne wydarzenie, prawdziwe muzyczne święto?

Zresztą czy nieznajomość każdego kolejnego Pilicha nie jest obecnie swego rodzaju wstydliwym faux pas? Pilichowski to od dawna basowa superliga, a tych wysoko cenionych basistów w kraju nad Wisłą mamy całkiem zacne grono. Chociażby ci w ostatnich latach debiutujący: Kinga Głyk zapełnia sale w całej Europie, słuszny rozgłos zyskała Joanna Dudkowska, niezłą płytę pod własnym nazwiskiem wydał Robert Szewczuga, od jakiegoś czasu zachwyca też Olivia Livki. Oczywiście nie porównujmy tych postaci, bo Pilichowski obraca się w innej stylistyce (no, może poza Livki, która też potrafi przekształcić swoją grę w show). Jego styl jest zdecydowanie bardziej rockowy, przez do perfekcji opanowaną technikę slap efektowniejszy, więc trzeba by go zestawiać raczej z Markiem Kingiem niż instrumentalistami głębiej zatopionymi w jazzie. Chodzi tutaj o nieprzemijalność dźwięków Pilichowskiego, który mimo tryskających naokoło nowych nazwisk, wciąż stoi niewzruszony. Aż chciałoby się rzec, że trwalszy od spiżu.

Mało tego, Pilichowski na najnowszej płycie nie brnie ku nowoczesności, nie bawi się elektroniką i loopami jak to miało miejsce jeszcze na poprzednim albumie, ale zarówno brzmieniowo jak i ideowo sięga do źródeł. Stąd choćby tytuł „Vandal” odnoszący się do Wandalów, wyjątkowo niszczycielskiego plemienia wywodzącego się z Europy Środkowej, które swoją wyprawę przez Stary Kontynent znaczyło grabieżami i destrukcją, o czym najdobitniej przekonał się Rzym. Tytułowy utwór napędzany marszową, agresywną rytmiką mógłby posłużyć za tło muzyczne dla niszczycielskiego pochodu Wandalów przez tereny całej Europy.

Czymś zupełnie świeżym jest synteza muzyki etnicznej z fusion. Nie tak dawno zespół Latające Pięści na opartym na brzmieniach gitar basowych debiucie „Procedury wewnętrzne” eksperymentował z muzyką folklorystyczną Mazowsza, Pilichowski natomiast sięgnął po folklor góralski. Stąd kompozycje – jedyne wokalne na krążku - „W Pieninach się mrocy” zagrane wespół z góralskim kwartetem i „Gdybym ja, gdybyś ty” podrasowany z kolei wokalnym kwartetem żeńskim z Pienin, ale również nawiązaniem do Fryderyka Chopina. W tym drugim świetne linie zaśpiewała trójmiejska wokalista soulowa, Julita Zielińska.

Sam sposób nagrywania „Vandal” zdaje się naprowadzać na źródła Pilichowskiego, zupełnie jakby chciał przypomnieć sobie atmosferę ze swojej pierwszej poważnej płyty „Wojna w mieście”, nagrywanej na setkę z Janem Borysewiczem i Wojciechem Morawskim. Najnowszy materiał to również granie „twarzą w twarz”, całym zespołem zebranym w jednym pomieszczeniu przy gęsto rozstawionych mikrofonach, by muzycy mogli się wzajemnie inspirować, nakręcać, reagować na dźwięki i ubogacać improwizacjami otwarte formy, którymi „Vandal” jest wypełniony. Pilichowski zebrał zresztą niezgorszą ekipę. Tomasz Machański na perkusji, dwóch klawiszowców: Michał Rorat i dwudziestoparoletni Adrian Latosiewicz, którzy prócz syntezatorowych popisów, wprowadzają też trochę klasycznego jazzu na pianinie („Check Up”, „Jah Bar”). No i gitarzysta Michał Trzpioła, który pojawił się u Wojtka Pilichowskiego z polecenia Mieczysława Jureckiego. Kto wie, czy Trzpioła nie jest jednym z lepszych gitarzystów, których Pilichowski spotkał na swojej drodze. Teraz, gdy Marek Raduli zaangażował się we współpracę z Laboratorium, w którym gra inny znakomity basista Krzysztof Ścierański, Trzpioła był Pilichowskiemu bardzo potrzebny.

Wirtuozerska, ale niepozbawiona melodyki i feerii barw gitara w „Jar Bar” to prawdopodobnie najlepsza część całej „Vandal”. Z kolei „Old Fashion Show” elektryzuje rockowymi, emocjonalnymi podciągnięciami. Rockowych, zadziornych riffów jest na albumie całe multum („Kafar Regulus” podkolorowany kapitalnym klawiszowym solo, „Araras & Ubatuba”, w którego finale Trzpioła urządza sobie fantastyczną gitarową kanonadę), podobnie jak agresywnego akcentowania rytmu. Jedynym spokojniejszym fragmentem płyty jest przestrzenny „Waiting For”. Rozpisywanie się o basowym kunszcie Wojtka Pilichowskiego zakrawa o truizm. Zwyczajowo klasa światowa, którą „Vandal” potwierdza. Nowa płyta Pilichowskiego pokazuje go nie tylko jako genialnego instrumentalistę-showmana, ale również niezgorszego kompozytora, ze swoją wizją elektryzującej, dynamicznej muzyki fusion. Ale to przecież wiadomo nie od dziś.