ATME

State of Necessity

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy ATME
Recenzje
Grzegorz Bryk
2018-02-05
ATME - State of Necessity ATME - State of Necessity
Nasza ocena:
9 /10

Debiutancki krążek ekipy z Wrocławia może posłużyć za przystawkę, dla wszystkich, którzy z takim zacięciem wyczekują na nową, ale przynajmniej już zapowiedzianą, płytę TOOL.

Bo muzyka ATME rzeczywiście obraca się w podobnej atmosferze co band Maynarda Jamesa Keenana, dorzuciłbym tu jeszcze szczyptę A Perfect Circle, Szwedów z Meshuggah i szeroko pojęty współczesny rock progresywny. Ogólnie jest dość ciężko na dołach, mrocznie, a utwory są nieustannie łamane na gruncie rytmiki i riffowania. Nie tak dawno w podobnej estetyce i klimacie unurzany był spektakularny debiut "Limbosis" poznańskiego zespołu Abstrakt. I wydaje się, że gdyby obie ekipy zorganizowały wspólny koncert, to idealnie by się uzupełniły muzycznie i ponurą, duszną atmosferą, jaką swoimi dźwiękami kreują. Upatrywał bym też podobieństw w takich polskich kapelach jak Retrospective z debiutu czy Here on Earth.

"State of Necessity" prócz dość specyficznie frazowanych wokali Łukasza Pawełoszka nawiązującego w tym aspekcie do Keenana, niskiego, piekielnie dobrze prowadzonego, nierzadko klangującego basu, riffów grubego kalibru, odpowiednio połamanych, podobnie jak sekcja rytmiczna, ma całą masę smakowitych dodatków. Numer "Pleasure Box" uzbrojono w kapitalne partie saksofonu (gościnny występ Łukasza Koteckiego), a poprzez przytłaczający ciemnością, psychodelizujący klimat sam utwór jest bardzo bliski atmosferą do "Lazarus" z ostatniej studyjnej płyty Davida Bowiego "Blackstar". Genialnym momentem jest przesiąknięty plemiennymi rytmami "Laniakea", będący w istocie dwuminutowym intrem do również etnicznego kolosa, dziesięciominutowego "Interrupted Call", kończącego się diablo dobrą solówką. Ta kompozycja to jeden z najlepszych fragmentów tego wypchanego masą celnych i pamiętliwych motywów krążka.

Przepięknie rozpędza się "Pecto Drill", który w pewnym momencie ostro hamuje i czaruje wah-wahowymi solówkami. Singlowy "Trickster" najmocniej wtula się w estetykę TOOLa i A Perfect Circle. "(un)cut Thoughts" hipnotyzuje fragmentami instrumentalnymi, gitarowymi warkoczami i doprawdy wyborną, art-rockową wariacją na gitarze. Finał albumu jest epicki. "Hotel of the Tranfigutarion". Czego my tu nie mamy: nawiązania do orientu, porządnie zwichrowane riffy, ambient, wątki plemienne.

ATME nagrali płytę jakiej nikt nie spodziewałby się po młodym, bo przecież dopiero debiutującym zespole, istniejącym zresztą od roku 2015. Utwory są fantastycznie zmajstrowane, muzycy nie boją się wyciszeń i zabaw instrumentami. Proszę sobie wyobrazić, że prócz saksofonów pojawia się tu aborygeńskie didgeridoo, misy dźwiękowe, różnego rodzaju gongi, dzwoneczki koshi czy nawet conch (instrument stworzony z muszli). Na krążku panuje idealny balans pomiędzy mocnym riffowym graniem, połamaną rytmiką, wyciszeniami, a wreszcie wokalem Łukasza Pawełoszka.

Głos Pawełoszka to jeden z fajniejszych elementów płyty. Facet ma mocne gardło, świetnie chrypi, prowadzi zmyślne i nieschematyczne linie wokalne. Popracowałbym nieco nad angielskim, bo coś mi tak jednak zgrzyta przy wymowie i mocniej w miksie wkomponował go w zespół, ale to najzwyklejsze czepialstwo. ATME, pomimo porównań do TOOL, jest zespołem bardziej progresywno rockowym niż prog-metalowym czy metalową alternatywą. Panowie lubią sobie mocniej zacharczeć gitarami, ale ostatecznie zatrzymują się na hard rocku, granic metalu jednocześnie nie przekraczając.

W istocie "State of Necessity" to jeden z najlepszych prog-rockowych krążków roku 2017. Nie w Polsce. W ogóle. Na blaszce wszystko się zgadza. Granie jest charakterne, kompozycje odpowiednio zbalansowane. A plemienne wątki to wisienka na torcie tego spektakularnego albumu. "State of Necessity" miażdży! Polecam gorąco!

Powiązane artykuły