Grafika z nowej płyty katowickiego Here on Earth to zgrabne połączenie konceptu Storma Thorgersona z wykonaniem Travisa Smitha, tworząc aluzję zarówno do Floydowskiego "The Division Bell", jak i okładek krążków Riverside. Świetnie się patrzy na pracę Przemysława Galerta.
Kiedy debiutowali w 2016 roku albumem ".In.Ellipsis.", zaskarbili sobie sympatię całkiem pokaźnej rzeszy sympatyków polskiego rocka progresywnego. Sam pisałem o nich, że mają olbrzymi potencjał i czekałem na to, co pokażą na drugim krążku, bo wiadomo, że płyta numer dwa to bardzo ważny sprawdzian. Wreszcie ukazał się "Thallium" i słychać, że Here on Earth zrobili zdecydowany krok do przodu, klimat ich dźwięków pozostał taki sam, ale muzyka dojrzała.
Album ma wielu ojców. Począwszy od Tool (riffowanie i specyficzne frazowanie w "Alterity") przez Riverside (Krzysztof Wróbel dysponuje barwą podobną do łagodnie, lirycznie śpiewającego Mariusza Dudy) na Katatonii kończąc (bardzo depresyjny charakter całości). Da się również wyczuć ducha Anathemy, Antimatter i A Perfect Circle. Here on Earth można by wpisać w falę polskich ekip, które w ostatnim czasie wydały swoje duszne, mroczne post-progresywne płyty: Cereus ("Dystonia"), ATME ("State of Neccessity") czy Votum z albumu ":KTONIK:". Katowiczanie zgrabnie poruszają się pośród elementów progresywnego rocka, art-rocka i alternatywnego metalu pozostając jednak przede wszystkim bandem post rockowym. Trudno nie przyklasnąć słuchając jak wiele ciepła i kolorytu dodają muzyce klawisze Dawida Czekirdy ("Dream Walk", "Let Me In"), jak mocno sklejają konstrukcję utworu. Dużo odważniej poczynają sobie gitarzyści. Na debiucie Piotr Krasek i Bartłomiej Niestrój grali przede wszystkim toolowo-anathemowymi, połamanymi riffami, na "Thallium" natomiast co rusz wybuchają gitarowe sola ubogacając brzmienie poszczególnych utworów. Sekstet nie zrezygnował oczywiście z metalowego ciężaru, na tle mocno podkręconych, połamanych gitar swoje opowieści snuje Krzysztof Wróbel wokalem lirycznym i stonowanym.
"Thallium" tak jak ".In.Ellipsis." targany jest katatonicznymi neurozami: porządnie przesterowane, wściekłe riffy kontrastują ze spokojnie poprowadzonym, melancholijnym wokalem. I tak będzie cały czas: ostrość kontra łagodność, wściekłość vs równowaga. Krążek daje dużo argumentów, by o nim pamiętać. Raz są to niezłe refreny w post-metalowych momentach ("Out of the Blue", "Believers and Liars"), gdzie indziej to gitarowe zagrywki i podniosłe partie na linii klawisze-wokal ("Let Me In" i mocno riverside'owy "Dream Walk"), a na zakończenie wybrzmi najjaśniejszy "Light and Hope", jedyny utwór wnoszący trochę światła w tę mroczną, duszną płytę, po raz kolejny zdobiony ładnymi partiami wokalnymi Wróbla podchodzącymi nieco pod Dudę. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to może trochę na jedną linię melodyczną prowadzone wokale - w zupełności wystarczy na krążek, bądź dwa, ale w dłuższej perspektywie trzeba będzie nad tym popracować.
Ostatecznie "Thallium" robi doprawdy wyborne wrażenie. Here on Earth potrafią budować klimat i utrzymać go przez godzinę materiału. Zmyślnie prowadzą utwory i choć nie wszystkie są oszałamiające, to jako albumowa całość spisują się znakomicie. To kawał solidnego grania, które jak już wciągnie, to trzyma do samego końca, co jakiś czas serwując jakieś brzmieniowe perełki. Po drugiej płycie można już jasno powiedzieć, że Here on Earth to nowy mocny zawodnik na polskiej scenie prog-post rocka.