Wpadnięcie na trop katowickiego Here on Earth to był zupełny przypadek. Wiecie, ktoś-coś-gdzieś wspomniał, kliknąłem w link i poleciał utwór "Time". Wystarczyły jego dwie minuty, bym wyłączył i od razu odezwał się do zespołu po krążek.
Warto było. Zaręczam. Dla mnie już sam wspomniany "Time" jest słusznym powodem by znać ".In.Ellipsis.". Ile tam się piękna dzieje, ciężko wytłumaczyć. Przede wszystkim doskonale liryczny wokal Krzysztofa Wróbla, który ma taki swój moment, że wywołuje ciarki na plecach. Poza tym Wróbel kapitalnie przeciąga samogłoski - jest w tym nieco podobny do Mariusza Dudy, ale w połączeniu z Vincentem Cavanaghem z Anathemy. Inne doskonałe miejsce "Time" to absolutnie idealna gra kontrastem pomiędzy gitarami a klawiszami w części instrumentalnej utworu, zaledwie dwa dźwięki, a wrażenie jest piorunujące - takie rzeczy tworzy się przypadkiem, albo w pełni świadomie i wtedy jest się po prostu geniuszem. No i jeszcze rozpoczynające "Time" plemienne kotły Krzysztofa Cudnego (ogólnie perkusja jest potwornie mocnym punktem Here on Earth) w połączeniu ze świetnym basem po prostu zachwycają.
Jasne, jest to materiał nagrany własnym sumptem, bez profesjonalnego producenta i to momentami bardzo wyraźnie słychać, bo choćby z "Time" można było wycisnąć jeszcze tyle dobroci, gdyby tylko rzeczywiście ktoś doświadczony pokierował zespołem i powiedział im co jest dobre, a co zupełnie niepotrzebne - ta przepiękna linia wokalna Wróbla powinna wrócić jako zakończenie utworu, tymczasem zespół już po dwóch minutach o niej zapomina, zupełnie jakby nie byli świadomi, że prawdopodobnie napisali jedne z najlepszych dwudziestu sekund w całym muzycznym roku 2016. Utwór kończy się natomiast psującym klimat, przepuszczonym przez filtr krzykiem: "And you have nothing at All // You still have nothing at All". Mam nadzieję, że kiedyś grupa raz jeszcze weźmie na warsztat ten utwór, bo może być z niego absolutnie wybitny kawał muzyki.
O zachwycie i zarazem niedostatkach "Time" mógłbym pisać bardzo długo, tymczasem pozostało czterdzieści minut muzyki i tu zespół gra równie udane fragmenty. Przede wszystkim Here on Earth jawią się jako niezwykle dojrzała kapela pod względem tworzenia specyficznego, nieco ciężkiego i mrocznego klimatu. Słychać echa Anathemy, Toola i Katatonii - może przede wszystkim Katatonii. Całość balansuje gdzieś na pograniczu post-rocka i art-rocka z elementami progresywnymi i metalowymi, choć zdecydowanie za mało jest tu solówek gitarowych. Czasem materiałowi bliżej do Toola - głównie za sprawą frazującego na podobieństwa Maynarda Jamesa Keenana Krzysztofa Wróbla ("Pearls Before Swine" mogłoby się bez większego wstydu znaleźć na "Undertow"); innym razem grupa obiera kierunek na Riverside (na "Liquid Diamond Lipstick" Wróbel śpiewa trochę pod Dudę, a i klawisze jakby naprowadzają na inspiracje).
Bardzo mocnym momentem albumu jest pachnący Katatonią "Ghost.TV", gdzie porządnie przesterowane, wściekłe riffy kontrastują ze spokojnie poprowadzonym, melancholijnym wokalem. W "Underduty" powracają plemienny kotły, toolowe riffy, dudowo-keenanowe wokale, a w dodatku pojawia się fajne solo, sam zaś kawałek udowadnia, że Here on Earth lubią sobie zagrać na metalowo. Ale żeby było kontrastowo to "Hereafter" rusza w rejony stonowanego, niezwykle atmosferycznego post rocka, zakończonego na dodatek urodziwym motywem klawiszowym.
I tak właściwie dzieje się przez całość krążka - emocjonalne kontrasty, ostrość z łagodnością, wściekłość ze spokojem. Here on Earth mogliby uczyć o wiele bardziej doświadczone kapele jak balansować nastrojem i grać formalnym neurotyzmem. Tym bardziej, że u Katowiczan te wszystkie zmiany są niezwykle płynne, przemyślane i po prostu idealnie się ze sobą zestrajają.
Prócz klimatu najmocniejszym elementem katowickiej kapeli jest wspomniana wcześniej perkusja Krzysztofa Cudnego znanego z formacji Corral. Również Krzysztof Wróbel to kapitalne gardło i facet na tej płycie ma takie swoje momenty, że aż każe o sobie myśleć jak o artyście wysokiego szczebla - możliwości i pomysły na linie wokalne są niesamowite. Ogólnie kapela na debiucie pokazuje predyspozycje do tworzenia rzeczy wielkich, wszystko czego potrzebują to profesjonalnego studia (".In.Ellipsis." mogłoby brzmieć lepiej, bardziej selektywnie, zdecydowanie głębiej i cieplej) i kogoś doświadczonego za przewodnika.
Brakuje mi na ".In.Ellipsis." - albumie, który jest po prawdzie samoróbką - jedynie dobrego producenta, bo niby mówi się, że jeśli w muzyce zostawiło się serce, to wystarczy. Nie do końca tak jest, czego przykładem może być chociażby ostatnim album warszawskiej grupy Votum, który dzięki doskonałemu miksowi i masteringowi został wyniesiony na wyżyny artyzmu, do tej pory dla Votum nieosiągalne - koledzy z Here on Earth powinni koniecznie ":KTONIK:" przesłuchać i dążyć do takiego brzmienia.
Debiut Here on Earth to kapitalne, klimatyczne i naładowane emocjami granie warte poznania. Ale porządny producent wycisnąłby z tego materiału dużo, dużo więcej. I niech to będzie taka łyżka dziegciu w szklance cudowności, bo narodził się band z olbrzymim potencjałem. Ja biję brawo i trzymam kciuki.
Grzegorz Bryk